Burzylibyśmy się, gdyby jakieś życie uznać za mniej wartościowe. A jednak: życie niewinnego jest ważniejsze od życia agresora.
Z cyklu "Jak żyć, by podobać się Bogu" na kanwie KKK 2263 - 2266
Życie to dar Boga, nie człowieka. Człowiek, który uważa, że może je zbierać, jest zwykłym uzurpatorem. A odbierając życie zabiera jednocześnie wszystko inne: rodzinę, przyjaciół, dobra duchowe, materialne... Wszystko to, co w życiu mogłoby być dobre czy piękne; kompletnie wszystko. Bo życie, choć nie jest wartością najwyższą, jest wartością podstawową: bez życia nie ma żadnych praw, żadnego dobra, żadnego piękna. I dlatego zabicie kogoś jest ogromnym złem, jakie wyrządza się bliźniemu. Tak w skrócie wygląda sprawa wartości życia, o której mowa była w poprzednim odcinku naszego cyklu. Dziś czas odpowiedzieć na pytanie o to, kiedy zabranie człowiekowi tego skarbu może być usprawiedliwione.
Nie chcę, ale nie mam wyjścia
W zasadzie istnieje tylko jedno takie usprawiedliwienie: obrona życia własnego lub innych ludzi. „Miłość samego siebie pozostaje podstawową zasadą moralności. Jest zatem uprawnione domaganie się przestrzegania własnego prawa do życia” – tłumaczą autorzy Katechizmu Kościoła katolickiego (2264) dodając: „Kto broni swojego życia, nie jest winny zabójstwa, nawet jeśli jest zmuszony zadać swemu napastnikowi śmiertelny cios”. Nie jest to wyjątek od zakazu zabijania. To raczej zgoda na to, by w sytuacji bez dobrego wyjścia, gdy trzeba wybrać życie jedno albo drugie, za cenniejsze od życia napastnika znać życie osoby niewinnej. Mamy tu do czynienia z sytuacją, gdy z jednego działania wynikają dwa skutki: dobry – obronienie życia swojego lub bliźniego – i zły – zabicie napastnika. Ten pierwszy – chciany, zamierzony. Drugi, nie zamierzony, ale dopuszczony jako jedyny możliwy w danej sytuacji sposób na uratowanie życia innych (KKK 2263). Ratując niewinnego wybieramy mniejsze zło.
No właśnie: „dana sytuacja”, w której trzeba dokonać wyboru. To może być chwila, w której trudno o obiektywne analizy czy odczytywanie intencji napastnika. Tymczasem w Katechizmie napisano: „Jeśli ktoś w obronie własnego życia używa większej siły, niż potrzeba, będzie to niegodziwe. Dozwolona jest natomiast samoobrona, w której ktoś w sposób umiarkowany odpiera przemoc” (KKK 2264). Jak stwierdzić, czy używa się siły umiarkowanej czy większej niż potrzeba?
Nieuniknionym wydaje się, że w tej ocenie mogą nastąpić pomyłki. Trudno łobuza z drągiem w ręku, który właśnie zamachnął się by uderzyć kogoś w głowę albo innego, który bliźniemu przyłożył pistolet do głowy, pytać, czy zamierza zabić czy tylko pobić albo postraszyć. Człowiek ma prawo bronić siebie i innych nie badając dokładnie intencji napastnika. Podobnie zresztą kobieta, którą ktoś próbowałby zgwałcić. To nie przelewki, to realne zagrożenie dla życia, a już z całą pewnością groźba bardzo poważnego uszczerbku na zdrowiu. Czy wolno zabić w obronie mienia wielkiej wartości? Tu moraliści nie są zgodni. Na pewno jednak strzelanie do uciekającego złodzieja tak, by go zabić, jest przekroczeniem uprawnionej obrony. Podobnie jak strzelanie do każdego, kto bez pozwolenia wszedł na nie swoją posesję albo i tego, kto w maseczce na twarzy (z powodu epidemii) wszedł do sklepu. Można się w ocenie sytuacji pomylić, ale nie wolno zabijać „na wszelki wypadek”; gdy prawdopodobieństwo, że zagrożone jest czyjeś życie jest znikome.Podobnie jak nie wolno zabijać w obronie dobrego imienia czy honoru.
W obronie członków społeczności
„Uprawniona obrona może być nie tylko prawem, ale poważnym obowiązkiem tego, kto jest odpowiedzialny za życie drugiej osoby, za wspólne dobro rodziny lub państwa” – zaznaczyli też autorzy Katechizmu (2265). Chodzi np. o policję. „Obrona dobra wspólnego wymaga, aby niesprawiedliwy napastnik został pozbawiony możliwości wyrządzania szkody” - czytamy dalej. „Z tej racji prawowita władza ma obowiązek uciec się nawet do broni, aby odeprzeć napadających na wspólnotę cywilną powierzoną jej odpowiedzialności”.
Nie powinno tu być żadnych wątpliwości: w obronie niewinnych odpowiednie służby mogą użyć broni, a jeśli nie ma innego wyjścia, mogą nawet zabić. Warto jednak podkreślić, że i w ocenie takich sytuacji trzeba zachować zdrowy umiar. Nie tylko broniący się obywatel, ale i pilnujący porządku mogą w stosunku do napastników użyć siły większej, niż to potrzeba. A gdy zabiją – krzywdy nie da się już naprawić. Wątpliwym moralnie byłoby więc strzelanie do nieuzbrojonych, zwłaszcza gdy uciekają. Zagrożenie dla ścigających ich stróżów prawa jest w danej sytuacji czysto teoretyczne. Podobnie za niepotrzebne należałoby uznać praktyki znane z historii i teraźniejszości, gdy policja "oczyszcza miasto" z przestępców. Ściganie by bez sądu zabić na pewno jest drastycznym przekroczeniem prawa do uprawnionej obrony, a więc morderstwem.
Karanie dla dobra
Trzeba chyba w tym miejscu zauważyć, że karanie, najczęściej związane zresztą z zastosowaniem jakiejś formy przemocy, jest prawem i obowiązkiem każdej prawowitej władzy. Karanie tych oczywiście, którzy w jakiś sposób łamią prawa człowieka czy zasady życia obywatelskiego (KKK 2266) i niekoniecznie zaraz śmiercią. Nie zawsze trzeba do tego używać broni, ale dla tych, którzy lekceważą prawa innych, jakieś sankcję muszą być. Proporcjonalne oczywiście do wagi popełnianych przez nich przestępstw. Tu nie chodzi o zemstę. Domaga się tego dobro wspólne. Chodzi o to, by nie dopuścić do rozprzestrzeniania się przestępczych zachowań. By nie zaczęło obowiązywać prawo silniejszego.
To bardzo istotna konstatacja w kontekście sytuacji, gdy tylu wierzących nie chce słyszeć o Bożym karaniu. Powiedzmy jasno: karanie nie jest (nie powinno być) zemstą. Pierwszym celem kary jest „naprawienie nieporządku wywołanego przez wykroczenie” (KKK 2266). Chroni się w ten sposób bezpieczeństwo osób i porządek publiczny. Gdy kara „jest dobrowolnie przyjęta przez winowajcę, ma wartość zadośćuczynienia”. Wtedy, ale nie tylko wtedy, osiąga się też drugi cel, dla którego się karze – poprawę winowajcy. I o to chodzi w karaniu: o naprawienie nieporządku i o poprawę tego, który popełnił przestępstwo (KKK 2266).
Dość często o tym drugim celu karania kompletnie się zapomina. Tymczasem wiadomo, że niechęć rodzi niechęć, krzywda rodzi krzywdę. Jeśli kara miałaby być tylko zemstą, i to taką, żeby przestępca sobie ją dobrze zapamiętał – jak chcieliby niektórzy – to w więzieniach będziemy hodować ludzi, którzy po wyjściu na wolność będą myśleć głownie o tym, żeby się za swoje krzywdy na społeczeństwie zemścić. Do niczego dobrego to nie prowadzi. Szansą jest traktowania skazanych tak, jak na to zasługują. Czyli jak ludzi. Stąd cały system różnych nagród, przepustek, zwolnień warunkowych. Stąd też świetne pomysły, by więźniowie pomagali – czy to w schroniskach dla zwierząt czy w opiece nad niepełnosprawnymi czy przy klęskach żywiołowych. Kara ma ich przywrócić społeczeństwu jako dobrych obywateli. Po prostu. Może się nie udać, ale nie dać im szansy byłoby barbarzyństwem większym niż to, którego oni się dopuścili.
Bóg nie karze?
Trudno patrząc z tej perspektywy nie zauważyć, że ci, którzy mówią „Bóg nie karze” kompletnie nie rozumieją, co mówią. Powiedzieć „Bóg nie karze” to de facto powiedzieć: „Boga zupełnie nie obchodzi zło, które ludzie wyrządzają innym”. Widać nie zależy Mu na „naprawieniu nieporządku wywołanego przez wykroczenie”. Powiedzieć "Bóg nie karze" to tak naprawdę powiedzieć, że Bóg, niby w imię miłości, przymyka oko na znęcanie się nad bliźnim, szykanowanie go, wyżywanie się na nim, okradanie go, na porzucanie rodziny i pozostawianie jej bez środków do życia, na kłamstwa, oszczerstwa i wszelkie inne nieprawości, jakie ludzie popełniają. Może to pociągający obraz Boga dla tych, którzy takich rzeczy się dopuszczają i nie zamierzają z tego rezygnować, ale na pewno nie dla ofiar takich działań. Nie można kochać Boga, który lekceważy moją krzywdę, a głaszcze po głowie tego, który mi ją wyrządził pozwalając, by dalej robił co robi. I jeszcze miałby pretensje, że nie umiem tej nieraz permanentnie trwającej krzywdy przebaczyć. To obraz Boga sprzeczny z całym biblijnym objawieniem; Boga, który nie stawałby w obronie słabych, bitych, gnębionych, ale raczej tych, którzy mając Jego prawo za nic krzywdzą bliźnich. Nie taki obraz Boga przekazuje nam objawienie.
Po drugie zaś, twierdzący że Bóg nie karze nie zauważają, że w przeciwieństwie do ludzkich kar kara Boża nigdy nie jest zemstą, ale elementem wychowywania człowieka tak, by wyzbył się egoizmu, a zaczął naprawdę kochać. Oczywiście nie sposób mówić bliźniemu, że to nieszczęście, które go w życiu spotkało jest Bożą karą. Tego nigdy nie wiemy. Cierpienia, przeciwności losu, jak pokazują historie Hioba i samego Jezusa Chrystusa, niekoniecznie są skutkiem grzechu. Ale twierdzić, że jakieś życiowe trudności albo i nieszczęścia spotykające ludzkość nie są karą, bo Bóg nie karze, to powiedzieć o Bogu, że „Jego ręka jest zbyt krótka”; że może tylko moralizować, gadać o potrzebie miłości wzajemnej, ale nie jest w stanie do niej wychować.
No i tak.... W tym miejscu właściwie trzeba by pisać o karze śmierci. Ale że to szeroki temat a to co napisałem wyżej już i tak jest długie, niech na dziś wystarczy :)
Na następnej stronie – jak to o czym pisałem ujęto w Katechizmie Kościoła Katolickiego.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Mają uwydatnić, że jest to pogrzeb pasterza i ucznia Chrystusa, a nie władcy.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.