Bracia na Madagaskarze

Od blisko 30 lat pracuje tu ks. Antoni Wawrzeczko, misjonarz z Rudzicy. W 2004 roku posługę na tej największej afrykańskiej wyspie, w diecezji Morombe, podjął jego młodszy brat, ks. Ludwik. Obydwaj należą do Zgromadzenia Misjonarzy Świętej Rodziny. A niedawno ze swojej szczególnej madagaskarskiej misji wrócił trzeci, najstarszy z braci: Stefan, który pomagał ratować głodujących Malgaszów.

Reklama

Pisaliśmy już na naszych łamach o pracy misyjnego rodzeństwa. Ks. Ludwik opowiadał o trudnej sytuacji wiernych, wśród których pracuje. Mówił o braku dostępu do szkół, o tym, że nie ma dróg i do odległych wiosek wędruje na piechotę lub podróżuje wozami ciągniętymi przez bawoły.

Sześć lat temu inny z braci: Jan Wawrzeczko z Janowic, wraz ze znajomym, Romanem Neukirchem, postarał się o przystosowane do tych wyjątkowo trudnych warunków auto terenowe dla ks. Ludwika. Nabytego land rovera rozkręcili niemal do ostatniej śrubki i wprowadzili cały szereg umocnień i przeróbek, dzięki którym samochód zyskał sporo nowych elementów wyposażenia: wyciągarkę, przecinarkę, dodatkowy bak. Wzmocniony dach stał się podstawą do ustawiania namiotu podczas awaryjnego noclegu, a zarazem pojemnikiem na zapas wody. Auto ma możliwość podłączenia do agregatu prądotwórczego lub pompy wodnej. Podczas festynu misyjnego w parafii NMP Wspomożenia Wiernych w Czechowicach-Dziedzicach udało się zebrać fundusze na opłacenie transportu pojazdu na Madagaskar.

– I brat nadal nim jeździ, choć inni misjonarze, którzy w tamtym czasie otrzymali nowe auta, musieli je już zmienić z powodu szybkiego zużycia na tamtych bezdrożach. Ks. Ludwik używa go oszczędnie, głównie wtedy, gdy musi przewieźć jakieś towary, więc auto nadal mu służy. Gdzie może, idzie piechotą. Kiedy go pytam, dlaczego wśród kapłanów na Madagaskarze ma najstarsze auto, tłumaczy, że to dlatego, że je szanuje. A zamiast kupować nowe, woli wydać pieniądze na leczenie czy jedzenie dla głodnych dzieci – relacjonuje Stefan Wawrzeczko, który właśnie wrócił ze swojej dwumiesięcznej wyprawy na Madagaskar.

Z Chybia na ratunek

O tym, by odwiedzić braci misjonarzy, myślał od lat, ale nie było łatwo zrealizować taki plan. Impulsem do podjęcia decyzji stał się alarmujący list ks. Ludwika, który jesienią ubiegłego roku pisał o swoich parafianach z wioski Tsitanadro, którzy cierpią głód z powodu suszy niszczącej uprawy ryżu. Jak tłumaczył ks. Ludwik, gdyby udało się nawodnić pola wodą z płynącej niedaleko rzeki Sakavoy, mieliby szansę na ocalenie. Po tych słowach pojawiła się nieśmiała prośba o pomoc w budowie tamy na rzece, by dostarczyć wodę na pola ryżowe. A ryż to nie tylko żywność, ale też cenna waluta, za którą na Madagaskarze można kupić inne rzeczy. Pan Stefan nie zastanawiał się długo. Po krótkiej naradzie z żoną powiedział: jadę!

Jego decyzja jeszcze przed wyjazdem uruchomiła łańcuch dobrych uczynków: parafianie z Chybia zaopatrzyli go w podarki dla Malgaszów, a także dary do świątyni, a swoją pomoc w budowie tamy zaoferował też jego kolega Stanisław spod Cieszyna. Razem wyruszyli w drogę pod koniec października.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama