Dziesięć dni w rękach Opatrzności

Anonsowani „goście” nie dali długo na siebie czekać. Zdążyliśmy jedynie bez paniki rozesłać dzieci z naszych szkół, by wracały do domów. Koło jedenastej zbrojni wchodzą do wsi. Jest ich z dwudziestu.

Reklama

Do domu wracamy w sobotę, by ludzie zdążyli na niedzielną, drugą turę wyborów (15.02.16). Koło kościoła w Ndim wołają mnie młodzi z Zole, uczestnicy agape, którzy zdążyli już jako pierwsi dotrzeć tu na rowerach i mówią, że o jakieś 5 km stąd zostali „obskubani” z co cenniejszych rzeczy przez uzbrojonych muzułmanów. Zdziwko… Nie biorę jednak tego na serio, bo chłopaki nie mają min zbyt przejętych zaistniałym incydentem. Opinię lekkiego potraktowana tej sprawy potwierdza mi  nazajutrz p. Martin Ziguele (jeden z ważniejszych kandydatów na prezydenta, który jednak odpadł w pierwszej turze). Akurat jeździł po naszej okolicy, gdzie zastępczo kandydował, by pozostać choć deputowanym. Zawitał też do nowicjatu, bo jak sam przyznał, jest krewnym naszego przełożonego, brata Jean Yves’a. „Ludzie się przebierają na muzułmańską modłę – mówił – i zamaskowani turbanami chcą bezkarnie przetrzepać kieszenie swym sąsiadom”. Usypiam z takim przekonaniem, by nazajutrz, jak wszyscy bracia, jechać do Bouar na kapitułę (forma sejmu zakonnego: sprawozdania, wybory nowych władz - pięć dni posiadówy...).

Sami na pastwie losu

W poniedziałek rano giną mi gdzieś klucze. Rozstąp się ziemio – nie ma ich nigdzie! Przebiegam miejsca z poprzedniego dnia, przy pomocy braci przekopuję pokój – nic z tego (później je znajdę). A tymczasem muszę jeszcze zorganizować materiał do roboty dla mechanika na czas mej nieobecności. Mam jechać starą toyotą z br. François, Francuzem – budowlańcem. Wyjazd się opóźnia. Zapalam ostatecznie, by ruszyć w drogę z godzinnym poślizgiem, gdy pojawia się Pani Mer. Katoliczka, ale w ciągu paru minionych lat mieliśmy kilkakrotnie różnice w poglądach na pewne sprawy, więc nasze relacje są raczej chłodne. Komunikujemy się, gdy już naprawdę jest tego potrzeba. „Proszę, nie wyjeżdżaj! Odział Seleka zbliża się do wsi. Zostań!  - naciska - Potrzebuję twej pomocy!”.

I wyjaśnia: Wczoraj wieczorem, nasz Podprefekt z Ngaoundaye w asyście Minusca (żołnierzy kameruńskich z pokojowej misji ONZ) zbierając urny po wyborach natknął się na nich w Mbaideng. Przyjechał po tym do Pani Mer, by ją uprzedzić, że ci zamierzają przyjść nazajutrz do Ndim i trzeba ich przyjąć.

Konsternacja. Biję się z myślami. Mam obowiązek uczestnictwa w kapitule, ale jak tu zostawić nowicjuszy samych (miał do nich dołączyć ks. Krzysiek na zastępstwo). Piszę list do kustosza br. Serge’a, że zdecydowałem się zostać i wysyłam z nim br. Franciszka.

Anonsowani „goście” nie dali długo na siebie czekać. Zdążyliśmy jedynie bez paniki rozesłać dzieci z naszych szkół, by wracały do domów. Koło jedenastej zbrojni wchodzą do wsi. Jest ich z dwudziestu. Wszyscy ubrani w mundury i uzbrojeni w AK-48. W większości to rosłe chłopy, rysy twarzy ewidentnie wskazujące na pochodzenie z dalekiej północy (Zakawa – pogranicze Czadu i Darfuru), co też potwierdza się niebawem, gdyż tylko dwaj władają sango. Pani Mer ze swymi radnymi oferuje im miejsca do siedzenia w cieniu zadaszenia na targowisku i wiadro wody do ugaszenia pragnienia. Miejsce spotkania otacza spory tłum ciekawskich.

Wyjaśniają, że przybyli tu za pozwoleniem Pana Podprefekta dla zapewnienia pokoju i wolności w przemieszczaniu się ludzi. Trzeba skończyć z wojną i waśniami plemienno-religijnymi. Posiedzą we wsi z dwa trzy dni, zobaczą jak ich ludzie przyjmą, ale nie trzeba się ich bać. Nie mają złych intencji. Jak by co, to pójdą sobie dalej…

„Przyjęcie gości to u nas tradycja – odpowiada Pani Mer – ale jesteśmy zaskoczeni waszą ofertą ochrony, bo przez cały okres wojny w RŚA nic złego się u nas w okolicy nie wydarzyło, ludzie żyją tu spokojnie, muzułmańscy pasterze Mbororo wrócili tu przed ponad pół roku. Lokalna samoobrona radzi sobie bez niczyjej pomocy z zewnątrz. Regularnie pojawia się tu żandarmeria z Ngaoundaye. Przeciwnie, to wasze uzbrojenie napawa ludzi obawą…”.

„Skoro mówicie, że tu jesteście oficjalnie – proponuję – to zróbmy sobie zdjęcie rodzinne, bym mógł je wysłać dalej, do władz, aby te były na bieżąco waszej tu wizyty”. „Nie ma sprawy – poślijcie też po Pana Podprefekta do Ngaoundaye, by nas tu odwiedził i potwierdził nasze dobre intencje”. Merostwo pcha umyślnych do podprefektury, by przywiozła tego, który miał niby zbrojnym wydać pozwolenie na ich pobyt w Ndim, a ja wracam do domu, by wysłać mailem komu trzeba zdjęcia z informacją o sytuacji na miejscu.

Pod bramą nowicjatu znajduję kobiety Mbororo z masą dzieci i tobołkami na głowach. Chciałoby się powiedzieć: „Czegoż się obawiacie? Przecież nowoprzybyli to wasi pobratymcy i współwyznawcy?” Mbororo jednak wolą spać pod osłoną ogrodzenia nowicjatu, a ich krowy na noc spędzać do lasku w naszej koncesji. Zaraz za nimi schodzą się też ludzie z najbliższej dzielnicy Ndim (nazywa się Watykan) – kobiety, dzieci i starcy, katolicy, ale i protestantów nie brakuje. W ciągu godziny zacisze nowicjackiego eremu zmienia się w gwarne obozowisko. Ogniska w różnych miejscach. Wszędobylska dzieciarnia. Taki klimat będzie panował przez najbliższe dni. Przydzielamy im do spania wszystkie wolne pomieszczenia – wielu i tak będzie spało na zewnątrz, ale o tej porze noce są już ciepłe. Myślę sobie po cichu: w razie problemów, cóż ja wam poradzę? Ale jeśli mogą się choćby po trosze lepiej poczuć pod naszą kuratelą, to przecież nie odmówię. Mężczyźni zostają we wsi, by z dystansu przyglądać się rozwojowi sytuacji, a i przy okazji doglądać ich domostw, bo żerujących na takich okazjach hien nigdy nie braknie.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | » | »»

TAGI| BOUAR , MISJE, RŚA

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7