Nie iść na skróty

Wydawnictwo JUT Ścieżkami wiary. Rozmowy o wierze, miłości i życiu

Krzysztof Ziemiec: Prawdę mówiąc, w życiu nadal pragnę najbardziej tego, czym się wówczas obroniłem.

Balansowanie

Liceum to etap, w którym zdarza się dużo różnego rodzaju przewartościowań i pokus. U mnie w klasie połowa osób chodziła na wagary i eksperymentowała – choćby picie tanich winek, a druga część klasy była bardzo mocno bogobojna, parę osób należało do oazy. Zawsze znajdowałem się pomiędzy jednymi a drugimi. Balansowałem, ale nie przekraczałem granicy, poza którą czułbym się przyporządkowany do którejś z tych grup.

Ani nie byłem nicponiem, ani też nie popadłem w religijność, która wtedy wydawała mi się nadmierna. Zresztą do dziś nie przepadam za przeżywaniem ważnych rzeczy w dużej grupie.

Później zdałem na politechnikę. To były ciężkie studia. Byłem bardzo zapracowanym człowiekiem. Moi koledzy z uniwersytetów mieli ciągle wolne, a ja właściwie nie miałem weekendów, bo zawsze pozostawało nie tylko coś do narysowania, ale i trudne obliczenia do projektów. Wiadomo, że studia to moment, kiedy człowiek odkrywa nowe prądy, powoli zrywa nić związku z rodzicami i siłą rzeczy staje się niezależny.

Wówczas przeżyłem taki okres w życiu, że z jednej strony z braku czasu oddalałem się od wiary, a z drugiej, poznając nowe rzeczy, zacząłem delikatnie kpić z wiary. Czytywałem nawet książki Kosidowskiego, w których próbował pseudonaukowo podważać Biblię.

Pamiętam, że mocno zaangażowałem się w dwie pierwsze pielgrzymki papieskie do Polski, zaś trzecia – w 1987 roku była mi właściwie obojętna. Poszedłem na nią, ale z ciekawości, powiedziałbym – dziennikarskiej. Miałem aparat zenit, bo interesowałem się fotografią, wziąłem go i poszedłem na Stare Miasto na trasę przejazdu, a potem na Mszę przed Pałac Kultury. Nie przeżywałem tej pielgrzymki duchowo, tylko „zjawiskowo”.

Nigdy nie odszedłem od wiary, ale na tamtym etapie mocno ochłodziłem stosunki z Kościołem. Potem, w dorosłym życiu, znowu wróciłem na właściwą ścieżkę.

Więź z Górą

Wyobrażam sobie Pana Boga jako dobrego mędrca z brodą i oczami, którym można zaufać. W moim odczuciu Bóg jest bardzo dobrym ojcem, ciepłym i wyrozumiałym, do którego zawsze można przyjść i zwrócić się o pomoc. Podczas modlitwy próbuję prowadzić z Nim dialog. Nie zawsze mi to wychodzi – może czegoś mi brakuje, a może jeszcze za mało się staram. Trudne to jest, ale trzeba próbować.

Kiedy pojechałem na beatyfikację Jana Pawła II, przed uroczystościami miałem jeden wolniejszy dzień, więc chodziłem po Rzymie i odwiedzałem różne kościoły. W jednym z nich usiadłem, skupiłem się i odniosłem wrażenie, że nawiązałem nić modlitewną – bez konkretnych słów czy dziesiątków różańca. Dobrze jest tak wejść do chłodnego kościoła, poklęczeć albo posiedzieć i po prostu pomyśleć. To z pewnością sprzyja nawiązywaniu relacji modlitewnej z Górą.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | » | »»

Reklama

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama