O sumieniu, którego sąd jest wiążący, choć może być błędny, uczciwym szukaniu prawdy, Bożym autorytecie i ludzkich wyborach. Nie tylko osób homoseksualnych. Fragment książki "Wyzywająca miłość" Katarzyny Jabłońskiej i Cezarego Gawrysia publikujemy za zgodą Towarzystwa "Więź".
Autonomia sumienia jest czymś pięknym, ale też przerażającym. Nic dziwnego, że wielu z nas ucieka przed nią, doświadczając na własnej skórze słynnego, opisanego przez Ericha Fromma, syndromu ucieczki od wolności. A jeśli nie uciekamy, skazani jesteśmy na nieustanne przeżywanie wątpliwości i zmuszeni do ciągłego podejmowania wyborów, zgodnie ze słynną frazą Jerzego Lieberta: „Uczyniwszy na wieki wybór, w każdej chwili wybierać muszę”. To trudna, czasami wręcz nieznośna sytuacja.
Konflikty sumienia sprawiają, że czujemy się niejako rozdwojeni. I dotyczy to nie tylko problemów moralnych. Niepewność co do tego, jak powinniśmy postąpić, jak rozstrzygnąć nasze problemy, towarzyszy nam w życiu często – taka jest ludzka kondycja. Ale jeśli dręczący mnie konflikt sumienia próbuję rozwiązać, rozeznając go moim rozumem, i skłaniam się raczej w jedną niż w drugą stronę, to moja ostateczna konkluzja – nawet jeśli nie mam co do jej słuszności absolutnej pewności, a często przecież nie mogę czekać dłużej, aby ją zyskać, bo muszę działać – wiąże mnie: muszę działać zgodnie z sądem mojego sumienia. Jest to teza, którą Kościół katolicki głosi od siedmiu wieków, za świętym Tomaszem.
Każdy mój akt sumienia dokonywany jest w oparciu o jakieś zewnętrzne wobec mego rozumu racje. Dlatego tak mocno podkreśla się, że sumienie jest subiektywnie ostateczną normą moralności. Subiektywnie, nie w tym znaczeniu, że każdy człowiek ma inne sumienie – to banał – ale w tym sensie, że sumienie musi się zawsze opierać o jakąś normę obiektywną (tu właśnie mieszczą się sądy teoretyczno-praktyczne). Wynika to po prostu ze specyfiki mego rozumu. Każdy mój akt poznania oznacza bowiem poznanie czegoś. Opieram się zawsze na jakimś własnym doświadczeniu, na kontakcie poznawczym. Kiedy teraz na przykład stwierdzam, że w tym pokoju są trzy osoby, to prawda tego sądu nie wynika przecież z jakiegoś objawienia, ale stąd, że widzę tu właśnie trzy osoby. Podobnie jest w wypadku sumienia. Jest ono normą ostateczną w tym sensie, że powinienem być jej zawsze posłuszny. A subiektywną w tym sensie, że nie wywodzi się z cudownego objawienia wewnętrznego, lecz z rozeznania jakiejś obiektywnej rzeczywistości.
Wiadomo, że w codziennej praktyce naszym sumieniem targają wątpliwości. Jak w tej sytuacji mu zaufać?
Dylematy sumienia biorą się stąd, że moje rozeznanie nie jest jednoznaczne. Dostrzegam jakieś racje, skłaniające mnie do jednego rodzaju postępowania, oraz inne racje, które skłaniają mnie, aby postąpić inaczej. Jestem istotą rozumną, ale jestem też świadom swej omylności. Skoro zatem nie jestem pewien swego zdania, pytam tych, którzy się na danej kwestii znają lepiej niż ja. Jestem, oczywiście, wobec cudzych opinii krytyczny: badam je i porównuję. To samo dotyczy sumienia. Na przykład, kiedy jestem homoseksualistą i jestem całkowicie przekonany, że postępując zgodnie ze swoimi skłonnościami nie mogę mieć sobie nic do zarzucenia, ale skoro jednocześnie jestem członkiem Kościoła katolickiego i szanuję jego autorytet, to nie mogę ignorować prawdy, że zachodzi tu pewien nieporządek moralny. Jeśli jestem uczciwy, to postawię sobie pytanie, czy – żyjąc w ten sposób – nie pozostaję w błędzie.
Brzmi to rozsądnie, jednak czy nie ma tu pewnej niekonsekwencji. Ludzkie sumienie, tak wysoko postawione przez Kościół, jest tu jednocześnie istotnie ograniczone zewnętrznym autorytetem. Mógłby ktoś zapytać: po co w takim razie przeżywać rozdzierające nas dylematy sumienia, może lepiej od razu zdać się na autorytet Kościoła, który stawia wierzącym przed oczyma Dekalog i przykazania kościelne?
Nie jest tak, że mamy tu opozycję: ja albo autorytet. Sumienie jest aktem rozumu, jest sądem – a przecież każdy sąd, czyli akt logiczny mojego poznania, musi być oparty o pewne przesłanki. Rozsądny człowiek rozgląda się za wszystkimi, którzy mogą mu pomóc w sformułowaniu trafnego sądu na temat rzeczywistości. Autorytet nie tylko nie jest więc wrogiem sumienia – zważywszy naszą ułomną naturę, ograniczone możliwości poznawcze i rozeznanie w świecie – ale jest jego najgłębszym sojusznikiem. To dotyczy nie tylko problematyki moralnej.
Oczywiście, moje zaufanie do autorytetu nigdy nie jest i nie powinno być ślepe. Zawsze przecież mam jakieś powody, dla których kogoś uznaję za autorytet. Weźmy prosty przykład. Chcę być dobrym obywatelem, ale nie zajmuję się polityką, zwłaszcza regionalną, kiedy więc zbliżają się wybory samorządowe – nie mając wyrobionego zdania o poszczególnych kandydatach – roztropnie szukam kogoś, kto lepiej zna się na rzeczy. I radzę się tej osoby, czy warto oddać głos na przykład na Iksińskiego, który jest sympatyczny i wydaje się godzien zaufania. Mój doradca radzi: „A broń cię Panie Boże, to <picuś-glancuś>. Głosuj na Igrekowską!” Ja – nieprzekonany – tłumaczę: „Ale ona jest nieprzyjemna, mało kobieca”. Na co mój rozmówca: „Przecież nie wybierasz osoby do towarzystwa, tylko radnego! Zobacz, ile ona już zrobiła dla miasta”. Te argumenty przekonują mnie, idę więc za sugestią doradcy i głosuję na Igrekowską. Jeśli okaże się, że ta jest kiepska, wówczas nie tylko żałuję, że na nią głosowałem, ale podważeniu ulega również autorytet znajomego, który mnie do oddania głosu na Igrekowską namówił – i już pewnie więcej nie będę go prosił o radę.
Właśnie tak powinniśmy traktować wszelkie autorytety. Są nam one potrzebne, ponieważ nie jesteśmy w stanie znać się na wszystkim. Powinniśmy być im wdzięczni za pomoc, ale zawsze też patrzeć na racje, jakie za nimi stoją i sprawdzać je. Podobnie odnosimy się, jako chrześcijanie, w kwestiach moralnych do Kościoła. Tak, Kościół jest autorytetem, i jeśli chcę być jego członkiem, jeśli chcę być chrześcijaninem, nie wolno mi ignorować jego osądu. Być może – tak jak to było w tym przykładzie z moim znajomym, którego radziłem się w kwestii głosowania – opinia Kościoła nie będzie się zgadzała z moją pierwszą intuicją. Mimo to, muszę brać pod uwagę, że może jednak to właśnie Kościół ma rację.
Autonomia to co innego niż suwerenność, to są kategorie polityczne. Obrona autonomii sumienia, w istocie zaś obrona autonomii mnie samego, nie polega na tym, że odcinam się od doświadczeń innych, tak jakbym posiadł wszystkie rozumy; taka postawa to pycha. O mojej autonomii nie decyduje to, czy kogoś słucham, czy nie, lecz to, jak go słucham.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.