Na Białorusi tylko w Brasławiu na Mszy można usłyszeć tam-tamy. A dzieci do spowiedzi przyciąga nie tylko "fajny" ks. Leszek, ale i chipsy.
– Bo Kościół na Białorusi jeszcze nie przekroczył granicy radości – uważa Helena. – Sporo ludzi sądzi, że jeśli ktoś jest wesoły, śpiewa i śmieje się, to znaczy, że słabo wierzy. A oni stale się cieszą, także podczas przygotowania jasełek wystawianych u nich i dla wiernych w cerkwi.
![](/files/old/kosciol.wiara.pl/elementy/gn47s62_bialorusG.jpg)
Po jednej stronie drogi kościół katolicki, po drugiej cerkiew Wielu występujących w nich parafian gra samych siebie. Brat Heleny to ks. Kazimierz Ryszkiewicz. Polskie tradycje i język przekazała im babcia Janina Mickiewicz. – Miała sześcioro dzieci i wszystkie od małego prowadziła do kościoła – opowiada Helena. – A mama Galina ma nas pięcioro i od niemowlęctwa też z nami chodziła na Msze.
![](/files/old/kosciol.wiara.pl/elementy/gn47s62_bialorusH.jpg)
W takich domach bez zezwolenia władz wypoczywają turyści Kiedy Kazik miał cztery latka, został ministrantem. – Najpierw tylko nosiłem świeczki, bo wszyscy się bali się, że jestem za mały – pamięta. – Potem zaczęło się chodzenie w procesjach, noszenie chorągwi, czytanie Mszału, służenie do Mszy. – Każdy chłopak chciał być ministrantem – opowiada. Od 1993 do 1997 r. kadra ministrancka liczyła 50 osób – od 4 do 40 lat. Do dziś, dojrzali mężczyźni nie wstydzą się służyć do Mszy.