Oceniając to, co dzieje się w świecie nie możemy iść za modami. Trzeba przede wszystkim rozsądku.
Nowe zjawiska, nowe problemy. Przyznaję, mamy czasem kłopot z ich oceną moralną. Ot, sprawa własności intelektualnej. Wbrew temu co niektórzy pisali odsłuchanie piosenki bez kupienia jej nie jest przecież tym samym co kradzież roweru. Komu buchnęli rower, już go nie ma, komu bez zapłaty odsłuchali jego piosenkę dalej ją „ma” i może dowolnie nią dysponować. Nie jest to też to samo, co niezapłacenie za wykonaną pracę, bo przecież wykonanie pracy wiąże się z wcześniejszą umową, a piosenkarz z nikim się nie umawiał, a po prostu swój produkt przedstawił. Tymczasem w sferze własności intelektualnej dochodzimy już do takich absurdów, jak... patentowanie gestów. Gest strzelania z pistoletu, który miał ostatnio opatentować jeden ze znanych piłkarzy wykonywaliśmy z kolegami już w podstawówce. Cóż to za innowacja czy nowość w świecie?
Podobne problemy mamy z ochroną środowiska. Modnym jest krzyczeć, że trzeba chronić i obwiniać tych, którzy z dóbr tego świata korzystają. Bo palą w piecu, bo mają lodówkę, bo jeżdżą samochodem. Tymczasem nie jest to, albo rzadko jest, problem pojedynczego człowieka, ale społeczeństw; tego jak jesteśmy (gospodarczo) zorganizowani, jak jako społeczeństwo korzystamy ze środowiska, jakie mamy możliwości, by to nasze korzystanie było mniej dla przyrody uciążliwe i paru innych. Chodzi o to, gdzie jest w tym wszystkim rozsądny umiar, gdzie już rozbuchana konsumpcja, a gdzie tępa ideologia, sama korzystająca pełnymi garściami, ale zabraniająca innym. Przykładów na tę ostatnią można by tu podać cała masę. Choćby sprawa różnych biopaliw i biologicznych dodatków do paliwa w elektrowniach: przecież to wymaga zagospodarowania pod uprawy więcej ziemi, niż to wnikało z naszych dotychczasowych potrzeb...
Podobną sytuację obserwuje tez ostatnio w kwestii marnowania żywności. Nie to, żebym nie widział, że to problem. Dla wielu wierzących niemarnowanie jedzenia to wyraz wdzięczności dla Boga, który darami obdarza. Dla innych ma też podobny wymiar do postu: nie chcę marnować, choć mógłbym, bo wiem, że są na świecie ludzie, którzy nie mają co jeść; w ten sposób okazuję, że o nich pamiętam. Ale problemu głodu w świecie nie rozwiąże wmawianie Kowalskiemu, że popełnia grzech, jeśli dopuścił do tego, że w lodówce zzieleniała mu kiełbasa, bo tą kiełbasę mógł zjeść biedny i głodujący mieszkaniec Afryki. Wiadomo, że z różnych względów nie mógł, prawda? Po co więc wmawiać ludziom takie absurdy?
Problemu głodu w świecie nie rozwiąże sama lepsza dystrybucja żywności w świecie. Takie próby już przerabialiśmy w latach 70. ubiegłego wieku. Pomoc z czasem wpędzała głodujących w jeszcze większe kłopoty. Bo zabijała miejscowe inicjatywy, miejscowych producentów. Potem dopiero zauważono, że lekarstwem jest pomoc w rozwoju, pomoc w wyprodukowaniu na miejscu takiej ilości jedzenia, jakiej trzeba i ograniczenia rozdawnictwa do sytuacji naprawdę wyjątkowych, np. klęsk żywiołowych, długotrwałej suszy. Z perspektywy głodujących w Afryce nie ma więc znaczenia, czy Kowalski zmarnował część kupionego jedzenia czy nie. Bo to jedzenie tam i tak by nie trafiło. I trafić nawet nie powinno.
Mówiąc o problemie marnowania żywności przemilcza się jeszcze jeden, dla mnie kluczowy aspekt sprawy. Żywność to surowiec strategiczny. Ważniejszy chyba nawet od ropy czy gazu. Marnowanie żywności sprzyja jej nadprodukcji. A ona z kolei sprawia, że mamy rezerwę na wypadek jakiejś klęski większą, niż by to wynikało z pojemności magazynów i możliwości – niepewnych w sytuacji kryzysu – importu. Produkowanie na styk i nie marnowanie niczego ma sens, gdy produkcję i popyt można jakoś przewidzieć. Ot, np. gdy idzie o żarówki. Ale produkcja żywności zależy w dużej mierze od kaprysów pogody. Dobrze, jeśli areał upraw jest taki, że mamy jakiś zapas i w razie czego będziemy mogli zjeść to, co byśmy dawniej wyrzucili. A przy okazji dajemy zarobić producentom żywności.
Proszę zresztą spojrzeć na problem wyrzucania żywności „ekologicznie” czyli z perspektywy tego wielkiego ekosystemu, jakim jest świat. Czy to, co wyrzucamy naprawdę się marnuje? Przecież nie będzie to leżało na wieki na wysypisku. Część zjedzą jakieś większe zwierzęta, częścią pożywią się jakieś robaki czy w końcu także drobnoustroje. To nie zanieczyszczający przyrodę plastik. Dlaczego robić z marnowania jedzenia tak wielki problem? Że gdybyśmy uprawiali mniej, więcej byłoby lasów? No ale mniej byłoby też organizmów żywiących się teraz na wysypiskach. A tak mamy większą bioróżnorodność: zwierzęta leśne, polne, miejskie i wysypiskowe :)
Wiem, że to co piszę idzie na przekór panującym dziś modom. Także w Kościele. Jednak jeśli nie mam racji chciałbym usłyszeć jakieś sensowne argumenty, a nie powtarzanie ideologicznych frazesów. Bo...
To widać było wyraźnie na Synodzie o Amazonii. Ochrona przyrody? Głównie gospodarcze interesy. Tyle że o ile „ci źli” zainteresowani są zamienianiem puszczy na uprawy, to „ci dobrzy” myślą o swoich terenach łowieckich. I tak jest w całym mnóstwie podejmowanych dziś w świecie działań. Krzyczy się, że chodzi o prawa (własności intelektualnej), o przyrodę, o sprawiedliwy dla całego świata podział dóbr, a w szumie tła brzęczą złote monety.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).