O sumieniu, którego sąd jest wiążący, choć może być błędny, uczciwym szukaniu prawdy, Bożym autorytecie i ludzkich wyborach. Nie tylko osób homoseksualnych. Fragment książki "Wyzywająca miłość" Katarzyny Jabłońskiej i Cezarego Gawrysia publikujemy za zgodą Towarzystwa "Więź".
CZY ŻAŁUJESZ TEGO, ŻE NIE ŻAŁUJESZ?
Wiemy, że mówienie o konkretnych przypadkach jest ryzykowne, bo można je zawsze z jakiegoś względu zakwestionować, ale jednocześnie pozwalają one coś ważnego zilustrować. Do spowiednika przychodzi penitent i mówi mu, że ma kondycję homoseksualną, że żył kilka lat w związku, który był dla niego niesłychanie ważny duchowo i emocjonalnie, a w którym istniała również relacja fizyczna. Ten związek się skończył i on pragnie pojednać się z Bogiem. Zdaje sobie sprawę, że warunkiem spowiedzi jest żal za grzechy i mocne postanowienie poprawy, on jednak nie umie szczerze żałować tego, co było, doświadczył bowiem w tamtej relacji wiele pięknych rzeczy, wiele dobra. Spowiednik mu odpowiada: „Rozgrzeszenie nie jest moim prywatnym podarunkiem, lecz darem Kościoła. Ja pana rozumiem, ale nie mogę dać rozgrzeszenia”. „Ale czy ksiądz mi wierzy?” – stawia na zakończenie pytanie ów człowiek. To pytanie trzeba chyba rozumieć tak: „Czy ksiądz mi wierzy, że ja naprawdę słucham swego sumienia?”
Ten człowiek był uczciwy, wyznał spowiednikowi, że nie potrafi żałować za wiele rzeczy, z których – w świetle reguł katolickich – powinien się wyspowiadać. Żal za grzechy, w ogóle spowiedź, to sfera mająca swoją dynamikę, podlegająca rozwojowi. Czy nie zdarzyło nam się piętnaście razy spowiadać z tego samego grzechu, a dopiero za szesnastym uświadomić sobie, jak ciężkie jest to przewinienie? Dopiero wtedy człowiek naprawdę żałuje! Czy to znaczy, że poprzednie rozgrzeszenia nie były ważne?
Gdybym to ja siedział w konfesjonale, powiedziałbym temu człowiekowi: „Kochany, to jest sakrament przebaczania grzechów. Za skłonności homoseksualne w ogóle nie mamy prawa rozgrzeszać, bo one same nie są grzechem. Jeśli jednak w tej relacji dochodziło do pewnych czynów, które wedle Kościoła są grzeszne, to tak – mogę cię rozgrzeszyć, jeśli je wypowiesz i jeśli za to żałujesz. A jeśli było w waszej relacji coś pięknego, to nie traktuj tego jako grzech, bo ja nie z tego, co piękne, cię rozgrzeszam, tylko z tego, co niepiękne. W ludzkim życiu tak już jest, że często to, co piękne, powiązane jest z tym, co brzydkie. Żałuj więc nie za to, że znasz kogoś, że się z nim spotykasz, lecz za to wszystko, czego się wstydzisz. Jeśli natomiast zachodzi sytuacja, że nie przemyślałeś jeszcze tego wszystkiego dostatecznie, to są dwa wyjścia. Albo teraz potencjalnie cię rozgrzeszę, tak jak tysiące innych ludzi, którzy przychodzą do konfesjonału, <teoretycznie> za swe grzechy żałując, w duchu zaufania do autorytetu Kościoła – albo pójdź i rozważ wszystko dogłębnie, może jeszcze nie dojrzałeś do spowiedzi. Zastanów się najpierw, co było w waszym związku niepiękne”.
Znaczyłoby to, że sam związek jako taki nie musiał być niepiękny?
Oczywiście! A czy w związku heteroseksualnym wszystko musi być piękne? Jest związek sakramentalny, a mąż gwałci żonę albo dokonuje się szereg innych obrzydliwych rzeczy. Nie chodzi o to, by sam związek potępiać, ale czyny, które się w nim dokonywało. Powtarzam jednak: w tym przedstawionym przypadku zdarzył się akurat uczciwy penitent, który jest kłopotliwy dla spowiednika. Uczciwy, bo ma świadomość wagi słów, które wypowiada. W jednej z powieści Grahama Greene’a jest scena, kiedy bohater z takim upodobaniem wspomina wszystko, co wyznaje jako grzech, że trudno sobie wyobrazić, aby stać go było na odczuwanie żalu. W końcu ksiądz mu podpowiada: „Czy żałujesz tego, że nie żałujesz?”
Sakrament pokuty jest bardzo wymagający, a my często o tym zapominamy, traktując go niemalże rytualnie. Troszczymy się tylko o to, by nie zapomnieć jakiegoś szczegółowego grzechu, by wszystkie zostały zmazane. To jest niestety poziom bardzo wielu spowiadających się. A inne sakramenty? Wymogi ważności sakramentu małżeństwa to wolność, pełna świadomość, dojrzałość. Można by zapytać: jaki procent zawieranych w naszych kościołach małżeństw jest ważny? Przez „okno” homoseksualizmu wchodzimy w problematykę naszej bardzo powierzchownej religijności.
Spowiadam się z czynów, które ja sam – w świetle prawa Bożego – uznaję za grzeszne, nawet jeśli sam tego zła jeszcze nie rozumiem. Znam prawo Boże i choć nie w pełni je rozumiem, na zasadzie zaufania do autorytetu Kościoła wypowiadam swoje wykroczenia przeciw temu prawu, prosząc jednocześnie Pana Boga, aby mi pomógł lepiej zrozumieć, na czym grzeszność tych czynów polega i co mam z tym zrobić na przyszłość. W takiej sytuacji znajdujemy się nieraz – dotyczy to nie tylko osób homoseksualnych.
Często robię takie ćwiczenie ze studentami. Pytam ich, jak zaczyna się Dekalog. Pada odpowiedź: „Jam jest Pan, Bóg twój, który cię wywiódł z ziemi egipskiej, z domu niewoli”. Mówię: „Stop. Które to jest przykazanie?” Tu konsternacja. Tymczasem to nie jest taki sobie mały wstęp dla nabrania rozpędu przed wymienieniem dziesięciorga przykazań. To zdanie ma wielką wagę. Oto Pan Bóg przywołuje siebie jako autorytet. „Ja jestem twój Bóg, który cię wywiódł z niewoli. Już ci się objawiłem. Przedstawiłem ci się jako ktoś mocny, mądry i tobie życzliwy. A teraz będziesz słuchał moich przykazań, które niekoniecznie będą dla ciebie oczywiste, pamiętaj jednak, kto to mówi. Ktoś od ciebie mądrzejszy i tobie życzliwy. Nie kradnij więc, choćbyś miał na to ochotę” – i tak dalej. A przywołajmy Kazanie na górze. Wymagania Jezusa są trudne. „Gdy cię kto prosi o suknię, oddaj mu i płaszcz” – kto z nas tak robi? A jednak obok Kazania na górze nie przechodzimy obojętnie. Pan Jezus jest ode mnie mądrzejszy i wie, co mówi. Jego słowa niech przynajmniej stanowią dla mnie problem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).