Kościelna egzotyka

Milczą święte Księgi o bliskich i towarzyszących człowiekowi na co dzień stworzeniach. Co nie znaczy, że nie ma ich w kościelnej przestrzeni.

Reklama

Niedzielny spacer po lesie i okolicznych łąkach zakończył się niespodziewanym spotkaniem. Stałem na pomoście skutego lodem jeziora gdy zauważyłem zbliżający się od zachodniej strony czarny punkt. W blasku słońca trudno było na początku rozpoznać co za stwór. Przysiadł na odległość mniej więcej stu metrów i obserwował intruza. Po chwili wstał i ruszył ku pobliskim zaroślom. Już nie miałem wątpliwości. Wilk. Zapewne miał nadzieję upolować kryjące się tu czasem młode sarny i łanie. Te zresztą chyba wyczuły niebezpieczeństwo, bo od pewnego czasu nie widzę ich na polu, ani przelatujących wieczorem przez drogę.

Spotkanie było zapowiedzią kolejnych, wirtualnych, z kocią i psią tematyką. Pierwsza była Justyna Nowicka z misyjne.pl. Z pewnym żalem zauważyła, że w Piśmie świętym pominięto koty, a o psach też niewiele, bo zaledwie dwa fragmenty. Z tego jeden przedstawiający zwierzę w niezbyt przyjemnym kontekście.

Sprawdziłem. Milczą święte Księgi o bliskich i towarzyszących człowiekowi na co dzień stworzeniach. Co nie znaczy, że nie ma ich w kościelnej przestrzeni. Choćby słynna bajka biskupa Ignacego Krasickiego:

«Mnie to kadzą» — rzekł hardzie do swego rodzeństwa
Siedząc szczur na ołtarzu podczas nabożeństwa.
Wtem, gdy się dymem kadzidł zbytecznych zakrztusił —
Wpadł kot z boku na niego, porwał i udusił.

Kto wie, być może widok kręcącego się po katedrze kota był inspiracją dla biskupa.

Nie tak dawno bohaterem watykańskich – i nie tylko – mediów był kot, próbujący pokonać Kolumnadę Berniniego. Zwykłym prawdopodobnie nie był, skoro do jego ujęcia zaangażowano watykańską żandarmerię i straż pożarną. Spekulowano, czy przypadkiem nie był to kot śp. Benedykta XVI, który pomylił drogę i zamiast do klasztoru w ogrodach chciał wspiąć się po murach do dawnych apartamentów znanego z miłości do kotów szefa.

Zastanawiałem się przy okazji (być może w przyszłości ktoś wyjawi tę tajemnicę) czy nie zdarzyło się kiedyś, że dyskretnie wcisnął się za swoim panem do papieskiej kaplicy, wprawiając w zakłopotanie właściciela, ale i towarzyszące mu kobiety ze Wspólnoty „Memores Domini”.

A pies? Zapewne poznaliśmy go przy okazji „Mowy Świętego Franciszka do wilka”. Brat pies jest tak zwanym malarskim atrybutem, po którym rozpoznajemy Świętego Rocha. Ten miał mu przynosić chleb i lizać jego rany, co miało przyspieszyć jego powrót do zdrowia. Albo inny kontekst: „mężczyzna godnie odziany, z twarzą niemalże w całości osłoniętą kapeluszem, w płaszczu (…) W lewej dłoni trzyma latarnię, jego stopy są niemal uskrzydlone, idzie obok nich pies myśliwski z nosem przy ziemi, węszący za zwierzyną” – tak Cesare Ripa w „Ikonologii” (dawniej podstawowy podręcznik dla wszelkiej maści kandydatów poetów i malarzy) przedstawia szpiega.

Zostawmy sztukę na boku i zobaczmy jak bywało i bywa w życiu.

Przez dziesięciolecia, a nawet stulecia, psy towarzyszyły włocławskim kanonikom podczas sprawowanej w katedrze liturgii. Dlaczego? Zimą grzały nogi. Proceder ustał jakoś na początku dziewiętnastego wieku. Bynajmniej nie dlatego, że chodziło o świętość miejsca. Pewnego razy psy tak niesamowicie ujadały, że zdenerwowany biskup zabronił przyprowadzania ich do świątyni.

Kanonicy w Pelplinie mieli inny sposób na ogrzewanie się zimą. W szerokich rękawach sutanny siedziały małe pieski. Te nie czyniły hałasu. Dlatego proceder trwał (podobno) do lat siedemdziesiątych.

Wracając do włocławskiej katedry. Tę w latach siedemdziesiątych nawiedzał od czasu do czasu Alex – ulubieniec śp. księdza prałata Jana Grajnerta. Jakim cudem wydostawał się w czasie celebracji z plebanii pozostaje tajemnicą. Siadał na środku i czekał. Problem zaczynał się w momencie, gdy ktoś usiłował wyprosić go ze świątyni. Przyznam, miałem dodatkowe oficjum, będąc jedynym, którego prócz swego pana chciał słuchać.

Jest z nim związana pewna, brzmiąca jak anegdota, historia. Kiedyś, podczas kolacji, śp. biskup Jan Zaręba zauważył: ten pies księdza prałata jest strasznie głupi. Słynący z poczucia humoru proboszcz zareagował błyskawicznie: ale ja mam go z kurii…

W Gosławicach pod Koninem proboszcz miał Puszka. Nie odstępował swojego pana na krok. Miał pod ołtarzem swoje miejsce, a gdy ten zbierał tacę, szedł przed nim, nigdy nie myląc rzędów kościelnych ławek. Oburzyli się kiedyś będący na Mszy świętej goście. Parafianie zareagowali jak zareagowali. Bez zdziwienia, a właściwie zdziwieni oburzeniem gości: przecież to jest pies proboszcza.

Wszystkie te historie przyszły mi do głowy przy okazji informacji o ubranym w ministrancki strój psie z parafii Świętych Joachima i Anny w brazylijskim Berretos. W Sieci zawrzało. Poniekąd słusznie. Ale… W szaty ministranta psa bym  nie ubierał. Co do reszty… Ciężkich dział „ekologizmu” i postmodernizmu też bym nie wytaczał. Ot, kościelna egzotyka. Była, jest i będzie do skończenia świata albo i dzień dłużej. Być może – jak było ze Świętym Rochem – niejednemu ten pies przy ołtarzu wyliże zadane przez życie rany. Trawestując Świętego Jana Vianney’a: skoro Pan Bóg posłużył się szczęką osła by pokonać Filistynów, może też posłużyć się siedzącym przy ołtarzu psem, by dokonać czegoś w sercu człowieka. Z obecności zwierząt w świątyni zasady bym nie czynił, ale gdy się pojawią świętym oburzeniem bym nie płonął.

«« | « | 1 | » | »»

TAGI| KOT, LITURGIA, PIES

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
19 20 21 22 23 24 25
26 27 28 29 30 31 1
2 3 4 5 6 7 8
9 10 11 12 13 14 15
16 17 18 19 20 21 22
23 24 25 26 27 28 1

Reklama