Ku misjom nad Białym i Błękitnym Nilem

– Jakże więc dostać się do Lul? – spytałem. – Jest to niemożliwe! – odrzekł gubernator, wzruszając ramionami. Nie zamierzałem się jednak poddawać. Niemożliwe? Dla mnie wyraz ten nie istniał do tej pory, a poza tym miałem czarno na białym pozwolenie zwiedzenia misji w Lul.

Reklama




Południowy Sudan to kraj zupełnie dziki, dróg, handlu i przemysłu pozbawiony. Jedyny objaw cywilizacji, jaki wniknął w serce tych bagnistych puszcz, to broń palna, która głośnym echem rozlega się po pustkowiach. Od czasu do czasu zawarczy motor samolotu i spłoszy stada pasących się żyraf, słoni czy gazel.

Nieco poniżej miejsca, w którym wypływająca z dzikich gór Abisynii rzeka Sobat wpada do Białego Nilu, leży miasteczko Malakal, siedziba gubernatora prowincji Górnego Nilu.

Spoglądając okiem Europejczyka, trudno osiedle to nazwać miasteczkiem, oprócz bowiem kilku budynków rządowych stoi tu tylko osiem bud, w których kupcy greccy dorabiają się swych fortun, sprzedając Murzynom barwne paciorki. Poza tym nędzne tubylcze kapany, czyli okrągłe chaty o ścianach ulepionych z błota i chrustu, przykryte strzechą z traw, nie wyglądające raczej na domy mieszkalne. Obok Murzynów mieszka tu garstka Arabów i Mulatów, którzy żyją z handlu i oszukiwania przybywających na rynek tubylców, płacąc za wszystko świecącymi blaszkami i kolorowymi paciorkami. Oprócz szachrajskich interesów w rękach Araba jest fabryka merissy, czyli kilka kotłów, w których z sorgo gotuje się napój smakiem podobny do naszego barszczu, a którym namiętnie zapijają się Murzyni.



Widok Malakalu w dzień targowy jest naprawdę szczególny. Ulice nabite czarnym tłumem o spojrzeniach groźnych i rozbieganych. Każdy dzierży w dłoni po dwa oszczepy i maczugę lub tarczę z grubej skóry. Droga do miasta z okolicznych nawet wiosek biegnie poprzez moczary i trzęsawiska, a wszędzie rojno od krokodyli i różnych drapieżników. Większość wojowników przybywa zupełnie nago, nosząc zaledwie na biodrach pas z drobniutkich koralików, kobiety ze szczepu Szilluk upinają na biodrach paseczek z koralików lub tkany, przez ramię zaś przewieszone mają pelerynki płócienne albo skóry pantery lub gazeli, kobiety zaś ze szczepu Nuer nie noszą żadnego odzienia i nawet na targ do miasteczek udają się tak, jak je Pan Bóg stworzył. Jedynie kobiety w ciąży okrywają się kozią skórą, ale to ze względu na zdrowie oczekiwanego potomstwa. Żołnierze i policja tubylcza nosi przerzucony przez ramię pas z nabojami i karabin. Nuer nie noszą też żadnych ozdób prócz szczepowego tatuażu. Ciała posypują popiołem z łajna krowiego pozostającym z nocnych ognisk. Młodzież śpi zwykle zupełnie zagrzebana w takim popiele, tylko oczy błyskają im spod tego posłania. Włosy farbują na czerwono nakładając breję powstałą przez mieszanie popiołu z łajnem i gliną oraz rozcieńczenie jej moczem krowim.
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama