„Obserwując siostry, zauważam przede wszystkim zdrowego ducha, którym owiane jest to zgromadzenie” – pisał o nich ks. Jan Kozakiewicz.
Oko św. Józefa
Kiedy idzie się chodnikiem przy domu sióstr pallotynek, wzrok przykuwa piękny ogród. Zawsze pełen kolorów, od wczesnej wiosny po późną jesień. To zasługa s. Floriany. – Dawniej siostry utrzymywały się z ogrodu. Nie było tak jak dzisiaj, że co kilka metrów jest kwiaciarnia. Ludzie przychodzili po wiązanki ślubne, robiłam małe bukieciki do chrztu, którymi przyozdabiano beciki. Przychodzili przy różnych okazjach. Nawet gdy był pogrzeb. Zachodziły do nas po kwiaty osoby idące na cmentarz – opowiada s. Floriana. Nie mniej wspomnień ma s. Aldona, która w Lidzbarku Warmińskim spędziła 60 lat, choć na początku, według przełożonych, miała przebywać tu... jedynie 2 tygodnie. – Jesteśmy tu od początku. Mamy ponad 66 lat w zgromadzeniu, a dom w Lidzbarku istnieje od 70 lat. Przyszłyśmy jako „niemowlaki” i trwamy – wtrąca. Zaczyna wspominać Bobolice koło Koszalina, gdzie pracowała w zakładzie dla dzieci niepełnosprawnych. W tym czasie jedna z sióstr prowadziła na Warmii hafciarnię. Miała pilne zamówienie i potrzebowała kogoś do pomocy. – Powiedziano mi, że „wypożyczają mnie do Lidzbarka na 2 tygodnie”. Tak jestem od tego momentu po dziś dzień – uśmiecha się pallotynka.
Przez 30 lat prowadziła zakład hafciarski. Każde dzieło – sztandary, chorągwie, ornaty czy stuły – haftowała ręcznie. – W ten sposób zarabiałam dla nas na opał, na utrzymanie domu. Miałam bardzo dużo zamówień z Polski i zagranicy. Trzeba było nawet 3 sztandary w roku zrobić. A to ręczna praca – podkreśla. W sumie wyhaftowała 54 sztandary i 80 chorągwi, nie licząc ornatów, stuł i proporczyków. – Czasem sztandar robiło się dzień i noc. Tylko parę godzin snu... Kosztował wówczas 8 tys. zł – wyjaśnia. Pokazuje ten wyhaftowany dla lidzbarskiego Cechu Rzemiosł. – Herby miast, św. Józef... Wszystko ręcznie. Siedziało się godzinami. Czas z Bogiem, ale też rozmowa ze św. Józefem, żeby mu się oko na sztandarze samo poprawiło – śmieje się s. Aldona.
Czasem myśli, że tę cierpliwość nabyła daleko poza granicami Polski, na Syberii. – Jestem z Grodna. Ojciec był oficerem rezerwy. Rosjanie zabrali go pierwszym transportem. Trzy miesiące później wzięli mamę, mnie i trójkę rodzeństwa. Ciężarówka, później trzy tygodnie w wagonie pociągu. Trafiliśmy do Karagandy. Później do kołchozu. Kwiecień, a tam zima, dom bez drzwi i okien. Bydło do nas zaglądało. A wkoło tylko step. Żadnych drzew. Słomą zatkaliśmy okna. Na co dzień skromne porcje chleba. Tubylcy byli dobrzy ludzie, pomagali. Przetrwaliśmy. Wróciliśmy do Polski, trafiliśmy do Szczecina. Miasto puste, mieszkania i domy z wyposażeniem. Mama powiedziała, że na cudzej biedzie nic nie zbudujemy. Zajęliśmy puste mieszkanko – opowiada. Wspomina Syberię i step, kiedy samotnie siadała i patrzyła długo w dal, modliła się. A step to był biały, to przybierał barwę fioletu, czasem miedzi. – Jestem spokrewniona z bł. ks. Michałem Sopoćką. Moja babcia wywodzi się z tej rodziny. Pamiętam, jak się opowiadało, że ktoś go odwiedzał. W Grodnie mieszkał brat ks. Sopoćki – dodaje.
Prymas w ogrodzie
Siostry pallotynki w Lidzbarku Warmińskim od początku katechizowały, przygotowywały dzieci do Pierwszej Komunii św., szykowały procesje Bożego Ciała i większe uroczystości kościelne. Opiekowały się kaplicą w szpitalu. Włączały się aktywnie – i robią to cały czas – w życie miasta. W czasach komuny w ich domowej kaplicy prominenci komunistyczni chrzcili swoje dzieci, tu przystępowały one do Pierwszej Komunii św. W ciszy, bez rozgłosu, by nikt się nie dowiedział. Siostra Blanka Sławińska wyjmuje grube kroniki. Otwiera jedną z nich, tam, gdzie jest informacja o pierwszej wizytacji kanonicznej domu, którą przeprowadzał ks. Antoni Jagłowski. „Siostry najwięcej czasu poświęcają nauczaniu dzieci religii w szkołach i kościele oraz opiece nad zakrystią parafialną i kaplicą w szpitalu” – czyta.
– Gdy przeglądałam kroniki, znalazłam notkę o podziękowaniu od kard. Józefa Glempa z 1981 r. Przysłał swoje zdjęcie z dedykacją: „Czcigodnym siostrom pallotynkom z wdzięcznością za opiekę nad kapłanami w Lidzbarku” – mówi. – Proboszcz przyjaźnił się z prymasem, jeszcze za czasów, kiedy był biskupem warmińskim. Dlatego jako prymas często przyjeżdżał do ks. Jana Usiądka, a on przyprowadzał go do nas. Zachwycał się naszym ogrodem – wspomina s. Floriana. Często odwiedzał ich dom również lidzbarczanin bp Tadeusz Płoski. – Wcześniej uczył się w tutejszym liceum. Wspominał, że kiedy miał klasówkę, przechodząc obok naszego domu i figury Matki Bożej, dłużej stał i modlił się. Robił to też późniejszy redaktor Waldemar Milewicz – mówi s. Barbara.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.