Edyta Stein wstąpiła do Karmelu w Kolonii 14 października 1933 roku. "Zostałam powołana do tego cudownego ukrycia, przed wieloma bardziej niż ja godnymi".
W ostatnim dniu w domu rodzinnym przed wyjazdem do Karmelu, w przypadające pięć dni po Jom Kipur Święto Namiotów (Sukkot) zwane też Świętem Kuczek, gdy Edyta wracała z matką z synagogi Pod Białym Bocianem przy Wallstrasse (obecnie ul. Pawła Włodkowica), „by ją trochę pocieszyć, powiedziałam, że pierwszy okres w klasztorze jest okresem próby. Ale to nic nie pomogło.
‘Jeśli godzisz się na próbę, to wiem, że przetrwasz’.
Matka postanowiła wrócić do domu pieszo. Mniej więcej trzy kwadranse drogi mając osiemdziesiąt cztery lata! Ale musiałam się zgodzić, bo wiedziałam dobrze, że chętnie porozmawiałaby jeszcze ze mną bez świadków.
‘Czy kazanie nie było piękne?’
– ‘Tak’.
‘Można więc być pobożnym także w judaizmie?
– ‘Naturalnie, jeśli nie poznało się czegoś innego’.
Powróciło do mnie rykoszetem rozpaczliwe: ‘Dlaczego ty Go poznałaś? Nie chcę mówić nic złego przeciwko Niemu. Mógł być nawet dobrym człowiekiem. Ale dlaczego czynił się Bogiem?’”.
Rozstanie córki z matką wspominała wnuczka Augusty, córka Erny, Zuzanna: „Przypominam sobie babcię szlochającą cichymi łzami. Jej ramiona trzęsły się, ale nie wydawała z siebie żadnego dźwięku. Dla mnie, 11-letniego dziecka, był to przerażający widok. Sam fakt, że dorosły nie jest zdolny kontrolować sytuacji, był przerażający dla dziecka. Ówczesny widok naszej ukochanej babci tak zmartwionej był nie do zniesienia. Mieszanina wstydu, żalu, winy ją przerosła”.
Edyta Stein wstąpiła do Karmelu w Kolonii 14 października 1933 roku. „Zostałam powołana do tego cudownego ukrycia, przed wieloma bardziej niż ja godnymi. (…) Ogromnie mnie zawstydza, że ktoś mówi o naszym życiu ofiary. Życie ofiary prowadziłam w świecie. Teraz został mi odjęty prawie cały ciężar i w tej pełni mam wszystko, czego mi przedtem nie dostawało. (…)
I na mnie – spodziewam się – przyjdzie czas bolesnego odczucia powołania do Krzyża; teraz Pan mnie traktuje jeszcze jak małe dziecko” – pisała i zapewniała, że: „Nie brak mi niczego, co miałam na świecie, mam też wszystko, czego mi w świecie brakowało; nieustannie muszę dziękować Bogu za niezasłużoną, przeogromną łaskę powołania”.
Po półrocznym postulacie, w kwietniu 1934 roku odbyły się jej obłóczyny: przyjęła habit zakonny i imię s. Teresy Benedykty od Krzyża.
„Wierzę mocno, że był to wielki dzień łaski nie tylko dla mnie, lecz także dla wielu innych osób. Gdy spełnia się coś, o co modlę się długo i wytrwale, prawie zawsze wzrusza mnie to bardziej niż prośba wysłuchana natychmiast. Dotąd jeszcze ciągle zdumiewam się tym wspaniałym ziszczeniem pragnień” – zauważała.
Na uroczystość przybyli jej przyjaciele, ale nie było nikogo z jej rodziny. Pisała do swojej rodzonej siostry Erny: „Tak mi wciąż przykro, że Wam znów teraz na pewno ciężko. Matka zaczerpnęła widocznie nowej nadziei, gdyż po wielu tygodniach milczenia – pisuje znowu; za każdym razem – mały atak. Zapewne tak samo mówi do Was, a Wy musicie ukrywać to, co wiecie. Jest mi tak smutno, kiedy widzę, jaki fałszywy obraz wytworzyła sobie nie tylko o naszej wierze i życiu zakonnym, lecz także o moich motywach osobistych; nie mogę nic tu zmienić. Wiem przecież, że każde słowo byłoby daremne i niepotrzebnie by drażniło. Jeżeli będzie Ci ciężko, wykorzystaj spokojną godzinę przyjęć i napisz do mnie. Cieszę się zawsze, ilekroć od Was coś nadejdzie…
*
Powyższy tekst jest fragmentem książki "Edyta Stein. Święta Teresa Benedykta od Krzyża". Autorka: Joanna Wieliczka-Szarkowa. Wydawnictwo AA
Stowarzyszenie Katechetów Świeckich zwraca uwagę na faworyzowanie tzw edukacji zdrowotnej.