O sumieniu, którego sąd jest wiążący, choć może być błędny, uczciwym szukaniu prawdy, Bożym autorytecie i ludzkich wyborach. Nie tylko osób homoseksualnych. Fragment książki "Wyzywająca miłość" Katarzyny Jabłońskiej i Cezarego Gawrysia publikujemy za zgodą Towarzystwa "Więź".
Bywają jednak błędy sumienia, które nie są przeze mnie zawinione i zależą od czynników zewnętrznych, na przykład: nie spotkałem w życiu Chrystusa, mam raniące doświadczenia z rodzicami czy złe doświadczenia z księżmi. Wszystko to może – jak mówi Katechizm –„stać się początkiem wypaczeń w postawie moralnej”. Ale nawet „jeśli moja ignorancja w jakiejś kwestii moralnej jest niepokonalna, ponieważ z jakichś powodów nie jestem w stanie pozbyć się w tej kwestii błędnych sądów, to i tak popełnione przeze mnie zło, pozostaje złem” (KKK 1793). To niesłychanie ważna, choć bardzo trudna do przyjęcia teza.
Popełnione – nawet nieświadomie – zło pozostaje złem i nic nie jest w stanie tego zmienić. Jednak sytuacja i ocena moralna tego, który popełnia zło nieświadomie, różnią się od oceny tego, kto czyni je z premedytacją…
Przypuśćmy, że na sądzie ostatecznym spotkają się Ojciec Maksymilian Kolbe i Marian Buczek, komunista, więziony przez polskie władze, który – uwolniony we wrześniu 1939 roku z sanacyjnego więzienia – poszedł na barykady, by zginąć, walcząc o Polskę. Możemy sobie wyobrazić, że Buczek przywołałby frazę Mickiewicza: „Gwałt niech się gwałtem odciska”, na co Ojciec Maksymilian mógłby mu odpowiedzieć: „Kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Gdy na nienawiść odpowiadasz nienawiścią, powiększasz zło”. Tylko jeden z nich mógł mieć rację, ale obaj mogą być święci – bo oddali życie za najwyższą wartość, tak jak im nakazywało sumienie. Każdy z nich wybierał według swego najlepszego rozeznania – i Kolbe, i Buczek. Nie wykluczam sytuacji, że kiedy ja sam stanę na sądzie ostatecznym, Pan Bóg mi powie: „Jesteś głupi jak but, mnóstwo twoich rozstrzygnięć było funta kłaków warte”, a mimo to nie zostanę potępiony, jeśli szukałem prawdy. Jeśli nie zamykałem się w sobie i nie uciekałem cynicznie od tego, co ważne; nawet gdy się w wielu sprawach myliłem, wyrządzając niemało szkód innym. Pozostałem jednak wierny Panu Bogu i sobie, nocens et innocens, jak mówił Abelard; szkodzący, ale niewinny. Szkodzący, ponieważ błędnie rozeznałem określoną sytuację, ale niewinny w tym sensie, że starałem się szukać prawdy.
Weźmy taką sytuację: osoba homoseksualna przez długie lata zmaga się z nieakceptacją swojej kondycji. Podejmuje próby mające na celu zmianę orientacji, przechodzi liczne terapie wymagające wysiłku, czasu i pieniędzy, żarliwie się też modli, prosząc Boga o pomoc. Zmiana się jednak nie dokonuje, a życie z poczuciem, że homoseksualizm jest sprzeczny z naturą, pogłębia cierpienie i samotność. W końcu osoba ta – nie mogąc dalej znieść życia w wewnętrznym rozdarciu – decyduje, że ten sposób życia jest dla niej zbyt niszczący i postanawia zaakceptować swoją homoseksualną kondycję , a także zrealizować swoją tęsknotę za bliskością z drugim człowiekiem.
W takiej sytuacji człowiek mówi sobie: „Nie jestem w stanie pojąć tego wszystkiego”. Bóg jednak nie byłby Bogiem prawdziwym, gdybym wszystko łatwo rozumiał. Przyjmuję więc wymagania Kościoła katolickiego, który jest moim Kościołem. I będę się starał stosować do głoszonych przez niego reguł postępowania, chociaż jest to dla mnie ból i nie mogę tych spraw pojąć. Będę też szukał kontaktu z mądrymi ludźmi i rozmawiał z nimi, żeby trochę więcej pojąć z tego, czego teraz nie potrafię zrozumieć.
Homoseksualizm nie jest jedynym przykładem sytuacji, kiedy jako wierzący chrześcijanie czegoś w zamiarach Bożych nie pojmujemy. Jest cały szereg rzeczy w Piśmie Świętym, a także w tradycji Kościoła, które trudno mi zaakceptować. I cóż w tym dziwnego? Gdybym bez trudu pojmował każdą objawioną prawdę lub normę postępowania, to miałbym prawo podejrzewać, że to nie Boga prawdziwego słucham, ale bożka, ręką ludzką uczynionego i ludzką perspektywą ograniczonego. Boże objawienie jest zawsze wyzwaniem, które przekracza nasze ludzkie pojmowanie.
Sądzę, że homoseksualista buntujący się przeciw wymaganiom Biblii i Kościoła taką właśnie postawę może przyjąć: „Nie rozumiem, ale będę się starał, będę się modlił, będę pytał innych, będę prosił o pomoc. Pozostaję w tej sytuacji rozdarcia wewnętrznego, zachowując jednocześnie wierność Panu Bogu”. Może też być inna droga. Ktoś powie: „Naprawdę chciałem to pojąć, ale nie jestem w stanie tak żyć, w schizofrenii – z jednej strony, z akceptacją pewnych wymogów, a z drugiej strony, żywiąc głębokie osobiste przekonanie, że są one po prostu niesłuszne. Szukam, rozmawiam, kłócę się, ale nikt mnie nie przekonał – najmocniej przepraszam, ale proszę mnie z tego grona wyłączyć”. Są więc osoby homoseksualne, które mogą z tego powodu uznać, że ich miejsce nie jest w Kościele katolickim. To mnie może boleć, mogę takiego człowieka przekonywać, żeby się nie śpieszył z takim wyjściem, ale rozumiem taką decyzję. I mogą być wreszcie próby pogodzenia tych perspektyw. Pamiętajmy, że trzeba odróżniać czyny od skłonności – skłonności nie są grzechem. O tym mówi i Katechizm Kościoła Katolickiego, i Pismo Święte. Ostatecznie wszystkie nasze skłonności mają to do siebie, że mogą być albo dobrze, albo źle wykorzystane.
Homoseksualność jest zapewne taką skłonnością, która wymaga od człowieka szczególnie mozolnej i długiej pracy, ale w rezultacie i ona może przynieść dobre owoce. Nie widzę więc sprzeczności między tym, że w Kościele katolickim nie aprobuje się na tej samej zasadzie związków heteroseksualnych i związków homoseksualnych i wyklucza się możliwość uznania „małżeństw” homoseksualnych – a tym, że istnieje nie tylko możliwość, ale wręcz potrzeba umieszczenia w programie duszpasterskim Kościoła pomocy w budowaniu swego rozwoju w oparciu o skłonności homoseksualne.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).