Święty spokój?

Klaudia Cwołek

publikacja 02.04.2003 11:00

Prawie wszystko o rekolekcjach

O rekolekcjach mówi o. Leon Knabit OSB

To zależy od temperamentu i wielu innych okoliczności, ale przynajmniej raz na jakiś czas każdy z nas pewnie ma ochotę powiedzieć: „Dajcie mi święty spokój!”. Jest to zwykle okrzyk rezygnacji, zwątpienia, przemęczenia, gorzej gdy beznadziejności i depresji, stającej się ostatnio „chorobą społeczną”. Ale jest to także szansa. Sytuacja, w której mamy możliwość podjęcia kolejnego ryzyka, żeby przemyśleć swoje życie na nowo. Ryzyka tym większego, im boleśniej doświadczyliśmy, czego naprawdę możemy się po sobie spodziewać.



Gospodarze ośrodków, w których prowadzone są rekolekcje zamknięte, podkreślają, że rośnie zapotrzebowanie na milczenie, do którego jeszcze parę lat temu z trudem sami zachęcali. Ludzie zmęczeni stresem i codzienną pogonią zaczynają domagać się ciszy. Chcą ratować siebie, to, co w nich jest najcenniejsze. Szukają miejsc, w których przestrzegane jest „sacrum silentium” - święte milczenie przeżywane już inaczej, bo wypełnione wielowiekową modlitwą Kościoła. W nim zawarta jest zachęta, by co jakiś czas zdobyć się na wysiłek powrotu do pierwotnej, Bożej miłości. Taki też jest sens wszystkich rekolekcji - by wracając do źródła, przywrócić harmonię sobie, w relacjach z innymi, a przede wszystkim z Bogiem.

Łaciński wyraz „recollectio”

oznacza wewnętrzne skupienie, „ponowną kolekcję” tego, co się rozpadło, zgubiło, rozproszyło. Pierwowzoru rekolekcji można szukać w starożytnej praktyce chrześcijańskiej, gdy wielcy asceci udawali się na pustynię, by w oderwaniu od wszystkiego przebywać sam na sam z Bogiem. 40 dni postu Chrystusa to inspiracja dla wszystkich chrześcijan, by przynajmniej w przełomowych momentach życia, w ramach swoich osobistych możliwości, wygospodarować specjalny czas na refleksję. Jeśli już się na to zdecydujemy, mamy do wyboru mnóstwo różnych form rekolekcji i dni skupienia. Od typowych, organizowanych od dziesiątków lat, po nowe, takie na przykład jak rekolekcje ewangelizacyjne, poświęcone podstawowemu przesłaniu Ewangelii.

Dla wierzących i poszukujących

Standardową praktyką są rekolekcje w okresie Wielkiego Postu, a w wielu miejscach także w Adwencie. Obok nich, najpopularniejsze jak dotąd są rekolekcje dla różnych grup wiekowych i zawodowych. O ile jednak zorganizowanie konferencji dla studentów czy lekarzy jest stosunkowo łatwe (wiadomo, do jakiej grupy zapraszamy rekolekcjonistę), sprawa znacznie się komplikuje, gdy jedna osoba w jednym dniu ma mówić do całej parafii - od przedszkolaków, przez młodzież, na dorosłych skończywszy.
- Zakładam, że w rekolekcjach uczestniczą ci, którzy są najbardziej gorliwi i otwarci na wzrost w wierze, ale także ci, którzy poszukują. Obojętni na rekolekcje nie przyjdą - mówi ks. Eugeniusz Gogoliński, proboszcz siedmiotysięcznej parafii w Bytomiu. - Tych pierwszych rekolekcje mają ugruntować w wierze, drugim dać pozytywny obraz chrześcijaństwa.

W praktyce nie jest to jednak łatwe do przeprowadzenia. Dokument roboczy synodu jednej z diecezji mówi wprost, że rekolekcje wymagają reformy. Zamiast nauk stanowych, odrębnych dla mężczyzn i kobiet, należałoby wprowadzić nauki dla małżonków. Nie wszyscy duszpasterze jednak podzielają to zdanie i argumentują bardzo praktycznie: „Na nauki stanowe przychodzi zawsze więcej osób”. Coraz częściej natomiast mówi się o potrzebie zorganizowania osobnych spotkań dla małżeństw żyjących w związkach niesakramentalnych oraz dla osób samotnych, których liczba prawdopodobnie będzie ciągle wzrastać.

Dalszy ciąg na następnej stronie

Kiedy słuchamy?

Czy rekolekcje będą udane, czy nie, zależy od wielu czynników, wśród których kluczowe znaczenie ma oczywiście osoba rekolekcjonisty. Wydaje się, że to na niej spoczywa największa odpowiedzialność. Znane są oczywiście przypadki, że niezbyt dobre kazanie stało się impulsem do przemiany, ale z góry na takie cuda liczyć nie można.

- Zanim zaproszę rekolekcjonistę, staram się go najpierw poznać - mówi ks. Gogoliński. - Nie wyobrażam sobie, że mógłbym zadzwonić do jakiegoś zgromadzenia zakonnego i poprosić o kogokolwiek.

Jednym z ważniejszych problemów, na które z kolei wskazują świeccy, jest język kazań. Styl mówienia, czas i treść często decydują o tym, czy wytrwamy do końca nauki czy nie. - Przerwanie rekolekcji nie jest żadnym grzechem. Tutaj każdy musi odpowiedzieć sobie sam, co zrobić - mówi o. Tomasz Kwiecień, przeor dominikanów w Poznaniu. - Na szczęście rekolekcje, oprócz tego, że są nauką, składają się także z liturgii. Warto się poddać temu, jak ona „niesie”, bo to samo w sobie jest pożytkiem. Ale ważne jest też przygotowanie słuchających. Dobrze jest na przykład zakreślić sobie w kalendarzu czas, w którym nic nie robię i mam wyłączoną komórkę. To jest potrzebne, żeby trochę zmienić myślenie.

W ciszy klasztoru

Przeżywaniu rekolekcji służy także zmiana miejsca. Na taki komfort nie wszyscy mogą sobie pozwolić, ale liczne domy rekolekcyjne - zakonne i diecezjalne przez cały niemal rok proponują pobyt, spotkania i nauki dla ludzi w każdym wieku. I, jak się okazuje, chętnych nie brakuje. Na przykład jezuici, specjalizujący się w ćwiczeniach duchowych, prowadzą w Polsce dziewięć domów rekolekcyjnych. Siostry Karmelitanki Dzieciątka Jezus w Czernej aktualnie proponują pięć różnych programów rekolekcyjnych. W domu, dysponującym 70 miejscami, przyjmują chętnych w różnym wieku, a także grupy zorganizowane przyjeżdżające z własnymi duszpasterzami.

- Korespondujemy z około 3 tysiącami osób, z którymi utrzymujemy regularny kontakt - mówi s. Mariana Białczyk, odpowiedzialna za rekolekcje. - Tylko w ubiegłym roku przybyło 500 nowych adresów.
Uczestnicy rekolekcji mieszkają w pokojach dwu-, trzy- i czteroosobowych. Mogą korzystać z kaplicy, biblioteki, a przede wszystkim z bliskości sanktuarium Matki Bożej Szkaplerznej, którym opiekują się karmelici bosi. Miejsce dawnych pustelni przyciąga na dni skupienia wielu kapłanów, ale także świeckich. Mężczyźni mogą poprosić o miejsce w celi za klauzurą i uczestniczyć w codziennym życiu Karmelu, w tym od czterech do pięciu godzin codziennej modlitwy wspólnotowej.

- Przyjmujemy chętnych na rekolekcje zamknięte, ale nie każdego, kto zadzwoni. Goszczą u nas mężczyźni, o których wiemy, że możemy dla nich otworzyć klasztor, że są w jakiś sposób przygotowani, mają za sobą lata doświadczenia modlitewnego - mówi o. Albert Wach, przeor Karmelu w Czernej.

Ten, kto przyjeżdża do klasztoru, może także poprosić o indywidualne rozmowy i kierownictwo duchowe. - Pragniemy dzielić się naszym doświadczeniem modlitewnym. Wiemy, że to jest potrzebne, bo świat, konsumizm, pośpiech nie wypełnia człowieka i on sam czuje, że to nie wystarcza - mówi o. Wach. - Karmel natomiast oferuje milczenie, samotność, klimat niezbędny dla modlitwy. I dodaje: jezuici mają doskonałą metodę, nad czym my musimy jeszcze bardzo popracować, ale u nas jest treść, bogactwo doświadczeń świętych karmelitańskich. Szkoła jezuicka jest bardziej psychologiczna, skupiona na człowieku, jego rozwoju i doskonaleniu, nasza z kolei jest bardziej teologiczna, odwołująca się do mistyki. Myślę, że razem doskonale się uzupełniamy.

Dialog we dwoje

Jedną z bardzo pomyślnie rozwijających się form rekolekcji są spotkania małżeńskie, zwane dialogiem we dwoje. Obecnie jest to już cały ruch, nieograniczający się do jednorazowego spotkania, uwzględniający też pracę z narzeczonymi. Jego podstawą są dwudniowe wyjazdy, mające charakter rekolekcji zamkniętych. Spotkania prowadzą pary małżeńskie i kapłan, a ich celem jest poprawa komunikacji między mężem i żoną. Jak się okazuje, w tej dziedzinie zawsze jest wiele do zrobienia. Świadczą o tym sami uczestnicy spotkań. Są wśród nich zarówno dobre małżeństwa, jak i małżeństwa przeżywające poważne konflikty, często będące na etapie rozmów o rozwodzie. Wielu z nich udało się odświeżyć i pogłębić wzajemne więzi, choć rekolekcje nie są „jednorazową terapią” załatwiającą wszystkie, często narastające przez lata problemy. Ale jeżeli dojdzie się do takiej choćby konkluzji, jak pan Jarosław, uczestniczący w spotkaniach w Gdyni, to chyba warto spróbować: „Szukałem długo takiego miejsca, które mogłoby nam pomóc. Zacząłem tutaj zdejmować maskę odważnego, podczas gdy jestem tchórzem. Muszę zacząć stosować te proste zasady. Ten pobyt - to powodzenie dla całej naszej rodziny”.

O rekolekcja mówi o. Leon Knabit OSB

Jestem skupiony i "skaczę"
altRozmowa z o. LEONEM KNABITEM, mnichem z opactwa benedyktyńskiego w Tyńcu, rekolekcjonistą

- W jaki sposób Ojciec przygotowuje się do rekolekcji?
- Kiedy byłem młodszy, przygotowywałem się bardzo dokładnie, niekiedy pisałem każdą konferencję. Zawsze, także i dzisiaj, staram się, żeby rekolekcje opierały się na czytaniach biblijnych danego dnia. Dla benedyktyna to jest zupełnie jasne, bo z Pismem Świętym w klasztorze mamy kontakty bardzo żywe i ciągłe. Codziennie pół godziny osobistego czytania, do tego dochodzą komentarze, dyskusje, wspólne omawianie problemów. W Tyńcu, gdzie jest tylu znawców przedmiotu, trzeba się chyba uprzeć, żeby pozostać głupim. Nie muszę na przykład przejrzeć pięciu książek, żeby znaleźć coś potrzebnego, zapytam któregoś z ojców i on mi pokazuje, gdzie jest to, czego akurat potrzebuję. Tyniec sprzyja systematyczności i dokształcaniu się. Przez 40 lat w ten sposób ubogacam swoją wiedzę i dzięki temu staram się nie strzelać głupstw.

- Ojciec jako podstawę rekolekcji bierze czytania dnia. Czy to wystarcza?
- Uważam, że to, co Kościół podaje nam na tzw. Stole Słowa, jest tym, co mam teraz dać ludziom, do których jestem posłany. A poszczególne teksty mają tyle treści, że często na temat jednej perykopy można wygłosić całe rekolekcje. Nie jestem dogmatykiem, raczej moralistą. Słuchający moich rekolekcji i ks. Tischnera podkreślali kiedyś, że Tischner mówi jak to jest, a ja - „jak to się je”. Rzeczywiście staram się, żeby to, co mówię, było praktyczne i nieraz zdarzają się zaskakujące rzeczy. Przemawiam do jakiegoś środowiska, komentuję fragment Ewangelii, wcześniej tego nie omawiałem z duszpasterzem, a okazuje się, że jest akurat wielka potrzeba, żeby o takim, a nie innym problemie mówić. Więc to jest podstawa - wyjście od czytań dnia, z których często wypisuję sobie główne myśli. Nie potrafię jednak konferencji napisać dokładnie, jeśli nie znam audytorium. Niektórzy tak robią: piszą i potem bez względu na to, kogo mają przed sobą, mówią swoje. Czasem to trafia, ale niekiedy rozchodzi się ponad głowami. Może to jest i piękne, ale czasami zbyt ogólne - pasuje zarówno do czasów Łokietka i Kazimierza Wielkiego, jak i stanu wojennego.

- Problem w tym, że zbyt często takie kazania słyszymy...
- Ludzie muszą poczuć, że głoszona treść odnosi się do nich bezpośrednio. Nie można mówić językiem zwulgaryzowanym, ale jednocześnie musi to być język zwyczajny. Co innego wykłady naukowe i sympozja, a co innego rekolekcje, gdy chodzi o zastanowienie się nad Bogiem, nad sobą, nad wzajemnymi relacjami. Nie mogę wtedy mówić o „relacjach interpersonalnych w eklezjologii postkoncyliarnej w odniesieniu eschatologicznym”, bo tak się mówi na wielkich zjazdach uczonych. To jest ważne szczególnie wobec dzieci, żeby być zrozumianym, a przy okazji nie spłycać treści, którą się przekazuje.

- Czy Ojciec ma możliwość poznania ludzi, do których mówi?
- Ich reakcje się wyczuwa, bądź co bądź, jestem w pięćdziesiątym roku kapłaństwa. Kiedy popatrzę na ludzi przede mną i na to, jak reagują, wtedy wiem, jak przygotowane treści przedstawiać.

- Ale jak Ojciec to rozpoznaje? Przecież w kościele wszyscy tak samo siedzą w ławkach i nic nie mówią.
- Nie wiem, jak to się dzieje. Małysza też pytają, jak on robi, że skacze, a on po prostu skacze. Ja chyba podobnie. Jestem skupiony i „skaczę”, i zwykle wychodzi dobrze. Gdy popatrzę na tych ludzi, widzę, czy siedzą z minami jak u ryb w akwarium, zdaje się, że niczego nie rozumieją, nawet jeśli powiem kawał, czy od razu pojawia się błysk w oku i wtedy wyczuwam zainteresowanie. Po tylu latach to się wie i to jest nie do wytłumaczenia.

- Jak długo rekolekcjonista powinien mówić?
- Powinien tak mówić, żeby nie zanudzić. Osobiście mam problemy, jak wyselekcjonować wiedzę, żeby nie ględzić za długo. Tego uczy mnie też telewizja, która wymaga, żeby bogatą treść zawrzeć w niewielu słowach. Dostałem na przykład 26 sekund na zgrabne podsumowanie. Pomyślałem ze strachem, że przecież ja się rozkręcam dopiero w czwartej minucie kazania. Ale potem skupiłem się i powiedziałem. I okazało się, że to się da zrobić. Oczywiście nauki rekolekcyjne są dłuższe, nauki stanowe mają konkretny temat, ludzie są nastawieni nawet na kilkudziesięciominutowe słuchanie.

- Z dorosłymi to może jest łatwiejsze, ale w przypadku dzieci i młodzieży? Mówi się, że 15 minut to jest granica wytężonej uwagi, a co z pozostałym czasem?
- Do młodzieży trzeba mówić praktycznie, na przykład poprzez świadectwo. Ostatnio do młodzieży gimnazjalnej mówiłem o tym, że Bóg jest miłosierny, że wszystkim pomaga. Od tego zacząłem, ale powiedziałem też, że kiedyś miałem 15, 16 i 17 lat. O dziwo od razu w to uwierzyli! (śmiech) Potem wyjaśniłem, jak to się stało, że pod wpływem św. Benedykta, którego świat podobny był do dzisiejszego, wtedy też był przełom epok, obrałem taki właśnie kierunek życia. I od tego dopiero przeszedłem do mówienia o ich życiu, ich miejscu w domu, w szkole i w Kościele. I choć na początku trochę szumieli, to powoli, powoli, zwłaszcza że pomogły do tego spokojne i mocne słowa księdza proboszcza i poprzedzająca kazanie modlitwa, uważali bardzo pilnie. Dobrze by było, gdyby tak się zachowywali na wszystkich lekcjach.

- Co w ciągu tych pięćdziesięciu lat głoszenia rekolekcji się zmienia, czy Ojciec musi poszukiwać jakiś nowych form i metod, żeby być słuchanym?
- Pierwsze rekolekcje wygłosiłem w 1955 roku do młodzieży i wkrótce stały się one moim chlebem powszednim. Nigdy nie odczuwałem, że muszę zacząć mówić inaczej, bo ja się zmieniam razem z ludźmi. Klasztor mnie wprawdzie trochę oddziela od świata, ale przez doświadczenie duszpasterstwa, głoszenie rekolekcji, ogrom korespondencji, nie czuję się wyobcowany. Nie muszę stawać na głowie, żeby wiedzieć, co mam powiedzieć. Zresztą benedyktyni starali się zawsze być w awangardzie postępu i nie mieli problemów z tym, żeby nadążyć za życiem. A niewątpliwie pomaga nam w tym osobista modlitwa i skupienie klasztorne, które ułatwiają utrzymanie równowagi i możliwie sensowne wykonywanie zadań apostolskich.

- Dziękuję za rozmowę.