Dzisiejsze okno życia przy ul. Hożej w czasie wojny było całą bramą, którą siostry franciszkanki uchylały dla sierot, dzieci z getta, uciekinierów, starców… Nikomu nie odmawiały pomocy. Ocaliły 750 Żydów.
W liście napisanym z tej okazji prezydent Andrzej Duda podkreślił, że m. Matylda Getter „pomagała formować serca i umysły kolejnych pokoleń w oparciu o wartości i tradycje, które od wieków zakorzeniają nas w historycznej tożsamości i pozwalają naszej wspólnocie przetrwać nawet najcięższe próby”. Prezes IPN Jarosław Szarek zaznaczył, że należy przywracać pamięć o ludziach, którzy w czasach wojny pomagali ludności żydowskiej. – Matka Matylda Getter powinna być symbolem tej pomocy, obok Ireny Sendlerowej, rodziny Ulmów. To jest początek naszej drogi, żeby jej nazwisko i wielkie dzieło były znane nie tylko w Polsce, ale także za granicą – podkreślił prezes IPN.
Siostry były jak anioły
Lea Balint z Jerozolimy – Franciszkanki uratowały mi życie trzy razy. W prowadzonym przez nie sierocińcu w Brwinowie nazywałam się Alicja Herla. Nie pamiętam, jak do niego trafiłam. Moja rodzina zginęła. Miałam wtedy trzy latka i nie wiedziałam, co w czasach wojny oznaczało być Żydem, nie rozumiałam, dlaczego muszę się ukrywać. Siostra Helena powiedziała mi taktownie, że Niemcy nie lubią dzieci z ciemnymi włosami i oczami. I to mi wystarczyło. Dzieci w sierocińcu zebrało się dużo, warunki były trudne. Siostry starały się jak mogły, żeby było nam lepiej. Szyły ubrania ze spadochronów, nogi w za dużych butach mieliśmy owinięte gazetami. Na spacery chodziliśmy głównie na pobliski cmentarz, bo tam nie było Niemców.
Pamiętam, jak któregoś dnia bawiłam się na werandzie i zobaczyłam wchodzących do budynku hitlerowców. Jedna z sióstr próbowała ich zagadywać, inne w popłochu wsadziły mnie na tej werandzie do dużego kosza, przykryły słomą i jajkami. Słyszałam obok kroki podkutych butów, słoma kręciła mnie w nosie, chciało mi się kichać. Z jednej strony czułam strach, ale z drugiej miałam wrażenie, jakby to była zabawa w chowanego. Słyszałam, jak łamaną polszczyzną Niemcy mówią o żywności, chcieli zabrać kosze z jajkami. Zakonnice ubłagały, żeby zabrali tylko drugi, stojący obok mojego. Kiedy wyszli z łupem, s. Helena wyjęła mnie z kryjówki, wyściskała i wycałowała. A ja nie rozumiałam, dlaczego ona tak płacze. Dopiero kiedy w 1984 r. wróciłam do tego klasztoru, wyszłam na werandę i zrozumiałam, jakie wtedy miałam szczęście.
Trzeci raz siostry uratowały mi życie, kiedy zraniłam się i wdało się zakażenie. Sina pręga szła w kierunku serca. Jedna z zakonnic wzięła mnie na ręce i w godzinie policyjnej biegła ze mną przez zaorane pole, do polowego szpitala. Tam leczyli mnie przez kilka dni, a siostra była przy mnie, taka łagodna, spokojna. W ogóle się dzięki temu nie bałam. Pamiętam też straszne bombardowanie. Skuleni ze strachu siedzieliśmy w ziemiance, wśród ziemniaków. Jedna z zakonnic powiedziała, że zaraz zapyta Pana Boga, jak długo to bombardowanie będzie trwać. Wyszła na chwilkę ze schronu. A kiedy wróciła, uspokajała: „Nie ma się co bać. Pan Bóg powiedział, że zaraz to się skończy”. I dzieci przestały płakać. Dla mnie siostry były jak anioły.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.