... bo nie potrafię rozróżnić, gdzie chodzi o interes przyrody, a gdzie o interes różnych ideologów i cwaniaków.
Nie mam wątpliwości, że przyrodę trzeba chronić. Nie dlatego, że głośno opowiada się za tym papież Franciszek. Po prostu zdaję sobie sprawę, jak bardzo nam, ludziom, jest potrzebna. Doskonale jednak wiem, jak bardzo jest mi nieraz nie po drodze z tymi, którzy mówią o potrzebie „ochrony zasobów” Nie, nie o ostatni spór wokół ułatwień w wycinaniu drzew mi chodzi ;) To o co?
Bardzo podoba mi się biblijna wizja idealnych relacji między człowiekiem a resztą świata: człowiek jest ogrodnikiem, który dbając o ten świat może jednocześnie z niego korzystać. Żaden mądry ogrodnik nie wytnie wszystkiego w pień i nie zaleje betonem, bo przecież wtedy i on byłby już światu niepotrzebny, nie mówiąc o tym, że nie miałby jak się na tym świecie utrzymać. Sęk w tym, że część „ochroniarzy” (nie ekologów, bo przecież ekologia to nauka o „strukturze i funkcjonowaniu świata przyrody”) uważa, że człowiek jest śmierdzącym wrzodem na szlachetnym ciele świata przyrody i najlepiej byłoby go z tego świata usunąć. Ta fałszywa antropologia, deprecjonująca wartość człowieka, ma niestety swoje przełożenie na praktykę. Widać ją w płaczu, jaki wzbudza u niektórych miłośników przyrody los psa czy konia, przy jednoczesnej obojętności, gdy idzie o los ludzi, zwłaszcza tych dopiero poczętych. Widać ją we wciskaniu na siłę antykoncepcji biednym mieszkańcom Afryki, widać w mało znanych planach „ekologów” (nie wiem na ile dziś aktualnym), wedle których Polskę powinno zamieszkiwać co najmniej kilkanaście milionów ludzi mniej. Żeby ekologicznie było oczywiście. Ale widać też w tym nieznośnym myśleniu, że w takim parku narodowym zwierzęta są na swoim miejscu, a ludzie nie są u siebie. Gdy więc niedźwiedź – stanowczo za bardzo oswojony – podchodzi do turystów i wymusza od nich smakołyki, to nie niedźwiedzia należy usunąć, a zamknąć drogę turystom.
To pierwszy i zasadniczy powód, dla którego nieufnie patrzę na tych, którzy – jak mówią – bronią przyrody. Ale nie jedyny. Kolejnym jest niewiedza. Albo przynajmniej jej udawanie. I nawijanie reszcie ludzi makaronu na uszy. To obstawanie przy pomysłach tak światłych, jak twierdzenie XIX wiecznych „ochroniarzy”, że dzięcioły są szkodnikami, które niszczą drzewa w lesie. Oczywiście dzisiejsze pomysły owych światłych „ochroniarzy” nie wydają się już tak toporne. Ot, w skali świata to przypisywanie uwalnianemu przez człowieka do atmosfery dwutlenkowi węgla odpowiedzialności za globalne ocieplenie. Tak jakby było to najistotniejsze źródło emisji gazów cieplarnianych do atmosfery. Nie bez powodu oczywiście, na handlu limitami można nieźle zarobić. Na wciskaniu „nowoczesnych” technologii też.
W bliższej nam rzeczywistości będzie to ochrona rzadkich gatunków przez usuwanie ze środowiska człowieka. Nie trzeba specjalnie wielkiej znajomości przedmiotu, żeby wiedzieć, iż w naszym klimacie obszary niezagospodarowane z czasem porosną lasem (z małymi wyjątkami). A więc wszystkie gatunki, które żyły na eksploatowanych przez człowieka łąkach zaginą. Większość nawet wcześniej bo zagłuszą je bujne, nie zjedzone przez zwierzęta trawy. Ileśmy bioróżnorodności przez niewiedzą ochroniarzy stracili, jeden Pan Bóg wie. O utraconych walorach krajobrazowych jurajskich skałek, na których zaczęto chronić przysłaniające je drzewa, już nie mówiąc. I dobrze, że niektórych pomysłów ochroniarzy nie wprowadzono w życie.
Ot, kiedy na początku naszego wieku w słowackich Tatrach wiatr powalił ogromne połacie lasu słychać było głosy, że należy to wszystko zostawić przyrodzie, która z wiatrołomem sobie poradzi. No pewnie by sobie poradziła. Za jakieś sto lat na pewno. Przez ten czas mielibyśmy wielką wylęgarnię szkodników, narażoną na wielki pożar. Nie ma co... Pomysł godny diagnozy, jaką postawił swego czasu pewien ochroniarz mówiąc o usychających drzewach przy drodze do Morskiego Oka. Winni są turyści, bo... sikają po krzakach. Tak, zwłaszcza
O kolejnym powodzie mojej niechęci do ochroniarzy trochę wstyd mówić. To zrodzona z świadomości ciągle zwiększających się ograniczeń zazdrość. I odczucie, że obszary chronione stają się często prywatnym ranczem zawiadujących danym terenem. Ot, na wspomnianej drodze do Morskiego Oka łatwo wpaść pod... samochód. Nie wolno? No, komu nie wolno, temu nie wolno. Pozwolenia widać wydawane są dość często. W Bieszczadach to z kolei uzbrojenie straży leśnej w... konie. Ekologicznie? No pewnie. Zastanawiam się tylko, kto bardziej niszczy poszycie lasu czy połonin: człowiek, który pójdzie gdzieś na skróty czy ścigający go na koniu strażnik? Nie dotrze już turysta w Bieszczadach do Moczarnego czy na główny szczyt Smereka, ani nie przejdzie się skalistym grzbietem Krzemienia. W Tatrach nie wejdzie na Kominiarski Wierch ani na Tomanową Przełęcz; nie przejdzie całego Wąwozu Kraków, nie przespaceruje się w Kotle Gąsienicowym, nie wejdzie na Gładką Przełęcz. W Tatrach Bielskich (na Słowacji) będzie mógł tylko zazdrosnym okiem spojrzeć, jak wyraźną ścieżką pod Płaczliwą Skałą przechodzi chroniący teren strażnik... To wszystko dla dobra przyrody? Mam nadzieję. I sporo wątpliwości. Czy więcej szkody wyrządzi jej idący wąską ścieżką turysta, czy na przykład mało kogo obchodząca niska emisja z tysięcy kominów....
Jest jeszcze jeden powód mojej ostrożności w podejściu do tych, którzy chronią przyrodę. Jak z założenia mający służyć dobru wszystkich Internet staje się coraz bardziej żyłą złota dla zarabiających na nim, tak i na szlachetnej idei ochrony przyrody można nieźle zarobić. I nieraz nie umiem rozróżnić, czy o dobro przyrody chodzi czy o pełne portfele tych, którzy o jej ochronę niby walczą (i nie mam tu na myśli pracowników parków czy leśników).
Tak, przyrodę trzeba chronić. Dla naszego wspólnego dobra. Byle mądrze i uczciwie. I bez traktowania człowieka jak wrzodu, którego dla jej dobra należałoby z tego świata usunąć. Albo przynajmniej zepchnąć w betonowe getta miast.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).