Feminizm po chrześcijańsku

Panowanie męża, który jest autentycznym uczniem Chrystusa, byłoby dla żony istnym rajem. Wręcz prosiłaby: „Rządź mną jeszcze!”.

Reklama

Najpierw feministki owszem, chciały wyłącznie uzyskać prawa mężczyzn, ale potem narodził się tzw. „feminizm różnicy”, który podkreślał właśnie równość w odmienności.

Dziś jednak powinna się rozpowszechnić zupełnie nowa jakość: feminizm chrześcijański, nawet jeśli oficjalnie nie będzie się tak nazywał. W jego ramach mieści się szacunek i akceptacja dla własnego ciała, z jego czasem płodnym i niepłodnym. Kobieta, która swoje ciało pozna i zrozumie, nie będzie brała pigułek antykoncepcyjnych, bo z jakiej racji miałaby brać? Żeby być dyspozycyjną na życzenie mężczyzny? W ten sposób on dalej by dominował.

A jeśli kobieta chce być dyspozycyjna i współżyć na własne życzenie?

To inny problem. Księga Rodzaju mówi: „w bólu będziesz rodziła dzieci”. Jeśli kobieta nie pogodzi się ze swoim ciałem, które w pewnych okresach jest płodne i może począć, nie odkryje się jako matka. Nie dowie się, że jej kobiecość wyraża się także w przeżyciu macierzyństwa. Przyjęcie tego faktu niekoniecznie usuwa lęk przed płodnością i rodzeniem dzieci, ale pozwala postrzegać macierzyństwo jako kolejny etap dojrzewania jako kobiety. Podobnie jak wychowanie dziecka, zwłaszcza w początkowym okresie jego życia. To jednak wcale nie oznacza, że każda chrześcijanka musi się odkryć jako matka dziesięciorga dzieci.

Obserwuję często ten istotny moment w życiu kobiet: otwarcie na dziecko. Kobieta przestaje się bać kolejnej ciąży, nawet jeśli jej nigdy nie będzie, i pomyłki w obserwacjach czy zawodności metod naturalnych. Uczy się akceptować „trud” rodzenia i posiadania dzieci. Duży udział w tym ma mężczyzna, przekonując żonę, że ufa Panu Bogu i gdyby mimo wszystko poczęło się dziecko, będzie się starał zapewnić rodzinie bezpieczeństwo. Mąż okazuje się silnym mężczyzną, który nie zamierza obwiniać żony za nieplanowane poczęcie. Kobieta uspokaja się, bo ma wsparcie. Lęk przed ewentualną ciążą może nawet ustąpić i zaczyna się nowe przeżywanie męskości i kobiecości. Następuje wyjście poza schemat dominacja-podporządkowanie.

Jak osiągnąć ten moment? Kobieta, która nie chce więcej dzieci, możliwość poczęcia musi przeżywać jako zagrożenie.

Jak się okazuje, wcale nie. Ta wolność od strachu jakimś cudem przychodzi, a dzieje się to mocą Ducha Świętego. Czasem na początku małżeństwa, a czasem już po narodzinach trójki czy czwórki dzieci. Natomiast otwartość seksualna w przypadku kobiet często wiąże się z poradzeniem sobie z obawą przed ciążą. Otwartość kobiet z kolei czyni mężczyzn bardziej odpowiedzialnymi. I tak dalej. Rozpoczyna się proces wkraczania Ducha Świętego w życie człowieka i integrowania go w nowy sposób.

Słowem, widzisz potrzebę rozwijania chrześcijańskiego feminizmu.

Jak najbardziej. Miałby dużą siłę nośną. Tylko musiałby się oprzeć na prawach kobiety tak właśnie zdefiniowanych.

Wydaje mi się jednak, że wiele kobiet chce właśnie tego, co mają mężczyźni: władzy zarówno w sferze rodzinnej, społecznej, jak i zawodowej. Feminizm, o którym mówisz, takiej władzy im nie przyznaje.

Ależ przyznaje, na przykład w sferze seksualności: od kobiety zależy podjęcie współżycia. A współżycie jest dla mężczyzny bardzo ważne, o czym kobiety dobrze wiedzą i niejednokrotnie wykorzystują w celu szantażu. Ich własne ciało daje im olbrzymią władzę nad mężczyzną: i nad jego psychiką, i cielesnością. Podobnie może być w innych sferach życia. Pamiętajmy jednak, że efektem nie może stać się zdominowanie mężczyzny przez kobietę, co wydaje się tak samo „przyjemne”, jak dominacja męska. Kobieta ma czuć się partnerką mężczyzny.

Początkiem nowego feminizmu jest zaś teologia ciała i odkrycie szacunku i nienaruszalności dla ciała. Dotyczy to zarówno odkrycia ciała kobiecego przez mężczyznę, jak i męskiego przez kobietę, tak by jego pragnień nie deprecjonowała. Sprowadzanie seksualności tylko do zwierzęcego instynktu mężczyźni odczuwają jako raniące. Więcej, przyznają mi się, że często pragną po prostu oznak miłości: czułości i przytulenia. Poczucia, że nie muszą kobiety ciągle zdobywać i mogą powiedzieć o niej: „moja”. Raz na rekolekcjach cała grupa mężczyzn tak określiła swoje potrzeby: wtulić się w żonę i poczuć się bezpiecznym i kochanym, w wielkim szczęściu, że ona jest jego. To pragnienie doświadczenia głębszego niż seks. Nie pragnienie dziecka, ale dojrzałego mężczyzny, który wyrzekł się dominacji i zaczyna odkrywać nowy wymiar więzi: kobieta ofiarowuje miłość i czułość, a mężczyzna je przyjmuje. I jeśli mówi o niej: „moja kobieta”, nie chce wyrazić relacji zawłaszczenia i podporządkowania, tylko wzajemnej przynależności.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama