Wspólne nie niczyje

Ile mojego jest we wspólnym? Na pewno nie tyle, że mogę brać dla siebie ile chcę.

Reklama

Z cyklu "Jak żyć, by podobać się Bogu" na kanwie KKK 2415-2418

Kradzież niejedno ma imię, a przed prawem własności stoi zasada powszechnego przeznaczenia dóbr. To tematy dwóch ostatnich odcinków cyklu „Jak żyć by podobać się Bogu”, w którym obecnie zatrzymaliśmy się nad siódmym Bożym przykazaniem, „Nie kradnij”. Dziś temat nawiązujący to tematu poruszonego już w pierwszym z odcinków poświęconym temu przykazaniu: o tym, co jest nasze, wspólne, a czego na własność nie posiadamy, ale używamy. Czyli świecie przyrody. Modny to temat, ale przypomnijmy – za autorami Katechizmu – jedynie najważniejsze zagadnienia z tym tematem związane.

Dla nas i dla naszych dzieci

„Siódme przykazanie domaga się poszanowania integralności stworzenia. Zwierzęta, jak również rośliny i byty nieożywione, są z natury przeznaczone dla dobra wspólnego ludzkości  (...)” (Katechizm Kościoła Katolickiego 2415).  Można więc o swoim psie albo swojej krowie powiedzieć, że moje: na pewno nie można tego powiedzieć o całym świecie przyrody. Ona jest nasza, wspólna. I dlatego nikomu nie wolno z niej korzystać w taki sposób, by jednocześnie pozbawiać tego prawa innych. Cytując Katechizm celowo pominąłem parę słów: „dla dobra wspólnego w przeszłości, obecnie i w przyszłości”. Pomijając pierwsze – na to nie mamy wpływu – nie sposób nie zauważyć, że chodzi zarówno o dobro dziś żyjących, jak i o dobro przyszłych pokoleń. A konkretniej?

Co nie jest tylko nasze?

W Katechizmie konkretów nie znajdziemy. Łatwo jednak się domyślić o co chodzi. Przedstawmy tych problemów trochę więcej, żeby zobaczyć, jak skomplikowany i wielopoziomowy to problem. Ot, na przykład nadmierne, niepotrzebne w świetle istniejących technologii i kosztów ich wprowadzenia, korzystanie z powietrza. Wyłączyć elektrofiltry na fabrycznych kominach, bo tak taniej? Tak, ale wtedy wszyscy oddychamy gorszym powietrzem. To samo gdy palę byle czym w piecu: dla mnie taniej, dla wszystkich stanowczo bardziej niezdrowo.

Podobnie jest gdy chodzi o korzystanie z zasobów wodnych. Zwróćmy tu przede wszystkim uwagę na morza i oceany. Gdy ten czy ów wyrzuca do nich całe tony śmieci, a „tych czy owych” są tysiące i miliony, nawet oceany szybko stają się ich pełne. I ten śmietnik mamy nie tylko my, ale będą go miały także przyszłe pokolenia, które naważone przez nas piwo będą musiały wypić.

Zwróćmy uwagę na inny problem: rybołówstwo czy pozyskiwanie z morza innych, gospodarczo przydatnych stworzeń. Nadmierne połowy sprawiają, że zasobów zaczyna brakować, że nie są one w stanie, przynajmniej w sensownym czasie, same się odbudować. Ile przy tym ginie zwierząt, które dotąd żywiły się rybami, które my wyłowiliśmy – przecież nie zawsze, żeby zjeść, ale na pasze – to już zostawmy. Podobnie jest z zasobami paliw – węgla, ropy, gazu – czy innych surowców. Jeśli marnotrawimy, przyszłe pokolenia będą miały problem. Poradzą sobie? Tak albo i nie. Ale jeśli myślimy, że one sobie poradzą, to znaczy, że i my dziś moglibyśmy sobie poradzić zużywając tych zasobów mniej. Tyle że nam się nie chce oszczędzać, bo marnotrawić jest taniej i łatwiej.  

Problemem – i to coraz istotniejszym w dzisiejszym świecie – może być też nadmierne korzystanie z wody. Gdy ktoś – np. nawadniając wielkie uprawy zużywa  tyle, że zaczyna brakować jej dla innych. Niekoniecznie znaczy to, że nie mają co pić. Wystarczy że poziom rzek obniży się tak bardzo, że nie są one w stanie dać wystarczająco dużo pożywienia tym, którzy wcześniej żyli z łowienia w nich ryb. Podobny problem – gdy jedna grupa ludzi ma baseny przy domach – wodociąg pobiera ją z jeziora –  a innym woda jest reglamentowana, bo w wypływającej z owego jeziora rzeki jest już wody za mało. Istnieje też problem działalności górniczej wpływającej nieraz znacząco na to, co dzieje się na powierzchni. I nie o szkody w budynkach jedynie chodzi, ale też o poziom wód.

A sama produkcja rolnicza? więcej, taniej, by nie było głodu w świecie? Super, szczytny cel. Tylko że można by lepiej wykorzystać to, co mamy i tyle jedzenia nie marnować. I nie mówię o nadmiernych zakupach w sklepie, ale marnowaniu „systemowym”, na ogromną skalę. W tle tego problemu jest i inny: problem zamiany terenów łowieckich wielu biednych ludzi w wielkie gospodarstwa, przynoszące zyski nielicznym....

Zwróciłbym też uwagę na nadmierne korzystanie ze wspólnych zasobów, o których rzadko myślimy, choć na przyszłe pokolenia akurat wpływu to raczej wielkiego nie ma: o zaśmiecaniu świata światłem i hałasem. To pierwsze widać zwłaszcza, gdy pogodną noc leci się samolotem. Właściwie wszystko jest rozświetlone. Po co, skoro w nocy zasadniczo się śpi? Nie za wielki wydatek jak na paru „Nocnych Marków”? Tak, chodzi raczej o stabilność systemów energetycznych: nie da się na noc zatrzymać elektrowni. Ale warto o tym pomyśleć, bo przecież ciemność też jest jakimś naszym wspólnym dobrem. Choćby po to, byśmy mogli widzieć nad głowami rozgwieżdżone niebo, a nie tylko blask ulicznych latarni. A hałas...

Cóż... Wiadomo, że szkodzi zdrowiu. A jest tak wszechobecny, że na niższy jego poziom już w ogóle nie zwracamy uwagi. I jeśli jego wytworzenie jest jakoś uzasadnione – pół biedy. Choć od 15 lat zastanawiam się, dlaczego remont musi być zawsze związany nieodłącznie z kuciem i wierceniem, a koparka pracująca cały dzień pod blokiem musi koniecznie piszczeć przy wrzuceniu wstecznego biegu (o sygnalizacji dla niewidomych, której mieszkający przy skrzyżowaniach muszą słuchać 24 godziny na dobę już nie mówiąc). Ale np. motocykle, robiące hałasu więcej niż wielka ciężarówka, to już chyba przesada, prawda. Że ktoś lubi? No dobrze, ale nie muszą lubić wszyscy. Podobnie ruch lotniczy. Nie, nie wielkie lotniska. To jakoś zrozumiałe. Bywają małe, sportowe. Parę osób sobie lata, a pół miasta musi słuchać przez wiele godzin dziennie ryku silnika. Podobnie z głośnymi plenerowymi zabawami, od których serce dudni nawet gdy jest się kilometr od nich. Zabierając ciszę zawłaszczam dla siebie to, co jest dobrem wspólnym....

Z umiarkowaniem

Bardzo istotnym wydaje się jednak, by w tym wszystkim nie popaść w jakąś skrajność, w której nie o marnotrawstwo już chodzi, ale o traktowanie człowieka tak, jakby był wrzodem na zdrowym ciele natury. Czyli którego najlepiej byłoby się pozbyć, bo dzięki temu natura mogłaby rozwijać się bez przeszkód. Ot, wspomniany problem marnotrawienia jedzenia. Nie sposób nie zauważyć, że to sposób na utrzymanie się wielu gospodarstw. Inaczej wielu trudniących się produkcją rolną musiałoby z pracy zrezygnować. A to niebezpieczne. Żywność to produkt konieczny do życia, szybko konsumowany i łatwo się psujący. Im większą mamy nadprodukcję żywności, tym bardziej jesteśmy bezpieczni w przypadku nieurodzajów czy innych klęsk. Nawet słaby urodzaj na 1000 hektarach da przecież więcej jedzenia, niż taki sam słaby urodzaj na 400 hektarach. I w dyskusji o marnotrawieniu jedzenia też należałoby o tym pamiętać, a nie tylko jednoznacznie potępiać: marnotrawienie żywności w pewnym sensie zabezpiecza nas przed głodem. A te zmarnowane zasoby  i tak znajdują przecież swoich konsumentów, prawda? W przyrodzie nic nie ginie, pokarm też nie rozpływa się w nicości.

Podobnie jest w innych sprawach, w których zdrowy umiar bywa zastępowany mało lotną ideologią. Ot, przestawianie wszystkiego na energię elektryczną, gdy ta i tak jest produkowana z paliw kopalnych. Albo boom na ogniwa produkujące prąd dzięki energii słonecznej  i mętna perspektywa, jak zużyte w przyszłości zutylizować. Jasne że się da, ale możemy mieć problem jak dziś z plastikiem: przeróbka się nie opłaca.

Albo przedstawianie CO2 jako trucizny, choć jest to gaz potrzebny dla wegetacji roślin, które z niego właśnie czerpią główny budulec dla swojego wzrostu. Albo twierdzenie, że CO2 czy CH4 (metan) z przyrody są przez przyrodę asymilowane i tylko CO2 i CH4 antropogenne (wyprodukowane przez człowieka albo w hodowlach człowieka) przyczynia się do efektu cieplarnianego. Albo hasło: „chrońmy świat przez zmniejszenie dzietności”. Jakby przemysł antykoncepcyjny żadnych śmieci nie produkował....

Złośliwi idą dalej. I zastanawiają się jak można odpowiedzialnie twierdzić, że wiatraki są nieszkodliwe dla środowiska? Nie chodzi nawet o zabite przez ich łopaty ptaki czy owady. No ale jeśli – jak się mówi – machnięcie skrzydeł motyla w Londynie wywołuje burzę w Indonezji (chodzi o tzw. zjawiska chaotyczne), to jak to możliwe, że pozyskanie z atmosfery wielkich ilości energii nie ma na pogodę żadnego wpływu? Atmosfera to perpetuum mobile?  Fizyk  nie powinien się z czymś takim zgodzić.

Na pewno trzeba więc w ocenie tych zjawisk zachować pewien umiar i ani nie demonizować działalności gospodarczej człowieka, ani nie twierdzić, że mamy prawo korzystać ile się da i koniec. No i ostrożnie podchodzić do ocen, które część ludzkich działań uważają za bardzo szkodliwą dla środowiska, a inne, wbrew rozsądkowi, przedstawiają jako za całkowicie dla środowiska neutralne. Kościół uczy: mamy prawo korzystać, ale tak, by uwzględnić, że to samo prawo mają inni, w tym także przyszłe pokolenia. Bo – jak czytamy dalej w KKK 2415-  „korzystanie z bogactw naturalnych, roślinnych i zwierzęcych świata nie może być oderwane od poszanowania wymagań moralnych. Panowanie nad bytami nieożywionymi i istotami żywymi, jakiego Bóg udzielił człowiekowi, nie jest absolutne; określa je troska o jakość życia bliźniego, także przyszłych pokoleń”.

No i dodano jeszcze w tym samym punkcie: „domaga się ono (panowanie nad światem przyrody) religijnego szacunku dla integralności stworzenia”. Czyli szanuję je ze względu na ich Stwórcę; przez szacunek dla Niego  korzystam z tego daru na tyle, na ile jest to potrzebne, ale nie niszczę bezmyślnie. Bo jestem – jak to pokazuje Księga Rodzaju w 3 rozdziale – z woli Bożej gospodarzem tego świata, swoistym zarządcą, ale nie jego właścicielem.

Nasz stosunek do zwierząt

Szczególne wiele miejsca w refleksji moralnej nad relacją człowieka do świata stworzonego autorzy Katechizmie poświęcili zwierzętom. W domyśle – tym większym, mniej chodzi np. o robaki. Czytamy w KKK 2416: „Zwierzęta są stworzeniami Bożymi. Bóg otacza je swoją opatrznościową troską. Przez samo swoje istnienie błogosławią Go i oddają Mu chwałę. Także ludzie są zobowiązani do życzliwości wobec nich. Warto przypomnieć, z jaką delikatnością traktowali zwierzęta tacy święci, jak św. Franciszek z Asyżu czy św. Filip Nereusz”.

Życzliwość? Delikatność na wzór niektórych świętych? Wskazanie to bardzo nieostre, ale jednak wyznaczające pewien kierunek. Trzeba jednak podkreślić: „Bóg powierzył zwierzęta panowaniu człowieka, którego stworzył na swój obraz. Jest więc uprawnione wykorzystywanie zwierząt jako pokarmu i do wytwarzania odzieży”  – czytamy w KKK 2417. Podkreślmy, bo ostatnio panuje w tym względzie zamieszanie: oba cele – i wytwarzanie ze zwierząt pokarmu i hodowanie ich dla produkcji odzieży – są przez Kościół akceptowane. Podobnie dopuszczalne jest też oswajanie zwierząt „by towarzyszyły człowiekowi w jego pracach i rozrywkach” (KKK 2417). I to działanie człowieka Kościół zasadniczo akceptuje (o szczegółach za chwilę). A doświadczenia medyczne i naukowe?

W Katechizmie nie znajdziemy katalogu rzeczy dozwolonych i zakazanych. Zresztą taki katalog, z powodu pomysłowości naukowców, szybko by się dezaktualizował. Autorzy Katechizmu stawiają dla wykorzystywania zwierząt w eksperymentach dwa warunki: „byle tylko mieściły się w rozsądnych granicach i przyczyniały się do leczenia i ratowania życia ludzkiego” (KKK 2418). Znów nie jest to wskazanie ostre, jednoznaczne, ale znów mamy tu wyznaczony pewien kierunek. Sama chęć zaspokojenia ciekawości to za mało, by te praktyki były moralnie dopuszczalne.

Napisałem wyżej: Kościół ZASADNICZO akceptuje niektóre działania człowieka wobec zwierząt. Wskazuje jednak, że i w tej dziedzinie człowiek może grzeszyć: „Sprzeczne z godnością ludzką jest niepotrzebne zadawanie cierpień zwierzętom lub ich zabijanie” – czytamy w KKK 2418. Jak napisałem, granica między niepotrzebnym a potrzebnym zadawaniem cierpienia może być nieostra. Zawsze jednak chodzi o to, by tego cierpienia dla zwierząt było jak najmniej. Jeśli już nawet nie ze względu na nie same, to ze względu na ich Stwórcę.

Znamienne jednak, że w tym samym punkcie, w który mowa o grzechu niepotrzebnego zadawania zwierzętom cierpień zwrócono uwagę na inny problem. Napisano: „Równie niegodziwe (jak zadawanie zwierzętom niepotrzebnego cierpienia) jest wydawanie na nie pieniędzy, które mogłyby w pierwszej kolejności ulżyć ludzkiej biedzie. Można kochać zwierzęta; nie powinny one jednak być przedmiotem uczuć należnych jedynie osobom”. Słowem: zdrowy umiar. To nie tylko sprzeciw wobec zjawiska takiego traktowania zwierząt domowych, jakby były księżnymi i królewiczami, ale w pewnym sensie także wobec stawiania świata przyrody ponad człowiekiem. To nie tak, że zwierzęta, czy szerzej, świat przyrody, jest od człowieka ważniejszy. W świecie stworzonym przez Boga każde stworzenie ma swoje miejsce. Ale człowiek nie jest w tym świecie ciałem obcym: jego miejscem jest być tego świata dobrym gospodarzem i mądrym, prawym zarządcą.

I niech tyle na dziś wystarczy :) Na następnej stronie – punkty Katechizmu Kościoła Katolickiego,  z których korzystałem przy pisaniu tego tekstu.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama