O rekolekcjach mówi o. Leon Knabit OSBTo zależy od temperamentu i wielu innych okoliczności, ale przynajmniej raz na jakiś czas każdy z nas pewnie ma ochotę powiedzieć: „Dajcie mi święty spokój!”. Jest to zwykle okrzyk rezygnacji, zwątpienia, przemęczenia, gorzej gdy beznadziejności i depresji, stającej się ostatnio „chorobą społeczną”. Ale jest to także szansa. Sytuacja, w której mamy możliwość podjęcia kolejnego ryzyka, żeby przemyśleć swoje życie na nowo. Ryzyka tym większego, im boleśniej doświadczyliśmy, czego naprawdę możemy się po sobie spodziewać. Gospodarze ośrodków, w których prowadzone są rekolekcje zamknięte, podkreślają, że rośnie zapotrzebowanie na milczenie, do którego jeszcze parę lat temu z trudem sami zachęcali. Ludzie zmęczeni stresem i codzienną pogonią zaczynają domagać się ciszy. Chcą ratować siebie, to, co w nich jest najcenniejsze. Szukają miejsc, w których przestrzegane jest „sacrum silentium” - święte milczenie przeżywane już inaczej, bo wypełnione wielowiekową modlitwą Kościoła. W nim zawarta jest zachęta, by co jakiś czas zdobyć się na wysiłek powrotu do pierwotnej, Bożej miłości. Taki też jest sens wszystkich rekolekcji - by wracając do źródła, przywrócić harmonię sobie, w relacjach z innymi, a przede wszystkim z Bogiem.
Łaciński wyraz „recollectio”
oznacza wewnętrzne skupienie, „ponowną kolekcję” tego, co się rozpadło, zgubiło, rozproszyło. Pierwowzoru rekolekcji można szukać w starożytnej praktyce chrześcijańskiej, gdy wielcy asceci udawali się na pustynię, by w oderwaniu od wszystkiego przebywać sam na sam z Bogiem. 40 dni postu Chrystusa to inspiracja dla wszystkich chrześcijan, by przynajmniej w przełomowych momentach życia, w ramach swoich osobistych możliwości, wygospodarować specjalny czas na refleksję. Jeśli już się na to zdecydujemy, mamy do wyboru mnóstwo różnych form rekolekcji i dni skupienia. Od typowych, organizowanych od dziesiątków lat, po nowe, takie na przykład jak rekolekcje ewangelizacyjne, poświęcone podstawowemu przesłaniu Ewangelii.
Dla wierzących i poszukujących
Standardową praktyką są rekolekcje w okresie Wielkiego Postu, a w wielu miejscach także w Adwencie. Obok nich, najpopularniejsze jak dotąd są rekolekcje dla różnych grup wiekowych i zawodowych. O ile jednak zorganizowanie konferencji dla studentów czy lekarzy jest stosunkowo łatwe (wiadomo, do jakiej grupy zapraszamy rekolekcjonistę), sprawa znacznie się komplikuje, gdy jedna osoba w jednym dniu ma mówić do całej parafii - od przedszkolaków, przez młodzież, na dorosłych skończywszy.
- Zakładam, że w rekolekcjach uczestniczą ci, którzy są najbardziej gorliwi i otwarci na wzrost w wierze, ale także ci, którzy poszukują. Obojętni na rekolekcje nie przyjdą - mówi ks. Eugeniusz Gogoliński, proboszcz siedmiotysięcznej parafii w Bytomiu. - Tych pierwszych rekolekcje mają ugruntować w wierze, drugim dać pozytywny obraz chrześcijaństwa.
W praktyce nie jest to jednak łatwe do przeprowadzenia. Dokument roboczy synodu jednej z diecezji mówi wprost, że rekolekcje wymagają reformy. Zamiast nauk stanowych, odrębnych dla mężczyzn i kobiet, należałoby wprowadzić nauki dla małżonków. Nie wszyscy duszpasterze jednak podzielają to zdanie i argumentują bardzo praktycznie: „Na nauki stanowe przychodzi zawsze więcej osób”. Coraz częściej natomiast mówi się o potrzebie zorganizowania osobnych spotkań dla małżeństw żyjących w związkach niesakramentalnych oraz dla osób samotnych, których liczba prawdopodobnie będzie ciągle wzrastać.
Dalszy ciąg na następnej stronie