Wyjść z okopów

O góralach na Dolnym Śląsku, obiadach u proboszcza i kościelnej papierologii mówi Sławomir Kaptur, wiceprezes Fundacji Małżeństwo Rodzina.

Reklama

Ks. Roman Tomaszczuk: Jak Ci się podoba skład Rady ds. Apostolstwa Świeckich przy naszym biskupie?

Sławomir Kaptur: Wielką satysfakcją było dla mnie pierwsze spotkanie, na którym zobaczyłem wielu ludzi młodych, koło czterdziestki. Ponieważ wcześniej nieraz rozmawiałem w kurii o udziale osób świeckich w życiu codziennym Kościoła, dałem się poznać i stąd pewnie zaproszenie do tego grona. Przyjmując zaproszenie do rady, wiązałem z tym olbrzymią nadzieję na poszukiwanie rozwiązań skierowanych właśnie do tych ludzi, a w szczególności do młodych rodziców z małymi dziećmi. Rada została powołana przez bp. Ignacego Deca. Spotkania prowadzi ks. Sławomir Augustynowicz. Gremium to ma analizować sytuację i szukać sposobów na motywację świeckich do zaangażowania apostolskiego, czyli głoszenia Ewangelii.

Czemu akurat ten przedział wiekowy Cię obchodzi?

W moim przekonaniu przyszłość Kościoła leży w ich rękach, a oni potrzebują Kościoła otwartego na nich i na ich dzieci. W wymagających czasach, przy braku stałych wartości, wiara katolicka jest wielką szansą na tle szybko przemijających pseudowartości i ideo- logii. Dzisiejszy świat skutecznie zwalnia od myślenia, podsuwając gotowe rozwiązania. Kościół katolicki powinien poprzez księży i ludzi świeckich poszukiwać nowych rozwiązań, korzystać z najnowszych środków komunikacji, aby ze swoją wiarą mógł dotrzeć do poszukujących, zagubionych czy po prostu nieświadomych. Takie wyzwania widzę przed radą. Choć nie mam złudzeń, że rada to złota recepta na wszystkie nasze dolegliwości… na pewno nie, ale z drugiej strony to krok we właściwą stronę.

Kto bierze w niej udział?

To ciekawa grupa osób z różnym bagażem doświadczeń oraz często odmiennymi oczekiwaniami, dzięki temu liczę na polaryzację, dyskusję, ferment i twórcze rezultaty. Przewodniczącym rady jest oczywiście nasz biskup, poza nim duchownymi członkami rady są: ks. Sławomir Augustynowicz, ks. Radosław Kisiel i ks. Jakub Klimontowski. Pozostali to świeccy: Anna Adamkiewicz, Anna Daraż, Marek Fedoruk, Magdalena Jarosz, Marek Kośny, Justyna Pawłowska, Katarzyna Poprzeczka.

Masz spore doświadczenie w boksowaniu się z oporną materią ludzkiego serca – i duchownych, i świeckich, skąd w tobie nadzieja, że da się coś ruszyć?

Znam takich ludzi, którzy działają nie w oparciu o instrukcje, polecenia czy zachęty, ale spontanicznie – mają to we krwi, bo czują się odpowiedzialni za swój świat, w którym nie ma sztucznego podziału na sacrum i profanum, choć jest naturalna autonomia jednego względem drugiego. W moich żyłach płynie góralska krew – to mam w genach i za każdym razem, gdy wracam ze swoich rodzinnych stron, jestem zbudowany i pełny nadziei. Bo przecież ludzie nie mogą się aż tak bardzo od siebie różnić. Skoro tam się tyle i tak udaje, czemu nie miałoby się udać u nas. Trzeba pewnie tylko uruchomić ten potencjał. Rada jest okazją do szukania na to sposobów.

Przyznam się, że mnie Twój optymizm zawsze wręcz niepokoi… Jest taki odstający od rzeczywistości Dolnego Śląska.

Znając tamte sprawdzone i funkcjonujące świetnie rozwiązania, mam marzenie, by część z nich zaszczepić tutaj. I nie jest to nadmierny optymizm, gdyż kilka rzeczy nam się udało. Parę lat temu zawiązała się grupa przyjaciół, uformowanych przez lata w Domowym Kościele, i za cel wzięliśmy sobie służbę życiu, małżeństwu i rodzinie. I tak narodziły się inicjatywy, które dziś mają mocną pozycję w regionie: Marsz dla Życia i Rodziny, potem Orszak Trzech Króli – te rozsiały się po wielu miastach w diecezji. Na mapie Polski to właśnie w naszej diecezji organizowanych jest najwięcej marszów i orszaków. Oryginalną perełką współpracy świeckich z księżmi jest Ogólnopolski Kongres Małżeństw (VI randka małżeńska jest już zaplanowana na 7–9 października, zapisy ruszają w internecie 1 lipca).

Wspomniałeś o duchownych, jak Ci się współpracuje z księżmi?

Oczywiście bez dobrej współpracy z księżmi niewiele byśmy zdziałali. Mamy takich, którzy są z nami całym sercem, oni stają się naszymi ambasadorami wśród pozostałych.

Wskaż palcem.

Naszym największym sprzymierzeńcem jest dyrektor wydziału duszpasterskiego ks. Krzysztof Ora. Człowiek absolutnie na swoim miejscu. Zresztą myślę, że gdzie by go postawić, tam się sprawdzi, to taki typ. Czasem mam wrażenie, że w pełni łączy w sobie zarówno duchowość kapłańską, jak i świecką. Albo lepiej: nie wyrzekł się, czy nie zrezygnował ze świeckiej perspektywy, tylko dlatego, że został wyświęcony. Wciąż potrafi wczuć się w nasze położenie. Bo z tym właśnie ma problem wielu innych księży: mierzą nas swoją miarą. A to miara celibatariusza, człowieka modlitwy, biegłości w teologii…

Więc przychodzisz do księdza, a tam mur… Co wtedy?

Różnorodność charakterów i doświadczeń sprawia, że nie zawsze spotykamy się z akceptacją nie tyle nas, co naszych inicjatyw czy rozwiązań. Ale pracujemy wciąż nad tym, żeby być dobrym partnerem dla proboszczów, żeby nasza oferta była z górnej półki. Przedstawiamy pomysł, przekonujemy, a gdy widzimy, że mur pozostaje… No cóż, staramy się przynajmniej o uchylone drzwi, jak nie dla nas, to dla kogoś innego. Myślę jednak, że najczęściej brakuje wypracowania dobrej komunikacji i doświadczeń wspólnego gospodarzenia. Wydaje mi się, że jest to akurat w zasięgu ręki.

No dobra, a co proponuje rada?

Nasza rada, mimo zaledwie dwóch miesięcy działania, jest chyba liderem, jeśli chodzi o częstotliwość spotkań. Podczas gdy inne rady mają spotkanie raz na kwartał, my potrafiliśmy spotykać się co tydzień. Dzięki temu udało się zainaugurować naszą działalność konferencją nt. „Kościół nasz czy ich?”. Prowokacyjny tytuł doprowadził nas do konkluzji: Kościół Chrystusowy. W trakcie przygotowań do tego spotkania pojawiło się wiele gorących pytań i wątpliwości. Zdaliśmy sobie sprawę, jak wielkie wyzwanie stoi przed nami. Relacje osób duchownych ze świeckimi warunkują zaangażowanie tych drugich w apostolstwo. Z jednej strony można czekać z rozwiązaniem palących problemów na „właściwy” czas, a z drugiej zwyczajnie szkoda tego czasu. A co, jeśli kościelne młyny mielą za wolno? Co wtedy, gdy nasza reakcja będzie spóźniona? Czasami mam wrażenie, że ulubiona pozycja Kościoła to odpieranie ataku. Okopy chronią, ale też zatrzymują w miejscu. Co z ofensywą? Zdarza się, ale mam wrażenie, że za rzadko. Jesteśmy spóźnieni, wciąż tylko leczymy rany, łatamy dziury, nadrabiamy zaległości…

Widzę, że jesteś przygotowany, co jest na tej kartce?

Wspólnie z żoną Joanną zastanowiliśmy się, jakie są nasze, świeckich, oczekiwania względem duchownych. To owoc naszych kilkuletnich obserwacji, spotkań, działań, ale też bólu, zniechęcenia i poczucia porażki. Oto nasze „tezy” – mogą posłużyć do otwarcia szerszej dyskusji. Po pierwsze: Kościół jest nam dany dla zbawienia. Pragniemy sytuacji, w której ksiądz zostawia 99 owiec, by szukać jednej zagubionej. Patrząc z punktu widzenia rodzica, marzy nam się sytuacja, gdy kapłan ma czas, żeby pójść poszukać naszych dzieci, gdy te się zagubią. Albo sam, gdy nam zabraknie sił, albo z nami. One często czekają na pierwszy krok, na okazanie zainteresowania. Księża powinni zdążyć przed pokusami świata. Po drugie: idealna parafia to parafianie dobrze zorganizowani przy swoim proboszczu. Świeccy zajmują się swoją specjalnością, czyli gospodarzeniem, dekoracjami, dokumentami, a kapłani mają czas na sacrum, na swoją misję, na udzielanie sakramentów i przygotowanie do nich. Każdy według swojego powołania lub specjalności. Ksiądz nie musi się znać na wszystkim, ale też niech nie udaje, że się zna i dopuści do głosu fachowców (np. kwestia estetyki). Po trzecie: chcemy łatwego dostępu do księdza, jak w telefonie zaufania, to daje poczucie bezpieczeństwa i konkretne wsparcie w momentach trudnych czy zwątpienia. Nie tylko w konfesjonale, nie tylko podczas kazania czy w kancelarii, lecz po przyjacielsku.

Nie da się być przyjacielem 10 tysięcy mieszkańców, a nawet dwóch tysięcy.

Dlatego po czwarte: Małżonkowie, rodzice i dzieci wiedzą, że budowa relacji wymaga czasu i cierpliwości, otwartości i zaufania. Najlepiej, gdyby kapłan mógł zostać honorowym członkiem każdej rodziny parafialnej. Odwiedziny po kolędzie nie tworzą atmosfery, lecz bardziej statystykę. Może warto rozciągnąć odwiedziny na cały rok. A może niech ksiądz zaprosi rodzinę z popapranym życiorysem do siebie na obiad. Znam kilka takich przypadków skutecznego powrotu do Kościoła. A skoro już o „papierologii”, to po piąte: formalizm i statystyka też zagościły na plebanii. Rodzi się naturalny opór świeckich, bo droga do raju nie ociera się o biurokrację. Z jednej strony brak relacji, brak wspólnych doświadczeń, a z drugiej kwity, zaświadczenia, podpisy – to na starcie tworzy bariery. Wielu wiernych chciałoby być użytecznymi, być żywą tkanką Kościoła – zanim staną się kartoteką.

Widzisz drugą stronę tego medalu?

Po kilku latach współpracy poznaliśmy się na tyle dobrze, że wiemy, czego możemy oczekiwać.Poznaliśmy też warunki, w jakich muszą działać proboszczowie. Myśleliśmy, że mają większe wsparcie osób świeckich. A tak naprawdę są to najczęściej 3–4 zaangażowane przez cały rok osoby. Skutkuje to tym, że księża, najczęściej proboszczów, „wsiąkają” w zadania administracyjno-gospodarcze.

A podoba Ci się standard współpracy z innymi świeckimi?

Jesteśmy specyficzni, jako wspólnota czy socjologicznie: społeczeństwo. Pokolenie emerytów wypełniło już swoją misję w Kościele i często stoi na straży swoich dawno przebrzmiałych wizji Kościoła i roli świeckich. Pokolenie, nazywane w skrócie JPII, trzyma się całkiem dobrze i „otrzaskane” z transformacją ustrojową jeszcze ma siły, by powalczyć. Młodym zarzuca się młodość jako wadę, nie mają doświadczenia, cierpliwości i komunikują się niezrozumiałym językiem. I ta różnorodność może być bogactwem, ale tylko wtedy, gdy wszyscy się spotkamy. Bo jak długo funkcjonujemy w enklawach pokoleniowych – rodzić się będą tylko napięcia i zgrzyty, a może nawet parafialne wojenki. To ksiądz powinien być tym, który gromadzi – pasterz zbiera owce w jedno stado – ksiądz w imieniu Pana, oczywiście. Dlatego warto zastanowić się, jak ma komunikować się wiekowy proboszcz ze smartfonowym pokoleniem, a młody wikary zasymilować się z parafiankami sprzątającymi kościół od 20 lat.

Jaki tytuł dałbyś listowi, który byłby skierowany do świeckich żyjących w kościelnym letargu?

Problem leży trochę gdzie indziej, nie chciałbym dzielić naszego Kościoła na osoby świeckie i duchowne. Dla mnie jesteśmy jedną wspólnotą zmierzającą do zbawienia, w której każdy ma swoją drogę i swoją misję. Mój list musiałby być do wszystkich. List, który połączy we wspólnym działaniu. Natomiast część listu do świeckich mógłbym zatytułować „Jesteś dla mnie ważny, zależy mi na Tobie”. Wyzwaniem dzisiejszych, bardzo szybko zmieniających się czasów jest mentalna nieciągłość pokoleniowa. Błyskawiczne zmiany w otoczeniu powodują, że sami przyłączamy się do jednej z grup. To zaś przyczynia się do powstawania skokowych zmian pokoleniowych. Dotyczy to w takim samym stopniu osób świeckich, jak i duchownych. Jedynym rozwiązaniem są dobre i trwałe relacje, takie jakie są w rodzinach wielopokoleniowych. 

 

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama