Bracia na Madagaskarze

Od blisko 30 lat pracuje tu ks. Antoni Wawrzeczko, misjonarz z Rudzicy. W 2004 roku posługę na tej największej afrykańskiej wyspie, w diecezji Morombe, podjął jego młodszy brat, ks. Ludwik. Obydwaj należą do Zgromadzenia Misjonarzy Świętej Rodziny. A niedawno ze swojej szczególnej madagaskarskiej misji wrócił trzeci, najstarszy z braci: Stefan, który pomagał ratować głodujących Malgaszów.

Lekcje pokory

Bez znajomości języków obcych, z przesiadką w Amsterdamie i Kenii, jakoś pokonali przeszkody i dotarli na miejsce: do Antananarywy, gdzie czekał już ks. Ludwik ze swoim land roverem. Po zakupach żywności na dwa miesiące ruszyli na południe. Drogą i bezdrożami mieli do pokonania ponad tysiąc kilometrów. – Dobrze, że anioły latają nad górami i pilnują naszego bezpieczeństwa, bo miały tam co robić – mówił pan Stefan, wspominając dramatyczne i niebezpieczne przygody tuż nad przepaściami. Wśród skał mijali też całkowicie rozbity pojazd. Na jednym z mostów deski leżały bardzo daleko od siebie, a w wolne miejsca były powkładane gałęzie. Ks. Ludwik postanowił zaryzykować i na pełnym gazie przejechał na drugi brzeg.

– Po drodze mijaliśmy kopalnie szafiru i miasteczka, a w nich ścierające się pojedyncze przykłady bogactwa i wszechobecnej, masowej biedy. W jednym z miasteczek ks. Ludwik kupił świnkę do stadka hodowanego na misji. Zapakowaliśmy ją na dach i odjechaliśmy szybko, bo trudno było patrzeć na tak dużą liczbę głodnych dzieci proszących o pomoc, a byliśmy bezradni – wspomina pan Stefan.

Polska tama

Po przyjeździe na miejsce niezwłocznie rozpoczęli pracę przy budowie tamy. – Warunki były fatalne: przeterminowany cement i woda nanosząca piasek na wykonaną pracę, choć staraliśmy się odprowadzać ją specjalnym kanałem. Za to mobilizacja ludzi była niesamowita. W wiosce jest 20 proc. katolików, a do pracy przychodzili wszyscy. Dzień rozpoczynał się o 4.30 Różańcem, potem była Msza św. i pracowaliśmy do wieczora w 40-stopniowym upale. Bogu dziękuję, że silny deszcz tylko raz poważnie zakłócił nam pracę i musieliśmy na nowo robić kanał. Następny spadł, kiedy tama była gotowa – opowiada Stefan Wawrzeczko.

Szybko przekonał się, jak groźne jest nawet drobne skaleczenie trzciną, której używali do budowy kanału odprowadzającego wodę z miejsca budowy tamy. Rany na rękach i nogach stawały się coraz większe i boleśnie ropiały. – Wyprawa do lekarza oznaczała dwa dni drogi w jedną stronę. W sumie tydzień z głowy, a tu trzeba było jak najszybciej skończyć tamę. Na poranione ręce założyłem duże rękawice kopalniane i tak pracowałem. Dopiero kiedy tama była gotowa, mogłem wybrać się do lekarza, który przepisał zastrzyki i było już lepiej – dodaje z pogodą pan Stefan.

I nie traci jej podczas opowieści o tym, jak Malgasze radzą sobie z atakami band rabusiów, wobec których policja jest bezsilna.

Na dalekim Madagaskarze przyszło mu też przeżywać 100. rocznicę odzyskania polskiej niepodległości. – Ale w tym naszym patriotycznym świętowaniu nie byliśmy sami. Wdzięczni mieszkańcy wioski chętnie pozowali do wspólnego zdjęcia z biało-czerwonym transparentem czy flagą – dodaje. Później już zabrakło zdjęć, bo smartfony nie wytrzymały malgaskiego słońca i popękały im ekrany. Nie mają zdjęć wiosek, które odwiedzili po zbudowaniu tamy. Tam wykonywali różne prace przy kaplicach, szkołach i poznawali codzienne życie Malgaszów, biednych, choć niestrudzenie pracujących. Nieosiągalnym marzeniem dla większości z nich jest posiadanie własnego bawoła, który mógłby zapewnić byt całej rodzinie. Po przejściu złodziejskich band przez wioskę nie zostaje w niej żadne zwierzę.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
25 26 27 28 29 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
31 1 2 3 4 5 6