Nie iść na skróty

Wydawnictwo JUT Ścieżkami wiary. Rozmowy o wierze, miłości i życiu

Krzysztof Ziemiec: Prawdę mówiąc, w życiu nadal pragnę najbardziej tego, czym się wówczas obroniłem.

Czas cierpienia

Poparzenia zagrażały życiu, bo obejmowały czterdzieści procent powierzchni ciała. Praktycznie cały byłem zabandażowany, moje ciało stanowiło jedną wielką ranę! W celu uniknięcia zakażenia na rany zakładano opatrunki, które codziennie zdzierano razem ze skórą, po czym zakładano nowe. Bardzo bałem się tego momentu w ciągu dnia. Oczekiwałem tej chwili tak, jak skazaniec czeka na rozstrzelanie, i wiedziałem, że to nieuchronnie nadejdzie. Przeżywałem tortury.

Morfina wówczas była konieczna. Mimo że ją dostawałem, dosłownie wyłem z bólu. Po morfinie nawiedzały mnie też okropne sny – śniło mi się, że leżę na gorącym asfalcie i jedzie walec, który wgniata mnie w ten rozgrzany asfalt. Śniła mi się także śmierć moich dzieci. To było potworne.

Moja żona stale mi towarzyszyła, dzieci zostawały pod opieką przyjaciół. Kiedy wychodziła wieczorem, przerażało mnie to. Wczepiałem się w nią jak dziecko tuli się do matki, bo podświadomie bałem się, że już nie przyjdzie.

W szpitalu spędziłem sześć tygodni, ale proces dochodzenia do siebie trwał wiele miesięcy. Przez pierwsze kilka tygodni byłem jak niedołężny starzec – samodzielnie nie mogłem nawet umyć zębów. Przeszedłem długą rehabilitację, a potem jeszcze operację – przeszczep skóry na ręku. Musiałem włożyć ogrom wysiłku w to, by wrócić do normalnego życia.

Dla ojca

Niektórym wydaje się dziwne, ale nigdy nie żywiłem pretensji do Boga o to, co się wydarzyło. Wręcz przeciwnie – znaczenie wiary w pokonywaniu bólu było ogromne. W szpitalu obserwowałem, że ci, którzy się poddawali, nie mieli w sobie wiary i przez to nie rozumieli, że cierpienie czemuś służy.

Sam swoje cierpienie dedykowałem mojemu ojcu. To było natchnienie, które przyszło z Góry. Widziałem mojego ojca dzień przed śmiercią: umierał w szpitalu na raka. Gdy sam pozostawałem przykuty do łóżka i zabandażowany od najmniejszego palca u stóp po szyję, pomyślałem, że ofiaruję cierpienie mojemu tacie, bo miałem wrażenie, że jego dusza tego potrzebuje. Kiedyś powiedziałem o tym księdzu, który do mnie przychodził. Był bardzo zdziwiony i nie dowierzał, pytając: „Tak, naprawdę?”.

Pomocna dłoń

Bardzo trudno jest przyjmować pomoc finansową. Duma nam na to nie pozwala. Mamy w środku zakodowane: „Nie, nie mogę!”. Gdy dochodziłem do siebie po pożarze, kolega przyniósł mi kopertę. Oznajmił, że jeśli jej nie przyjmę, to zrobię ogromną przykrość tym, którzy złożyli się, ponieważ chcieli mi pomóc. Nie wiedzieli, jak mogą uczynić to inaczej, bądź nie mieli innej możliwości. Mówił, że jeśli pieniądze nie przydadzą mi się teraz, to może okażą się potrzebne w przyszłości.

Wtedy się przełamałem i przyjąłem kopertę. Gdy obecnie sam staram się pomagać ludziom, od razu bardzo otwarcie mówię: „Pewnie pan dzisiaj nie potrzebuje, ale może przyda się później”. Z własnego doświadczenia wiem, w jaki sposób podejść do kogoś, aby nie czuł się skrępowany.

«« | « | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | » | »»

Reklama

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7