Na zaufanie trzeba tu sobie zasłużyć

Miesiąc temu pochodząca ze Świebodzic Magdalena Kubińska wraz z koleżanką już po raz drugi wyjechała do Mongolii. Powrót okazał się dużo trudniejszy, niż myślała.

Reklama

Stał się dotkliwą lekcją pokory. Już po przyjeździe okazało się bowiem, że „holly- woodzkie” zapędy wielkich działań i ogromny entuzjazm zostały przygaszone. – Miałyśmy za zadanie prowadzić zajęcia z języka angielskiego i muzyki, więc pełne mobilizacji obmyślałyśmy bardzo ambitne plany, co by tu zrobić – mówi Beata Cieślikowska.

Jak przekonać do siebie Mongołów?

– Tymczasem po pierwszym tygodniu zajęć wprowadzono tygodniową przerwę w obozie przed świętem narodowym. Dość mocno nas to zdezorientowało. Kompletnie nie wiedziałyśmy, co mamy robić. Okazało się jednak, że nasze lęki były zbędne. Mimo braku regularnych zajęć dzieci i tak przychodziły na parafię w poszukiwaniu bezpiecznego miejsca do zabawy. Z nauczycielek stałyśmy się opiekunkami i to dopiero w tej roli dzieci nas zaakceptowały. Zrozumiałyśmy, że mamy nie tylko nauczać, ale być dla dzieci wsparciem, wzorem przyjaźni z Jezusem mimo naszych wad – dodaje i wspomina sytuację, w której wyszła na chwilę po herbatę, a dzieci to zauważyły i pobiegły po nią. Zaangażowanie podopiecznych nie jest jednak w Mongolii oczywiste. – Tu życie toczy się po swojemu. Wielokrotnie widziałam zdjęcia z Afryki, gdzie misjonarze są oblegani przez tłumy dzieci. Tutaj tego nie doświadczysz. Możesz wyjść do ludzi, ale to od nich zależy, czy będą chcieli do ciebie podejść. Mongolia to kraj zamknięty, niewalczący o swoje, wręcz leniwy. Widać to bardzo dobrze na płaszczyźnie religijnej. Mongołowie nie znają Boga, a jeśli już coś ktoś o Nim słyszał, to utożsamia Go z Kościołem protestanckim. Ludzie wyrażają chęć chrztu, twierdzą jednak, że jeśli jedynym pożytkiem z tego ma być możliwość przyjęcia Chrystusa, to dochodzą do wniosku, że nie opłaca im się praktykować. Przychodzą na placówkę misyjną głównie po wodę lub kiedy im czegoś potrzeba – zauważa Magdalena.

Trzeba się dostosować

Zajęcia wakacyjne, które prowadziły wolontariuszki z Dolnego Śląska, były skierowane zarówno do dzieci z rodzin katolickich, jak i do pozostałych wyznań. W trakcie zajęć nie można było zapraszać uczestników na Eucharystię, uczyć piosenek religijnych czy się modlić. Lekcje katechezy, nazywane humanity lessons, stanowiły bardziej formę etyki niż katechezy.

– W tym roku prowadziłam zajęcia z muzyki. Przygotowałam się na zajęcia gitarowe, ale okazało się, że jest większe zapotrzebowanie na naukę gry na pianinie. Gitara została więc ograniczona do jednej godziny, a lekcje drugiego instrumentu zajmowały trzy godziny dziennie. Po zajęciach mieliśmy wspólną Mszę św., na której zostawała może jedna trzecia osób, a potem była agapa – wymienia kolejne punkty dnia młoda misjonarka. Podczas weekendu lekcje się nie odbywały. Zamiast tego w ramach oratorium młodsi uczestnicy jeździli na rowerze, bawili się klockami, układali puzzle. Starsi woleli gry zespołowe: koszykówkę, siatkówkę, piłkę nożną czy szachy.

Misjonarki mogły również sprawdzić swoje umiejętności w kuchni. Każda z nich pełniła dyżur polegający na przygotowaniu kolacji. Dzięki wspomnianym świętom narodowym dziewczyny mogły lepiej poznać kraj, jego kulturę i tradycje.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama