– Jakże więc dostać się do Lul? – spytałem. – Jest to niemożliwe! – odrzekł gubernator, wzruszając ramionami. Nie zamierzałem się jednak poddawać. Niemożliwe? Dla mnie wyraz ten nie istniał do tej pory, a poza tym miałem czarno na białym pozwolenie zwiedzenia misji w Lul.
Obejrzałem dokładnie mą sypialnię. Czysta była wzorowo! Ściany były gładko wylepione stwardniałym błotem, takaż była podłoga z paleniskiem wklęsłym, w kącie stało kilka glinianych naczyń, worek sorgo i kilka prymitywnych narzędzi do uprawy roli. U powały wisiała sieć na ryby, kilka wianków czosnku i jakieś nasiona. Niestety gryzący dym paleniska zaczął wyciskać mi łzy z oczu. Zacząłem się dusić i wyszedłem na zewnątrz…
…by przespać tę noc pod gołym niebem… cudowną afrykańską noc.
W miejscach wolnych od traw przeglądały się gwiazdy migotliwe i sierp białego księżyca, a chrząszczyki o fosforyzujących odwłokach niby błędne ogniki błąkały się nad mokradłami. Tuż opodal, u olbrzymiego paleniska rozłożyło się bydło, przeżuwając leniwie. Gdzieś dalej koncertowały żaby, słuchać było porykiwania hipopotamów. Z trzepotem i wrzaskiem zerwało się stado dzikich gęsi, zaniepokojonych szelestem skradającego się doń krokodyla. Gdyby nie uciążliwe komary, noc tę zaliczyłbym do najpiękniejszych mych nocy afrykańskich.
Nie mogąc dać sobie rady z natrętami, uzbierałem trochę chrustu i roznieciłem wesoły płomień. Po chwili stara, bezzębna kobieta w stroju babci Ewy przysiadła się do mnie i pokazując próżną fajkę, poprosiła o tytoń. Dałem, a stara nabiła fajkę w nabożnym skupieniu i paląc, powoli odeszła. Wkrótce jednak powróciła, przynosząc garść popiołu z paleniska i czerep z cieczą cuchnącą, czym obdarowała mnie w zamian za tytoń. Był to środek do nacierania przeciw komarom, wątpię jednak, czy ktoś z Europejczyków stosował go kiedykolwiek. Stara poganka wyrażała na swój sposób zdziwienie, iż wolałem być pożarty żywcem przez komary niż cuchnąć tak strasznie. Aby nie urazić odmową, ofiarowałem jej jeszcze jedną dawkę tytoniu. Odeszła, pobrzękując ciężką biżuterią zdobiącą łydki i pykając żółtym dymem z tabaki.
Gdy mrok nocy zgęstniał tak, że zatarły się kontury chat, na placu zgromadziła się młodzież, by wysłuchać pogawędki historycznej prowadzonej przez starszyznę wioski. Księgą historyczną był kij nacięty różnymi znakami, będącymi rodzajem szyfru.