Następnie wioska nadała przy pomocy bębnów swe codzienne wiadomości, stosując szyfr, który odczytać potrafi jedynie ucho Murzyna. Wiadomości popłynęły w świat, inne zaś napłynęły z sąsiednich wiosek. Prócz bębnów obciągniętych skórą używają Murzyni także tam-tamów, czyli wydrążonych pni drzew z podłużnym przecięciem, które wydają głuchy dudniący dźwięk słyszany bardzo daleko. Murzyn uderza w tam-tam drewnianą pałką, a dźwięk moduluje dłonią przyłożoną w odpowiednie miejsce pnia. W każdej wiosce jest kilku ludzi znających tę sztukę i umiejących wiernie powtórzyć zasłyszaną depeszę, przekazać w niezmienionej formie dalej.
Na niebie wzeszedł Krzyż Południa. Począł dokuczać przejmujący chłód, za to komary ustąpiły. Z mokradeł uniosły się opary i niby dymki kadzideł unosiły się powoli wyżej i wyżej.
Zbliżał się dzień. Łyk gorącej herbaty, kawałek chleba i dalej w drogę. Po kolejnej całodniowej przeprawie przez porosłe papirusem bagna stanąłem wieczorem w Lul, lecz pomimo że widać już było światła domów misyjnych, wypadło mi spędzić kolejną noc pod gołym niebem, nie znalazłem bowiem nikogo, kto chciałby przeprawić mnie przez Biały Nil o tej porze.
Trzeciego dnia rano po godzinnym pohukiwaniu, z drugiego brzegu posłano wreszcie łódź po mnie. Jako że włoskim władam jak polskim, po paru chwilach zawojowałem serdeczne serca misjonarzy, nie mogących nadziwić się, w jaki sposób przebyłem ten okropny szmat bagien.
Lul leży na wzniesieniu wśród bagien i mokradeł Białego Nilu, na zachodnim brzegu tej potężnej rzeki i należy do diecezji ze stolicą biskupią w Chartumie. W roku 1901 przybyli tu pierwsi misjonarze. Czarna febra pochłonęła kilka ofiarnych żywotów, jednak przyszli inni i dalej prowadzili rozpoczęte dzieło. Długie lata trwało, nim zbliżono się do dzikich Szilluków, którzy dobrze pamiętali jeszcze „białe twarze” z czasu polowań na niewolników i którzy do dziś jeszcze widzą w nich wrogów. Murzyni nie zaczepiali nigdy, jednak trzymali się z daleka. Dopiero gdy klęska głodu zebrała wśród nich obfite żniwo śmierci, misja zaś rozdawała im chleb, nastąpiło zbliżenie. Powoli zaroiło się na stacji.
Dziś około pięciuset czarnoskórych chrześcijan skupia się wokół kościółka pobudowanego z cegieł rękoma samych misjonarzy. Siostry misyjne uczą pracy i katechizmu gromadę kobiet i dziewcząt. W wolnych chwilach każdy, kto może i jak potrafi, wyrabia cegły, uprawia ogród, wybiera się na połów ryb lub na polowanie, by liczna rzesza, którą misja utrzymuje, nie była głodna. Kobiety klęcząc u wejścia do kolistych chat ucierają na kamieniach gotowane ziarno lub wyrabiają masło sposobem murzyńskim, naczynie z mlekiem zakwaszając moczem krowim i szczelnie zamknięte wieszając na poprzecznej żerdzi tak, by można nim kołysać. Przy każdym poruszeniu żerdzi mleko chlupocze, a po pewnym czasie masło jest gotowe.
Co dzień wieczorem wszystko, co żyje, zbiera się w kościółku. Brzmią modlitwy wspólne, a potem pieśni pobożne w języku Szilluków, melodyjne i dźwięczne.