Anonsowani „goście” nie dali długo na siebie czekać. Zdążyliśmy jedynie bez paniki rozesłać dzieci z naszych szkół, by wracały do domów. Koło jedenastej zbrojni wchodzą do wsi. Jest ich z dwudziestu.
A tymczasem w chaszczach na krańcach wsi toczą się całkiem inne rozmowy. Z pobliskich wsi zeszli się uzbrojeni ludzie i chcą się „po swojemu” załatwić się z problemem. Z daleka też, z Bocaranga, Ngutere i Bozoum dochodzą głosy, że tamtejsi anti balle AK organizują się, by zrobić porządek z intruzami w Ndim. „Jesteście jak tchórzliwe baby!” – mężczyźni z Ndim inkasują obelgi pod swym adresem. Członkowie rady gminnej, komitetu mediacyjnego i katolickiej komisji Sprawiedliwość i Pokój próbują bowiem wspólnie powstrzymać ich interwencję. I to jest autentyczna walka psychologiczna. Jak im przetłumaczyć, że można inaczej? Że nie chcemy rozlewu krwi i zniszczeń we wsi? Nabuzowani Tramolem (lek przeciwbólowy, w skumulowanej dawce ekscytujący) bojownicy nie są łatwym partnerem do dialogu. „Bóg nie chce walki bratobójczej – jesteśmy chrześcijanami!” to jest ostateczny argument utrzymujący jeszcze gorące głowy w ryzach, ale na jak długo?
Ja w tym samym czasie zaczynam tracić cierpliwość do moich korespondentów z Minusca. Jacyś kryjący się za mailowymi adresami oficerowie zapewniają mnie o patrolach i kontroli Ndim przez ich ludzi. No to w istnienie fantomów mam zacząć wierzyć, czy co? – piszę w końcu do nich bez ogródek. Podsyłam przy tym zdjęcie odręcznej notki od Pani Mer, która pisze, że jak dotąd nikt z Minusca się nie pojawił. Może jej chociaż uwierzycie? Jedyna szansa, to gdy o sprawie dowie się jak najwięcej ludzi mających coś do powiedzenia. Sięgam wtedy do najwyższej półki, do kandydatów na prezydenta, Doroguele i Ziguele, obydwu z naszego regionu – otrzymuję potem wiadomość zwrotną, że podjęli stosowne kroki.
Moi Mbororo dzielą się ze mną innym strachem, jaki zagościł w ich sercu. Nowe niebezpieczeństwo zawisło nad nimi i ich stadami. Koncentracja anti balla AK szykujących się do „pacyfikacji” MPC może mieć w rzeczywistości inny cel – rabunek ich bydła. Inni informatorzy potwierdzają mi, że ta groźba jest realna: są tacy, którzy zamyślają pod pozorem ataku na MPC w rzeczywistości przy okazji rozgardiaszu położyć łapę na krowach i uprowadzić je do Czadu.
Ciuciubabka
W poniedziałek rano pojawia się nasza misja mediacyjna, w odmiennym już nieco składzie. Dla równowagi, do obozu MPC dołączają też w nocy nowi zbrojni przybyli na trzech motorach. Daję odczuć mediatorom, że zgotowali nam zawód nie dotrzymaniem obietnic. I opowiadam im na pół zmyśloną anegdotę o mym psie, którego wytresowałem tak, że potrafił nie tknąć jedzenia, gdy mu zakazano, choćby to był nawet kawał mięsa, ale dyscyplina trwała tylko do czasu obecności pana. Wystarczyło tylko wyjść na moment – po powrocie kąsek już zniknął. Zrozumieli dobrze aluzję do sytuacji w jakiej nas pozostawili – ile czasu można trzymać śliniącego się psa na uwięzi?
Pytają się znowu o Pana Podprefekta. W międzyczasie posłałem mu przez siostrę Basię z Ngaoundaye lakoniczną notkę: „Panie Podprefekcie, w imieniu tutejszej populacji przypominam Panu, że jego miejsce teraz jest w Ndim” – ale żadnej jak dotąd reakcji.
Kolejna tura rozmów okazuje się być w rzeczywistości dalszym tuptaniem w miejscu. Nasi pośrednicy mediacyjni nie mają nic specjalnego do zaoferowania. Lokalne władze stale jednym głosem domagają się natychmiastowego opuszczenia regionu przez intruzów. Powołują się przy tym na podstawowe prawo do samostanowienia. Domagają się szacunku dla autonomicznej decyzji lokalnej populacji: „Nie chcemy ich tutaj!”. Jestem dumny z ich bezceremonialnego tonu. „W czym problem? – pyta się rada szefa Minusca – Przyjedźcie dwoma ciężarówkami. Na jedną załadować przybyszów, na drugą obstawę i weźcie ich tam, gdzie się realizuje DDR (projekt rozbrajania grup zbrojnych)”. Bez echa. Pani Mer odmawia więc pójścia do MPC – ma już dość tego gadania. Przewodniczący delegacji prosi więc mnie i paru innych lokalnych notabli o towarzyszenie.
Po drugiej stronie nastroje mają się całkiem nieźle. Powiedziałby, czują się pewni siebie. Przyjechał kolejny jeszcze generał, nazwę go stosownie do jego arabskiego imienia – Ludzki. Poważnie siwy już pan, przynajmniej w moim wieku. Okazuje się, że komunikowaliśmy się parę dni temu przez telefon, bo MPC podali mi jego numer, jako kogoś kto może mi wyjaśnić strategiczne cele ich przybycia do Ndim. Z rwącej się rozmowy niewiele wynikło - facet w ogóle nie wiedział gdzie jest Ndim i tym bardziej, odżegnywał się od ludzi, którzy się na jego imię powołali. Owszem jednak, zdeklarował chęć pomocy w negocjacjach, bo jak twierdzi, ma dużo do powiedzenia w kręgach ex-seleka. I oto on, we własnej osobie, trafił tu do Ndim. Przyjechał aż z Kaga Bandoro, jak mówi.
Kwestia ich wyjazdu w ogóle nie wchodzi w rachubę. To oni zdają się nadawać ton. Zadają kłam przedstawianej przez władze sytuacji. Nie jest aż tak dramatycznie. Ludzie częściowo popowracali do wsi. Strach przed nimi podniecany jest sztucznie (ktoś zdradził im, że władze zapowiedziały na poniedziałkową wizytę Minusca pasywny opór w formie „wymarłego miasta”). Pretendują do posiadających widzenie więcej i dalej. Np. według nich, to mieszkańcy wsi przegonili żandarmów z bariery na rogatkach(?), więc oni teraz planują się tam osadzić i przejąć funkcję stróżów porządku. Kolejne odwracanie kota ogonem - żandarmeria zwiała sama na wieść o ich przybyciu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).