Anonsowani „goście” nie dali długo na siebie czekać. Zdążyliśmy jedynie bez paniki rozesłać dzieci z naszych szkół, by wracały do domów. Koło jedenastej zbrojni wchodzą do wsi. Jest ich z dwudziestu.
W raportach ONZ, które z zasady nie są bynajmniej skore do gloryfikowania osiągnięć Kościoła katolickiego, interwencja papieża Franciszka na rzecz przywrócenia pokoju w Republice Środkowoafrykańskiej ma jednoznacznie najwyższe notowania. Z perspektywy ostatnich trzech miesięcy można już z pewnością powiedzieć, że była to przełomowa chwila dla historii tego umęczonego kraju. Słowa Franciszka pomogły masie ludzi radykalnie odmienić ich spojrzenie na to, że można żyć inaczej. Jak dotąd bowiem przez ostatnie trzy lata byli bombardowani propagandą, że konfrontacja zbrojna i „trwałe wyeliminowanie” tego „drugiego, innego, więc niebezpiecznego” to jedyna droga do prosperity. I wielu za tym, niestety, poszło. A tu tymczasem, wbrew oczekiwaniom, żadnej lepszej przyszłości! Przeciwnie – równia pochyła do otchłani… Papież przybywa jako „pielgrzym pokoju” i odgruzowuje zarzucone wartości: nadzieję, przebaczenie, miłosierdzie i tą, najtrudniejszą: modlitwę za zło nam czyniącym. Zatrybiło! Wybory prezydenckie i parlamentarne odbyły się w spokoju, a ich rezultat został przyjęty bez specjalnych kontestacji. I pomyśleć, że jeszcze na parę tygodni przed wizytą papieską w wielu punktach zapalnych Bangi wrzało, a na północnym wschodzie kraju mówiono o secesji i stworzeniu państwa dla muzułmanów!
Miłosierdzie i królik
U mnie w Ndim szykowaliśmy się na parafialną agapę (w specyfice tutejszego Kościoła lokalnego to taka forma rekolekcji: refleksji na Słowem Bożym połączonej z radością wspólnego przebywania). Data wyznaczona na połowę lutego. Pojawił się problem, bo wioska Ndoubori, która od roku była wytypowana jako miejsce wspólnego świętowania jest najbardziej na wschód wysuniętą miejscowością, a od tamtej właśnie strony dochodziły nas trudne do zweryfikowania wieści o jakiś zbrojnych bandach utrudniających życie prostym ludziom. Ostatecznie zdecydowaliśmy się, że spotkanie zrobimy. Nie wolno dać się zastraszyć każdej niepokojącej wieści – trzeba próbować normalnie żyć.
I agape udało się. Wprawdzie przyszło o połowę mniej uczestników, niż to było jak dotąd w zwyczaju, ale osiemset ludzi, to i tak zadowalające osiągnięcie. Trzy dni spędzone w sympatycznej aurze afrykańskiej wioski. Z jednej strony modlitwa, refleksja i post (zaczęliśmy od środy popielcowej), a z drugiej rytm tam-tamu i tańce – one to akompaniują życiu Afrykańczyka nie tylko w momentach radości, ale i w modlitwie, cierpieniu, czy śmierci. Tematem przewodnim było oczywiście Boże Miłosierdzie.
W pamięci utkwił mi frapujący epizod. Siedzimy w grupach dyskusyjnych w cieniu pod drzewami na skraju wsi. Cztery grupy są od siebie nieco oddalone, ale mają ze sobą kontakt wzrokowy. Brat Tomasz, który mi wtedy pomagał w spowiadaniu, opowiadał później, że gdy właśnie zabrał głos, by odpowiedzieć na postawione mu pytanie, pozostał nagle zbity z tropu. W mgnieniu oka powstał wielki rumor. Nagle dziesiątki młodych ze wszystkich grup rzuciło się z krzykiem w las – okazuje się, że w pogoń za dzikim królikiem. Widocznie, nieszczęśnik, miał tu swą norę i podirytowany niespodziewaną obecnością tłumu ludzi w pobliżu jego schronienia, nie wytrzymał presji strachu salwując się ucieczką. To był jego ostatni, życiowy błąd. Trzeba było widzieć sprawność fizyczną tych czarnych chłopaków – robiło wrażenie! Co za zwinność! Nie spodziewałem się, że można tak szybko biegać pośród drapiących chaszczy afrykańskiego buszu. Przerażone zwierzę w szalonych uskokach próbowało się wyrwać z obławy, ale przygodni myśliwi byli wszędzie. Krzyki, tumany kurzu – po minucie wracają triumfalnie pokazując w uniesionych rękach kawałki rozszarpanego żywcem królika. Ten dodatek do południowego menu przekazują kobietom. Rozradowane panie z krwawymi szczątkami w jednej ręce, a w drugiej dzierżąc obrazek z Jezusem Miłosiernym – pozują mi do zdjęcia. Chwilę potem coś się we mnie jeży… potem gęsia skórka… Czym jeszcze zaskoczą mnie moi czarni bracia? Królik nie miał szans – nawet na sesji o miłosierdziu…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.