Mieć żeby mieć prowadzi najczęściej do pustki. Ale nie mieć nic – bywa utrapieniem aż do utraty życia.
Z cyklu "Jak żyć, by podobać się Bogu"
twórczo rozwijając KKK 2401
Dość laby. Czas wrócić do naszych korepetycji z teologii moralnej. Dziś rozpoczynamy cykl artykułów dotyczących siódmego przykazania. To znaczy „nie kradnij”.
Właściwie po co takie przykazanie? Odpowiedź na to pytanie wydaje się prosta i oczywista: żeby nikt nie zabierał tego, co moje. W odpowiedzi tej ukryte są jednak zalążki innych, chyba trudniejszych pytań, które należałoby w tym kontekście postawić: po co mi to „moje”, co jest „moje” i czemu niby „moje”.
To pasjonujący temat. Chyba jednak nie ma sensu szczegółowo go przedstawiać w tak ogólnym opracowaniu. Zwróćmy tylko uwagę na najistotniejsze. Najpierw na fakt, że posiadanie umożliwia człowiekowi byt. Bez posiadania pewnych podstawowych dóbr nie da się po prostu żyć. Kradzież może więc czasami życie człowiekowi uniemożliwić. Można się kłócić o to, co jest do życia potrzebne a co nie, ale oczywistym jest, że bez posiadania np. jedzenia nie da się żyć. Ubranie? Pewnie też. Jakieś lokum? Totalny abnegat powie, że można żyć i bez tego, ale zasadniczo uważamy, że jest ono do życia potrzebne. Reszta? Trudno powiedzieć, że to już luksus, który człowiekowi nie jest potrzebny. Przecież do pewnego stopnia posiadanie życie ułatwia. Ot, lodówka w domu, ot, pralka. Choć, jak wiadomo, gdy ma się za dużo, to i życie utrudnia :) .
W każdym razie to ważna sprawa. Im bardziej to coś, które ktoś zabiera bliźniemu, jest owemu bliźniemu potrzebne do życia, tym większą wyrządza mu krzywdę. Jej wielkość nie zależy więc jedynie, jak wielu by myślało, od wartości materialnej zabranej rzeczy. Kradzież bochenka chleba w pewnych okolicznościach może być skazaniem na śmierć, zabranie samochodu – raczej nigdy. W tej perspektywie warto spojrzeć na przykład na działania prowadzące do odebrania komuś mieszkania. Albo – tu już sygnalizujemy problemy związane z ochroną środowiska – zawłaszczenie niby niczyich terenów łowieckich, czyichś poletek albo i zabranie... rzeki. Tak tak: można przecież potrzebować na swoich uprawach tyle wody że innym, gdzieś tam niżej, jej zabraknie. I nie o samą ciecz chodzi, ale także o żyjące w rzece ryby i inne zwierzęta, będące podstawą utrzymania dla ludzi mieszkających nad jej brzegami i z niej się utrzymujących....
Dotykamy tu drugiego z zadanych wcześniej pytań: co jest, a co nie jest moje? Warto zwrócić uwagę, że niektóre rzeczy posiadamy; są one naszą własnością osobistą. Spodnie, samochód, telewizor, portfel z pieniędzmi. Część jednak rzeczy potrzebnych nam do życia wcale nie posiadamy: nie są nasze, są wspólne, a my tylko je użytkujemy. Najlepszym chyba przykładem takiego dobra jest.. powietrze. Tak, bo na wodach i na ziemi – zwłaszcza tym, co leży w niej na większej głębokości – to dawno już łapy położyły państwa, ale na pomysł „upaństwowienia” powietrza chyba jeszcze nikt nie wpadł :) Jest rzeczą oczywistą, że ono nie jest „nasze” w tym sensie, jakoby było naszą osobista, prywatną własnością. To nasze dobro wspólne. Dodajmy, że wspomniana wcześniej państwowa własność ziemi czy wody też wprowadzona została po to, byśmy wszyscy z tego dobra mogli sprawiedliwie korzystać. Na płaszczyźnie międzynarodowej taką wspólną własnością są morza i oceany – poza tzw. wyłącznymi strefami ekonomicznymi. A więc także Arktyka i – choć jest lądem – Antarktyda. Ciekawe jak długo jeszcze, bo przecież bogacze są pazerni. No i nasz, wspólny jest kosmos :) Choć trudno powiedzieć, że nasz, bo możemy nań patrzyć, ale objąć w posiadanie – nie bardzo :)
No właśnie. Tu dotykamy problematyki trzeciego z postawionych wcześniej pytań. Na jakiej podstawie coś staje się „moje”?
Pierwszym, podstawowym sposobem nabycia własności jest zajęcie rzeczy niczyjej. Kosmos jak najbardziej by tu pasował, ale to nie takie proste. Nie wystarczy powiedzieć „to jest moje”, ale trzeba faktycznie objąć to coś w posiadanie. Czyli np. ogrodzić, zamieszkać zacząć prowadzić działalność gospodarczą. Kosmosu raczej ogrodzić się nie da, zamieszkać na Księżycu (całym!) albo prowadzić tam działalność gospodarczą też nie bardzo :) Jeśli więc drogi czytelniku wpadłeś na pomysł, że ogłosisz się właścicielem choćby tylko 10000 ha powierzchni Księżyca licząc, że w przyszłości sprzedaż tę ziemię.. tfu, ten księżycowy grunt, to jesteś w błędzie. Przynajmniej wedle katolickiej nauki moralnej samą deklaracją zająć się niczyjego nie da :)
W teologii moralnej podkreśla się fakt, że zajęcie niczyjego nikogo nie krzywdzi. Nieważne, czy od zawsze niczyjego czy po prostu opuszczonego czy porzuconego – nikt na tym nie traci. Ot, wyrzucił ktoś coś na śmietnik, a tobie się przyda? Nie musisz pytać, czy możesz wziąć. Kto pierwszy ten lepszy (i w żadnym wypadku nie szydzę w tej chwili z tych, którzy biorą coś ze śmietnika; przecież niektórzy pozbywają się rzeczy dobrych, bo nie wiedzą co z nimi zrobić i specjalnie układają je tak, żeby łatwo było wziąć).
Wydaje mi się, że czasem może być z tym „niczyim” problem. Posiadać można przecież nie tylko uprawne pole czy pastwisko, ale także tereny łowieckie, prawda? Można te tereny posiadać w sensie użytkowania. Taka ziemia nie jest już niczyją. Dziś w dobie państw, które za swoje uważają wszystko, co na ich terenie niczyje, to może już nieistotne, ale np. przy podbijaniu Ameryki i wydzieraniu Indianom ich ziem... Odwieczny spór między koczowniczymi myśliwymi czy nawet hodowcami bydła, a rolnikami.
Drugim tytułem nabycia własności jest praca. Coś, co wytworzyłem, jest moje. W praktyce wygląda to dziś jednak często tak, że fabrykant daje robotnikowi materiał i narzędzia. Dlaczego to co wtedy powstaje miałoby być tylko robotnika? Dlatego pracodawca i robotnik dzielą się zyskiem. To znaczy pracodawca zabiera rzecz a daje w zamian jakieś tam pieniądze. Byle sprawiedliwie. Ale to już kwestia umów. Także gdy idzie o tworzenie czegoś niematerialnego – ot, prawa autorskie do pomysłów.
Istnieją także tzw. pochodne tytuły nabywania prawd do dóbr materialnych. Dotyczą one przekazania tych praw z jednej osoby na drugą. To dziedziczenie, przedawnienie (zasiedzenie) i umowy, w tym umowy kupna – sprzedaży. Choć pewnie można by też dodać: obdarowanie przez władcę :) Np. nadaniem ziemi. Ale choć to temat ciekawy, zostawmy go już :). Pierwsza lekcja po przerwie powinna być krótsza i łatwiejsza, nieprawdaż? No to jest. Czy łatwiejsza trudno powiedzieć, ale krótsza – na pewno.
A w następnym odcinku cyklu o tym, co stoi przed prawem do posiadania własności prywatnej. Tak tak, jest coś przed nią. To zasada powszechnego przeznaczenia dóbr.
Z Katechizmu Kościoła Katolickiego
2401. Siódme przykazanie zabrania zabierania lub zatrzymywania niesłusznie dobra bliźniego i wyrządzania bliźniemu krzywdy w jakikolwiek sposób dotyczącej jego dóbr. Nakazuje sprawiedliwość i miłość w zarządzaniu dobrami materialnymi i owocami pracy ludzkiej. Z uwagi na wspólne dobro wymaga ono powszechnego poszanowania przeznaczenia dóbr i prawa do własności prywatnej. Życie chrześcijańskie stara się dobra tego świata ukierunkować na Boga i miłość braterską.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).