Ku misjom nad Białym i Błękitnym Nilem

– Jakże więc dostać się do Lul? – spytałem. – Jest to niemożliwe! – odrzekł gubernator, wzruszając ramionami. Nie zamierzałem się jednak poddawać. Niemożliwe? Dla mnie wyraz ten nie istniał do tej pory, a poza tym miałem czarno na białym pozwolenie zwiedzenia misji w Lul.

Reklama




Cicho i przytulnie było mi wśród tej gromadki. Po wieczerzy, gdy zabłysły gwiazdy i księżyc wzniósł się nad moczarami, garstka chłopaków obsiadła księży, braci i mnie wśród nich (uważali mnie bowiem również za misjonarza) i jeden po drugim przed wielebnym padre Casimiro, jak mnie nazywali, popisywali się znajomością modlitwy i katechizmu. Nie rozumiałem wprawdzie ich melodyjnego narzecza, ale wystarczał mi zapał, jaki wyczytywałem z ich twarzy.

Czy Szillukowie są poganami? Okazuje się, że nie. Są monoteistami i najwyższym ich bóstwem jest Djouk, stworzyciel świata. Na pytanie jednego z misjonarzy, dlaczego bronią się przed przyjęciem chrztu, starszyzna wioskowa odpowiadała:
- Ty, biały marabu, głosisz wiarę w jedynego boga, a my, Szillukowie jeszcze przed tobą wierzyliśmy tak właśnie: bóg jest jeden i człowiek ma duszę, która po śmierci idzie na poniewierkę, jeśli człowiek był zły albo wprost do Djouka jeśli żył, jak na Szilluka przystało. Wszystko, co ty, biały głosisz od dawna wiemy, dlatego pozwalamy ci przebywać z nami, ale pragniemy pozostać Szillukami, bo i tak białymi być nie możemy…

Młody ojciec Odisio ma powierzony nadzór nad pracą licznych czarnoskórych katechetów, którzy po wioskach uczą dzieci religii. Towarzyszyłem mu co dzień, a że parafia jest bardzo rozległa, poznałem przy tym szmat ziemi. Wczesnym rankiem, gdy jeszcze półmrok wisiał nad bagnami, brnęliśmy po pas, po szyję w wodzie, niosąc dubeltówki na plecach. W niedostępnych jeziorkach jeden strzał dawał kilkanaście kilogramów dzikich gęsi lub kaczek przeróżnych gatunków. Nigdy nie zazdrościłem ojcu Odisio, pomimo że zazwyczaj miał więcej szczęścia podczas polowań. Musiał potem dźwigać więcej kilogramów do najbliższej wioski, z której odsyłaliśmy ubite ptactwo do kuchni.

Mając towarzysza przewodnika, a zarazem i tłumacza, nie czułem upływającego czasu. Docierając do wiosek, przysiadaliśmy, by porozmawiać ze starszymi, by wysłuchać katechizmu dzieci i ruszyć w dalszą drogę.

Ojciec Odisio opowiadał mi o życiu Szilluków, którzy przybyli tu lat temu około trzysta z okolic Bahr el Ghazal, prawdopodobnie głodem wygnani ze swych siedzib. Znalazłszy dobre pastwiska dla bydła, osiedlili się. Mądry ówczesny ich król, którego czczą jak Boga, nakazał im zawierać małżeństwa mieszane, toteż już w drugim pokoleniu przybysze tak silnie zmieszali się z tubylcami, że powstał jeden silny szczep, liczący obecnie ponad sto tysięcy głów.

Szillukowie trudnią się rolnictwem, pasterstwem i rybołówstwem, a że od dziecka władają oszczepem, polują też chętnie na zwierzynę i ptactwo. Podstawą ich bytu jest jednak bydło, traktowane przez nich do dnia dzisiejszego jak waluta, a nawet coś w rodzaju naszego kalendarza, bo często dla określenia czasu słyszy się takie zdanie: „Było to wtedy, gdy miałem dwie krowy…”

Łajno krowie jest podstawowym opałem, zbiera się je, suszy i układa w stosy przy chatach. Tak mocz zresztą, jak i łajno krowie jest u tych Nilotów ogólnie używanym kosmetykiem. Szillukowie nad wyraz troskliwie dbają o swoje fryzury i potrafią nadawać im najbardziej fantastyczne formy, z których najpopularniejsze są „duob” i „mit”. Duob to korale sklejone na włosach przy pomocy gliny zmieszanej z łajnem krowim, które po wysuszeniu nie dają się już oderwać. Gałki te misternie uformowane wysychają na słońcu, po czym skrapia się je oliwą i posypuje pyłem z cegły.
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama