Krzysztof Ziemiec: Prawdę mówiąc, w życiu nadal pragnę najbardziej tego, czym się wówczas obroniłem.
Gdy ludzie przestają walczyć o siebie i o innych, to narzekam na ten świat. Nie podoba mi się, że się tak zmienia. Może publicznie nie pokazuję tego po sobie, ale w duszy często jestem zmartwiony. Jeżeli przyszedłby do mnie ankieter i zapytał: „Czy zdaniem pana/pani świat idzie w dobrą stronę?” albo „Czy jest pan zadowolony ze zmian?”, powiedziałbym, że nie. Zbyt dużo widziałem na świecie rzeczy i wiem, że może być inaczej, tylko ludzie tego niestety podświadomie nie pragną.
A wystarczy niewiele w sobie zmienić, żeby było troszkę lepiej. Tak, zmiany trzeba naprawdę zacząć od siebie. Bardzo wiele osób krytykuje świat, nie dostrzegając u siebie niczego złego: pychy, pustego „ja” nadmuchanego do maksymalnych rozmiarów, żądzy kariery za wszelką cenę czy postawy poddaństwa.
To jest coś, co w tak dużym mieście jak Warszawa spotyka się powszechnie. Gdy obserwuję ludzi z małych ośrodków, którzy przyjeżdżają do stolicy na studia, a później zostają w niej na stałe, przeraża mnie, jak bardzo szybko zatracają swoje „ja”: korzenie, tradycję, wiarę, rodziców. Bardzo często dzieje się tak, że wstydzą się swoich korzeni i próbują być w stolicy „bardziej papiescy niż papież”, to znaczy bardziej liberalni niż Warszawa jest w rzeczywistości.
Najmniej do kościoła uczęszczają osoby, które jeszcze do niedawna chodziły do niego codziennie w swoich rodzinnych parafiach. Pewnie myślą, że w ten sposób osiągną znacznie więcej niż gdyby trwali przy swoich starych zobowiązaniach. Ale wcześniej czy później zorientują się, że postępują źle, bo w pędzie do dużych pieniędzy i do kariery zatraca się siebie i swoich bliskich. Chociaż jako dziennikarz na co dzień spotykam kilkadziesiąt różnych osób, to niestety w swoim życiu poznałem tylko dwie albo trzy, które są dumne z tego, że pochodzą z małych lokalnych społeczności.
Przyglądam się też ludziom, którzy mają teraz dwadzieścia parę lat i osiągnęli już w życiu bardzo dużo – piastują wysokie stanowiska i prawie wszystko otrzymali na kredyt: mieszkanie, samochód, komputer, wczasy na Mauritiusie. Jak oni będą podchodzili do życia za dziesięć, piętnaście, dwadzieścia lat, czyli wtedy, kiedy dojdą do czterdziestu, pięćdziesięciu lat? Czego wówczas będą oczekiwali od życia, od świata? Chyba okażą się tak wypaleni, że ich jedynym marzeniem będzie siedzenie ma leżaku w parku, bo nie wskrzeszą już w sobie siły do niczego więcej.
Ludzie nie potrafią zaplanować życia „w biegu długodystansowym”, tylko do wszystkiego „biegną sprintem” – bardzo szybko pragną zdobyć wszystko. Poniekąd to rozumiem, bo to stanowi efekt społeczeństwa bardzo mocno zubożonego przez lata PRL-u, wojnę, a jeszcze wcześniej zabory. Ci, którzy nie posiadali niczego, dziś chcą mieć jak najwięcej, bo widzą, że na Zachodzie wszyscy tak mają od lat. Tylko zapominają, że tam pracowały na to pokolenia i tego nie da się przeskoczyć w ciągu dziesięciu czy dwudziestu lat. Jesteśmy społeczeństwem postkolonialnym, bardzo mocno chłopskim, nieufnym wobec różnych instytucji. To powoduje, że nie mamy hamulców w pędzie do kariery i do posiadania. Ludzie wolą „mieć” niż „być”. To bardzo przykre.
Zwiększony apetyt
Jestem już w takim wieku, że zaczynam zastanawiać się, co będzie dalej. Po wypadku ludzie mówili mi: „Zobaczysz: za dwa, trzy lata nie będzie śladu!”. Odpowiadałem: „Tak, tylko że u mnie zegar już bije od połowy w górę, a nie do połowy”.
Jeżeli ktoś ma dwadzieścia lat, to dla niego dwa lata to jest nic. Dla mnie dwa lata to przedział czasu, w którym mogę dokonać gigantycznych rzeczy. Mój apetyt na to, żeby jeszcze zrobić coś porządnego, jest znacznie większy. Widzę, że czas ucieka bardzo szybko, więc pragnąłbym uczciwie, dobrze się zestarzeć. Nie chciałbym zostać stetryczałym starszym panem, pełnym pretensji do życia, do świata i do siebie, bo coś przespał, czegoś nie dopełnił.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.