O sumieniu, którego sąd jest wiążący, choć może być błędny, uczciwym szukaniu prawdy, Bożym autorytecie i ludzkich wyborach. Nie tylko osób homoseksualnych. Fragment książki "Wyzywająca miłość" Katarzyny Jabłońskiej i Cezarego Gawrysia publikujemy za zgodą Towarzystwa "Więź".
Znów wracamy do kwestii autorytetu. „W moim sumieniu to nic złego” – powiadamy. W takim razie mam głupie sumienie, jeśli nie ma w nim respektu dla Kogoś, kto okazał mi swoją dobroć i mądrość. Jeśli w infantylny sposób stawiam opór wszelkiemu autorytetowi, tylko dlatego, że przychodzi do mnie z zewnątrz, to w ten sposób zamykam sobie drogę do dojrzałości. Bóg nie zaczął swego dialogu z narodem wybranym od podyktowania mu przykazań, lecz od okazania mu w Egipcie swojej mocy i dobroci. Potem na Synaju odwołuje się do swego autorytetu, ale ten autorytet najpierw się wylegitymował. Św. Paweł Apostoł powie: „Wiem, komu zawierzyłem”.
Wróćmy jeszcze do kwestii „mylenia się w zgodzie z własnym sumieniem”, czyli „błędnego sumienia”. Dotyczy to bowiem nie tylko relacji do mnie samego, ale także moich relacji z drugim człowiekiem, który żyje inaczej, niż mówią obowiązujące nas jako katolików zasady. Jeżeli patrzę na taką osobę i widzę jej uczciwość w poszukiwaniu prawdy o Bogu, o swoim życiu, a jednocześnie ten człowiek przekonuje mnie, że jego homoseksualna natura jest równorzędna z naturą heteroseksualną, to jaką postawę wobec niego mam przyjąć? Na czym konkretnie ma polegać delikatność, do której wzywa nas Katechizm?
Nie jestem zobowiązany reagować natychmiast, widząc, że ktoś żyje inaczej, niż ja uważam za słuszne. Nie róbmy z siebie nieustannie sędziów! Nie śpieszmy się z ingerencją. Oczywiście, czasem nie ma wyjścia. Gdy ktoś w mojej obecności wypowiada na przykład poglądy antysemickie i moje milczenie mogłoby być uznane za przyzwolenie, to muszę zabrać głos. Mogą się zdarzyć podobne sytuacje związane z kwestią homoseksualizmu – na przykład, jeśli ktoś w publicznej dyskusji wypowiada fałszywe poglądy na temat nauki Kościoła, nie mogę milczeć. Jako członek Kościoła jestem zobowiązany przedstawić jego nauczanie. Moje milczenie mogłoby być potraktowane w tym wypadku jako ucieczka od dyskusji na ważny temat.
Delikatność wobec osób homoseksualnych, do jakiej wzywa nas Katechizm, polega nie tylko na tym, by ich nie ranić niepotrzebnymi uwagami, ale również na tym, by w naszym podejściu do nich nie koncentrować się na ich homoseksualności. Nie może być tak, że jeśli rozmawiam z homoseksualistą, to cały czas mam to w pamięci – takie podejście jest chore. Oczywiście, mogą zdarzyć się ludzie, z którymi, ze względu na ich podłe czy haniebne czyny, nie będę chciał w ogóle rozmawiać. Jednak homoseksualiści nie muszą do tej kategorii należeć. Kiedy rozmawiam z kimś, kto ma takie skłonności, nie tylko nie muszę tego tematu poruszać, ale nie muszę o tym w ogóle pamiętać.
Znam wiele osób, o których wiem, że są homoseksualne, a nigdy w rozmowie z nimi nie poruszyłem tego tematu. Podczas spotkań rozmawiamy o wspólnych zainteresowaniach, o polityce, gramy w szachy, napijemy się czasem dobrego wina. Osobom tym okazuję po prostu zwykły szacunek. Nie jakąś specjalną delikatność, ale właśnie szacunek. Problem delikatności pojawia się natomiast wtedy, kiedy podejmujemy temat homoseksualizmu – tutaj rzeczywiście trzeba wykazać się delikatnością. Oczywiście, zawsze obowiązuje ona w konfesjonale. Ale także w kazaniach czy publicystyce – tu należy za wszelką cenę unikać języka prymitywnego czy potępiającego.
Bywają tacy publicyści, którzy z góry zakładają, że homoseksualista – już z racji swojej homoseksualnej kondycji – nie może być uczciwy w swoich życiowych wyborach. Nierzadko publicyści ci stoją na stanowisku, że homoseksualista może mieć swoje miejsce w Kościele jedynie wówczas, kiedy uzna, że jest chory i że się z homoseksualizmu „nawróci”.
Być może niektórzy z tych publicystów wychodzą z założenia, że temat homoseksualizmu wywoływany jest w dyskusji publicznej po to, by wymusić na nas uznanie tezy, że homoseksualizm i heteroseksualizm są równoprawne, że mają tę samą rangę moralną. Na uznanie związków homoseksualnych na równi z małżeństwami katolik zgodzić się nie może, jest to bowiem sprzeczne z chrześcijańską wizją człowieka i rodziny.
Inna natomiast jest sytuacja, kiedy uznaje się homoseksualistów za członków Kościoła pod warunkiem, że będą się „nawracać”. W takiej wizji Kościół przestaje być Kościołem grzeszników. Co to znaczy zresztą w tym wypadku „nawracać się”? Ze skłonności nie można się „nawrócić”, a z naszych grzechów musimy nawracać się nieustannie – wszyscy bez wyjątku. Ani ja, ani nawet papież, ani tym bardziej żaden katolicki publicysta nie ma prawa o kimkolwiek orzekać, że jest wykluczony z Kościoła.
Dziękujemy Księdzu Profesorowi za rozmowę.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).