Ku misjom nad Białym i Błękitnym Nilem

– Jakże więc dostać się do Lul? – spytałem. – Jest to niemożliwe! – odrzekł gubernator, wzruszając ramionami. Nie zamierzałem się jednak poddawać. Niemożliwe? Dla mnie wyraz ten nie istniał do tej pory, a poza tym miałem czarno na białym pozwolenie zwiedzenia misji w Lul.

Reklama




Szillukowie, jak wszyscy Niloci mają wytatuowane na czołach znaki szczepowe. Dzieciom obojga płci nacina się na czole od ucha do ucha skórę dość głęboko w niewielkich odstępach. Ranki te ropieją przez jakiś czas, po czym pozostawiają wypukłe blizny. Zabieg ten powtarza się kilkakrotnie, przez co blizny stają się coraz bardziej wypukłe, aż wreszcie wyglądają jak sznur dużych korali.

Szilluk zmienia swe imię zwykle dwa razy. Pierwsze imię pojawia się przypadkiem, zwyczaj bowiem nakazuje, by przyjaciółka matki wyszła na wieś rozpytać o nowiny, przede wszystkim zaś o imię obcego, który w ostatnim czasie do wioski zawitał. Imię to przekazuje matce i takie imię nadane zostaje niemowlęciu. Tak na przykład spotkałem imiona Padre, Efendi, Monsignore, Automobil, a nawet mojego imiennika Casimiro, który przyszedł na świat w dniu, kiedy ja pojawiłem się wśród Szilluków!

Drugie imię przybiera Szilluk już z własnej woli w dzień tańca wojennego, dokumentując nim osiągnięcie godności wojownika. Rzadko następuje druga zmiana imienia, mianowicie tylko w wypadku, jeśli król powołuje daną osobę na jakiś urząd.

Szillukowie wybierają spośród siebie swego króla, który dzierży władzę aż do śmierci, a że rządzi szczepem despotycznie, często pada ofiarą zamachu. Król dobiera sobie do pomocy cały szereg ministrów, którzy pobierają od angielskiego rządu w Sudanie symboliczne pensje. Inaczej Anglia nie byłaby w stanie rządzić ziemiami Szilluków, są to bowiem olbrzymie obszary o tak zabójczym klimacie, że żaden Europejczyk w tych stronach roku by nie przetrwał.

Co roku zjeżdża tu grupka żołnierzy tubylczych z oficerem, w imieniu rządu Sudanu ściągają podatek (przeważnie w naturze) i na tym koniec.

Poza chorobami, jak czarna febra, malaria i trąd, nic ciekawego nie czeka tu na cywilizowanych przybyszów. O zbudowaniu dróg nie ma mowy, wszędzie bagna i trzęsawiska, a przez pół roku nieprzerwanie leją tropikalne deszcze, od których można oszaleć. Ulewny deszcz, grzmią pioruny, burza po burzy przechodzi, a wszędzie, jak daleko wzrok sięga, widać topiel i wodę.

Gdy ustaną deszcze, długo jeszcze z wioski do wioski przedostać się nie można inaczej jak czółnem lub wpław, a że wszędzie pełno krokodyli, więc nawet łodzią płynąć niebezpiecznie. Nadmiar wody ustępuje dopiero w styczniu, ale wtedy w stojących bagienkach lęgną się miliardy komarów i szaleje malaria. Słowem trzeba być Szillukiem lub misjonarzem z powołania, aby tu wytrzymać. Jako że nie urodziłem się ani jednym, ani drugim, ruszyłem dalej.

Fryzura mit jest rodzajem kapelusza o fantastycznych kształtach, sporządzonego z własnych sfilcowanych włosów. Noszą ją zwykle ludzie poważni lub synowie znakomitych osób.

Jako, że żyją wśród niedostępnych bagien i nie mają wielkich potrzeb, hołdują samowystarczalności. Czasem tylko zbliżą się do miasteczka, aby w drodze wymiany nabyć kawałek żelaza na ostrze oszczepu, trochę soli lub koralików, którymi zdobią swe czekoladowoczarne ciała.
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama