Bezdomni u steru

„Jeśli mogą zbudować jacht, to tak naprawdę mogą wszystko” – mówił o. Bogusław Paleczny o swoich podopiecznych. I niemożliwe stało się faktem. W Ursusie, 300 km od morza, powstał dalekomorski szkuner.

Reklama

Dwa dwustukilogramowe maszty kawałek po kawałku podnośnik przenosi na pokład. W ten sposób wraz ze statkiem pod koniec listopada zostaną one przetransportowane z Ursusa do portu Żerań, gdzie przez najbliższe półtora roku szkuner będzie będzie wykańczany. Dostanie śrubę napędową, urządzenie nawigacyjne oraz niezbędne wyposażenie koi. Potem czeka go długa podróż do portu w Gdańsku. Po wodowaniu i testach na morzu statek popłynie w rejs. Najpierw nieśmiało po Bałtyku, a potem, kto wie – może nawet w podróż na Karaiby, o czym marzył o. Paleczny. Ale i bez tego nadzieje inicjatora budowy już się spełniają: bezdomni udowodnili innym, a przede wszystkim sobie, że potrafią robić wielkie rzeczy.

Przecież to szalone!

17-metrowy szkuner będzie się nazywał „Ojciec Bogusław”. Na cześć pomysłodawcy, charyzmatycznego opiekuna bezdomnych, który nie bał się marzyć i marzenia te realizować. W Warszawie stworzył Kamiliańską Misję Pomocy Społecznej, przy Dworcu Centralnym otworzył charytatywny bar „Święta Marta” i punkt pomocy medycznej „Święty Kamil”. Nagrywał płyty i koncertował w USA, zbierając pieniądze na wzorcowy i nowoczesny Pensjonat Socjalny „Święty Łazarz” który wyrósł w pofabrycznych budynkach w Ursusie. Właśnie na podwórku „Łazarza” i w jednej z pofabrycznych hal urządzono prowizoryczną stocznię, w której od 2006 r., dzięki pracującym mozolnie i z ogromną determinacją wielu ludziom, powstawał statek. Żadna łupinka ani licha łajba, ale porządny 32-tonowiec. Budowali go własnym sumptem, bez specjalnej zbiórki pieniędzy, bezdomni i wolontariusze.

– Dla mnie pomysł był kosmiczny i podchodziłam do niego sceptycznie – przyznaje Adriana Porowska, związana z KMPS od 13 lat, od 9 lat jako jej kierownik. Po latach docenia zamysł o. Bugusława, który w ten sposób chciał przywrócić bezdomnym poczucie godności, ale też pokazać innym, że są to ludzie naprawdę wartościowi i utalentowani w różnych dziedzinach. Myśl o nietypowym dziele bezdomnych przyszła do o. Palecznego w szpitalu w Otwocku, gdy lecząc się z gruźlicy, dzielił salę z marynarzem. Morskie opowieści obudziły w nim ducha przygody i dawne wspomnienia. Pochodził przecież ze Szczecina, przed wstąpieniem do zakonu uprawiał żeglarstwo i przez kilka lat pracował jako monter kadłubów w Stoczni Gdańskiej. „Dla mnie ten jacht to symbol pozornie niemożliwego. Najgorsze w bezdomności jest nabranie przekonania, że nie ma wyjścia z tej sytuacji. A to nieprawda” – mówił w 2008 r. w wywiadzie dla portalmorski.pl.

Wszystkie ręce na pokład

Po wyjściu ze szpitala o. Bugusław z energią zabrał się do pracy. Okazało się, że wśród pensjonariuszy „Łazarza” znaleźli się marynarz, spawacz i wiele innych bardzo przydatnych „złotych rączek”. W pracę zaangażowali się też fachowcy od budowy takich jednostek: pracownicy politechnik, szkutnicy, instruktorzy żeglarstwa oraz wolontariusze. Wśród tych ostatnich było nawet trzech mieszkańców Osaki – artystów sztuki współczesnej, którzy w 2016 r. z grupą Japończyków zwiedzali Warszawę i tak zachwycili się ursuskim statkiem, że potem przez dwa i pół miesiąca szlifowali na pokładzie relingi. Pracujący po sąsiedzku prawnicy z zaciekawieniem spoglądali na powstający za płotem kadłub, aż wreszcie przynieśli budowniczym drewniane koło sterowe.

– Przez te 12 lat przy powstawaniu szkunera pracowało ponad 100 bezdomnych. Niektórzy krótko, ale jest kilka osób, które poświęciły tej pracy nawet parę lat – mówi Waldemar Rzeźnicki, kierownik budowy jachtu oraz jego kapitan. – Sami załatwialiśmy materiały, wydzwanialiśmy na Słowację, żeby tam kupić taniej blachę, pożyczaliśmy maszyny i 100-tonowe lewarki. Ile mogliśmy, robiliśmy sami.

Jak przyznaje, ciosem dla budowniczych była nagła śmierć o. Bogusława w 2009 r., kiedy statek dopiero co wyrastał z ziemi. Postanowili kontynuować jego dzieło, które dla bezdomnych było symbolem spełniających się marzeń i nadziei na lepszą przyszłość. – Na grobie o. Palecznego w Tarnowskich Górach poczułem, że ten statek to jego testament. I że my musimy go wykonać – mówi Sławomir Michalski, dawny stoczniowiec, który w pensjonacie „Św. Łazarz” chciał przetrzymać tylko jedną zimę. Wznoszenie jachtu tak go jednak wciągnęło, że pracował przy nim jako spawacz z przerwami przez pięć lat. Budował statek i swoje życie od nowa. – Czułem się, jakbym stawiał swój dom. Każdego dnia cegiełka po cegiełce. Ojciec Bogusław, a po nim kapitan, zaszczepili we mnie marzenia, dali pracę, nauczyli czegoś nowego… Człowiek nie miał czasu na głupie myśli – przyznaje.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama