Chipsy w konfesjonale

Barbara Gruszka-Zych, zdjęcia Henryk Przondziono

publikacja 14.12.2009 10:16

Na Białorusi tylko w Brasławiu na Mszy można usłyszeć tam-tamy. A dzieci do spowiedzi przyciąga nie tylko "fajny" ks. Leszek, ale i chipsy.

Tymi chipsami proboszcz Leszek Witwicki SDS przed 16 laty, kiedy zaczęło się oficjalne spowiadanie w konfesjonale, zachęcał dzieci do spowiedzi. Wcześniej, przez 70 lat, wszystko odbywało się potajemnie. Choć Brasław i tak jest wyjątkiem. Obecny kościół pw. Narodzenia NMP zbudowano w 1897 roku. W 1950 roku tylko na dwa lata zamieniono go na magazyn zboża. – Ale i tak wszyscy wiedzieli, że tu jest ksiądz i udziela chrztów i ślubów, więc przyjeżdżali nawet z daleka – opowiada ks. Kazimierz Ryszkiewicz, salwatorianin.



Jeziora widać z każdego punktu Brasławia


– To my mu wymodliłyśmy powołanie na młodzieżowej grupie modlitewnej – śmieją się dziewczyny. – Tak jak i innym trzem kolegom. Prosiłyśmy o dobrych mężów, a najlepsi z parafii poszli do salwatorianów. Bo w Brasławiu razem z ojcami salwatorianami zaczęło się życie parafialne pełną parą. Brasław liczy 10 tysięcy mieszkańców. 70 rocent z nich to katolicy. Wielu ma polskie korzenie, bo to najbardziej wysunięte na północny wschód Białorusi miasto dawnej II Rzeczypospolitej. – To nie miasto, ale miasteczko – pieszczotliwie mówi o swoim miejscu na ziemi Teresa Szakiel, członkini rejonowego oddziału Związku Polaków na Białorusi. W Polsce istnieje Stowarzyszenie Brasławian i Brasławskich Żydów.

Czyli miasto żyje także poza granicami, ale przede wszystkim tam, gdzie jest. Położone w rejonie 365 jezior, samo wyłania się spośród pięciu: Drywiaty, Bieriezje, Strusto, Niespisz i Nowiata. Właśnie nad jeziorem Nowiata wznosi się tutejsza świątynia, ale i domek pani Teresy. Wcześniej mieszkała nieopodal Monasterskiego Ostrowa, czyli Klasztornej Wyspy, na której od XV w. aż do pożaru w XIX wieku w klasztorze prawosławnym znajdował się słynący cudami obraz Matki Bożej. Dziś koronowana papieskimi koronami Madonna z Dzieciątkiem patrzy na wiernych z głównego ołtarza kościoła parafialnego.



Cudowna Madonna nazywana jest Królową Jezior


– Jedziemy tam, skąd pochodzi Matka Boska – pani Teresa siada koło naszego fotoreportera i wskazuje drogę aż na skraj Brasławia, nad jezioro Niespisz. Potem prowadzi nas przez pachnące trawy i osty na górkę, skąd widać wyspę z resztkami drewnianych belek, na których trzymał się prowadzący do klasztoru most. – Tu przeszło całe moje dzieciństwo – patrzy z rozrzewnieniem na trawy i wodę. Bo nie zostało już nic z monasteru i jej domu. W Brasławiu, którego historia liczy ponad 970 lat, niewiele przetrwało z dawnych czasów.

Z Góry Zamkowej bez zamku można zobaczyć kościół katolicki, stojący po jednej stronie ulicy, i położoną po drugiej stronie cerkiew prawosławną. Kiedy proboszcz Leszek Witwicki zaczął budować murowane schody na Górę Zamkową, władze najpierw mu zabroniły, a potem dobudowały… drewniane. Wszystko tu takie nie do końca zrozumiałe. Dziewicze, przyciągające turystów jeziora, a zupełnie brak bazy noclegowej i gastronomicznej. Wczasowicze po cichu wynajmują kwatery prywatne. Ryb w jeziorach pełno i nawet w mieście dobrze prosperują zakłady przetwórstwa rybnego, ale w sklepach nie znajdziesz brasławskiej ryby. Za to pani Teresa przy stole przed domem częstuje nas pysznymi kotletami ze szczupaka według własnego przepisu.



Ks. Leszek Witwicki nieraz w celach duszpasterskich wsiada na motor


Zamienić sklep na dom
Parafia nie jest liczna, ale Mszy w niedzielę i dzień powszedni jest kilka, i to jakich. – Kościół zawsze pełny, a młodzi śpiewają i grają na perkusji, a nawet tam-tamie – opowiada pani Teresa. Na dodatek w niedzielę do Brasławia przyjeżdżają handlarze z Litwy i Łotwy, bo właśnie wtedy otwiera się tu największy przygraniczny bazar. – I cały bazar idzie do kościoła – tłumaczy z wyrozumiałością pani Teresa. – Może kiedyś uszanują dzień święty, ale u nas handluje się cały tydzień.

Proboszcz Leszek Witwicki SDS musiał sukcesywnie walczyć z oporem tutejszej postsowieckiej materii. W dzisiejszym domu parafialnym, stojącym naprzeciw kościoła, jeszcze w latach 90. ub. wieku, mieścił się sklep alkoholowy, a obok całodobowy bar, gdzie można było kupić tanie wina. – Podczas nocnych czuwań słychać było, jak darli się pijacy – pamięta Maciek Jermaławiczius, przez wakacje w parafii, w ciągu roku student technologii w Polsce. – No to ksiądz wykupił wszystkie domy i teraz mamy tu swoją bazę.



Stamtąd pochodzi Matka Boska – pokazuje Teresa Szakiel


Bo proboszcz Leszek Witwicki, jak mówią, zaprowadził tu „normalną nienormalność”. – Nauczył nas, jak być świadomym katolikiem i zawsze być sobą – opowiada ks. Kazimierz Ryszkiewicz. – Ani razu nie zasugerował, żebym poszedł do seminarium. Nam wystarczyło świadectwo jego życia. Ks. Leszek przyjechał do Brasławia jak z innego świata – na modnej wtedy jawie z kwiatami, z długimi włosami.

– A tu patrzę, idzie do zakrystii i przebiera się w komżę – wspomina ks. Kazimierz. – Potem razem śmigaliśmy rowerami nad jeziora. A na piechotę zaczęli chodzić na coroczne pielgrzymki do sanktuarium w Bucławiu. – Dzieci na trasie plotły mu z włosów warkoczyki – śmieje się Maciek.



Helena Ryszkiewicz fotografuje to, co zmienia się w parafii


Grupa brasławska chodzi też z pielgrzymką z Warszawy na Jasną Górę. Pod okiem ks. Leszka życie parafialne nabrało intensywności. Kiedy proboszcz po raz pierwszy zorganizował wigilię dla biednych i samotnych, zaproszeni z wdzięczności omal nie całowali go po rękach. Kolejno powstawały grupy parafialne. Obok modlitewnej taneczna, sportowa, redakcja portalu internetowego. Na organizowanych w tym roku po raz czwarty Spotkaniach Diecezjalnych Młodych „ich” pary prezentujące tańce klasyczne wypadły najlepiej. Te diecezjalne spotkania wymyślili, żeby zaktywizować młodzież. A władze bez problemów godzą się na większe zgrupowanie, bo przekonuje je, że młodzi zajmują się twórczymi zajęciami, a nie wpadają w alkoholizm czy narkomanię. – Wypełniamy im kilka dni nie tylko modlitwą, ale ogniskami, meczami, dyskoteką, rekolekcjami pod żaglami – wylicza Helena Ryszkiewicz, jedna z animatorek życia parafialnego. Czteroletni ministrant
– U nas stale się coś się dzieje – podkreśla Helena. – Nie mam czasu odpocząć – dodaje. Narzeka z uśmiechem, bo bez tych zajęć w parafii nie mogłaby żyć. W czasie roku akademickiego trochę jej tu mniej. Studiuje projektowanie ceramiki w college’u artystycznym w mieście Chagalla – Witebsku. – Tęsknię za gliną i stale muszę coś robić z rękami, nawet teraz chciałabym ugniatać chleb – pokazuje szczupłe dłonie. – Ludzi z Brasławia widać i w Witebsku – dodaje. – Jak na Mszę młodzieżową przychodzi ośmiu młodych, to wiadomo, że są od nas. – Po college’u władze najchętniej wysłałyby nas do malowania przystanków autobusowych – śmieje się.



Maciek Jermaławiczius wraca do Brasławia na wakacje


Rzeczywiście, na Białorusi może z tego powodu przystanki są zadbane i kolorowe. Ale Helena chce uczyć ceramiki w Brasławiu, a najchętniej przedtem wyjechać na studia do Polski. Ma już Kartę Polaka, więc może jej się uda. W trakcie roku jest opiekunką brasławskich plenerów malarskich, połączonych z rekolekcjami. Na tegorocznym uczestnicy malowali własne wersje Matki Bożej Królowej Jezior. Na wernisażu miejscowym nie podobała się Madonna przypominająca współczesną kobietę. – Przecież Matka Boża po Brasławiu nie może chodzić w spodniach – dały się słyszeć uwagi.

– Bo Kościół na Białorusi jeszcze nie przekroczył granicy radości – uważa Helena. – Sporo ludzi sądzi, że jeśli ktoś jest wesoły, śpiewa i śmieje się, to znaczy, że słabo wierzy. A oni stale się cieszą, także podczas przygotowania jasełek wystawianych u nich i dla wiernych w cerkwi.



Po jednej stronie drogi kościół katolicki, po drugiej cerkiew


Wielu występujących w nich parafian gra samych siebie. Brat Heleny to ks. Kazimierz Ryszkiewicz. Polskie tradycje i język przekazała im babcia Janina Mickiewicz. – Miała sześcioro dzieci i wszystkie od małego prowadziła do kościoła – opowiada Helena. – A mama Galina ma nas pięcioro i od niemowlęctwa też z nami chodziła na Msze.



W takich domach bez zezwolenia władz wypoczywają turyści


Kiedy Kazik miał cztery latka, został ministrantem. – Najpierw tylko nosiłem świeczki, bo wszyscy się bali się, że jestem za mały – pamięta. – Potem zaczęło się chodzenie w procesjach, noszenie chorągwi, czytanie Mszału, służenie do Mszy. – Każdy chłopak chciał być ministrantem – opowiada. Od 1993 do 1997 r. kadra ministrancka liczyła 50 osób – od 4 do 40 lat. Do dziś, dojrzali mężczyźni nie wstydzą się służyć do Mszy.

Teresa Szakiel powtarza, że wiarę i polskość uchroniły przez lata sowieckie ich babcie. Sama od lat zajmuje się grobami polskimi na brasławskim cmentarzu. W tym roku postawili nowy krzyż upamiętniający polskich żołnierzy, którzy zginęli tu w 1920. – Trzeba było, bo stary robaki zjadły – opowiada. – Nie ma nazwisk, tylko wiadomo, że to swoi leżą – dodaje i poprawia biało-czerwoną szarfę.



Groby Polaków poległych w latach 20


Na cmentarzu pochowała rodziców – Wacława i Bronisławę. Pokazuje ich grób ze łzami w oczach. – Teraz do Polski można jechać, oni nie mogli – mówi. – Wolność to stan umysłu – zastanawia się nad kondycją Białorusinów Maciek Jermaławiczius. – To nie to, że można wyjechać kiedy i gdzie się chce. Jeszcze nam brak tej wolności – uważa. Ale kiedy spotykają się na parafii, czuje, że jakoś im do niej bliżej