Przyszłyśmy. I trwamy

„Obserwując siostry, zauważam przede wszystkim zdrowego ducha, którym owiane jest to zgromadzenie” –  pisał o nich ks. Jan Kozakiewicz.

Reklama

Kiedy przyjeżdżała kolejna siostra, wychodziłyśmy po nią. Niezbędny był drewniany wózek na czterech kółkach, na którym kładziono torby podróżne. Ciągnęły go z dworca, przez ulice miasta, po kamieniach, po bruku. I wszyscy dookoła słyszeli charakterystyczny turkot kółek. Już wiedzieli, że kolejna pallotynka przyjechała do miasta – uśmiecha się na to wspomnienie s. Aldona Grondowska. I choć nie było łatwo – bo po wojnie panowała bieda, a większość ludzi w Lidzbarku Warmińskim to byli przesiedleńcy i każdy życie musiał od początku ułożyć – to do domu zakonnego przybywały kolejne siostry. W pierwszym roczniku nowicjatu było ponad 40 dziewcząt. – A tu ciasnota. Dlatego ks. Kozakiewicz oddał nam pół domu przy parafii – opowiada s. Aldona.

Turkot kółek na bruku

Siostry pallotynki przybyły do Lidzbarka Warmińskiego 25 sierpnia 1948 roku. Ówczesna matka prowincjalna s. Zygmunta Bielawa szukała na Warmii domu dla nowicjatu. Miejsce wskazał administrator apostolski diecezji warmińskiej ks. Teodor Bensch. Proboszcz ks. Jan Kozakiewicz zaproponował zgromadzeniu opuszczony dom sióstr katarzynek oraz budynek przy parafii, obecny dom pielgrzyma. Za zgodą kard. Augusta Hlonda od jesieni 1948 r. w domu pielgrzyma były postulat i nowicjat. Budynek po siostrach katarzynkach był miejscem dla sióstr profesek. Pallotynki przeniosły się tu z Nowego Dworu Gdańskiego, gdzie w 1945 r. siostry z terenów zabużańskich, jako repatriantki, dotarły do Gdańska. Tam zakładały pierwsze wspólnoty.

– Nowicjuszki, które na czas wojny zostały rozesłane do domów, wracały. Było ich tak wiele, że dom w Nowym Dworze Gdańskim okazał się za mały. Stąd poszukiwania s. Zygmunty i wybór Lidzbarka Warmińskiego – wyjaśnia przełożona s. Barbara Mazur. – Ówczesny proboszcz zaopiekował się nami. W różnych sytuacjach spieszył nam z pomocą. Życzliwie wspomagały nas również siostry katarzynki – wspomina s. Aldona Grondowska, która wstąpiła do zgromadzenia w Częstochowie w 1951 r., a niedługo później przybyła do Lidzbarka Warmińskiego. Miała wówczas 18 lat. – Większość mieszkańców to byli przesiedleńcy zza Buga. A tam był zwyczaj wspomagania zakonów. Spieszyli z pomocą, a ta była nam niezbędna. Trudno było się utrzymać. Miałyśmy ogródek, dwie krowy. Pamiętam, jak w nowicjacie na śniadanie była kromka chleba z dżemem rabarbarowym lub porzeczkowym, nic więcej. Z czasem pojawiali się ogromni dobrodzieje, choćby pan Michał Moroz. Mówiłyśmy na niego „najlepszy wujek”. Teraz jego syn nam pomaga – wspomina s. Aldona.

„Niech babcia sama pójdzie”

Siostra Floriana Doncer na początku również trafiła do Częstochowy. – Byłam małolata. Musiałam mieć pozwolenie od rodziców. Mamusia nie chciała mi podpisać. W czasach powojennych na Mazowszu, skąd pochodzę, grasowały bandy. A ja byłam tak natrętna, tak dokuczałam, że w końcu zgodziła się. Miałam niespełna 16 lat – uśmiecha się s. Floriana. – Moja babcia zawsze wspominała, że ubierałam się jak siostra zakonna. A to długa spódnica, a to chustka. Kiedy byłam nastolatką, wróciła z kościoła z nowiną: „Chciałaś iść do klasztoru, a proboszcz ogłaszał, że pallotynki do Częstochowy zapraszają”. A były u mnie koleżanki. Więc odpowiedziałam: „Niech babcia sama tam pójdzie” – śmieje się. – Ale to było upozorowane. Gdyby koleżanki usłyszały, że mnie to zainteresowało, nazywałyby mnie „zakonnica”. A chciałam się od przezwiska uchronić. Kiedy koleżanki poszły, dopytałam się babci wszystkiego – wspomina.

Poszła z babcią do proboszcza na rozmowę. – Pani jakaś słucha i mówi: „Ale do klasztoru przyjmują tylko ładne dziewczyny”. A ja brzydka byłam, niewyrośnięta – śmieje się. – Proboszcz mówił, że trzeba się tam dużo modlić, pracować i pokutować – opowiada. W końcu otrzymała dokumenty z Częstochowy. Trzeba było mieć wyprawę, pieniądze na podróż. – Poszłam do sąsiadów na żniwa pomagać. Snopki znosiłam. Parę groszy dostałam. Mało. A mama cały czas przeciwna, nie chciała dołożyć. W dokumentach wpisałam, dlaczego chcę wstąpić do zgromadzenia: „miłość Boga i bliźniego”. Tego się trzymałam. Rodzina ustąpiła. Zawieźli mnie pociągiem do Częstochowy – wspomina. Z Częstochowy pojechała do Lidzbarka Warmińskiego. Był rok 1952. W sumie od tego momentu, z przerwami, s. Floriana spędziła w Lidzbarku Warmińskim 32 lata.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama