Po dziewięciu latach pracy misyjnej w Peru wrócił do Płocka ks. Radosław Zawadzki. Ale jak sam przyznaje, misjonarzem pozostanie na zawsze.
Entuzjazm wiary trwał około 5 lat. Potem przyszli inni „nauczyciele”, którzy przeciągnęli praktycznie wszystkich do sekt i wspólnot zielonoświątkowych. Katolikiem pozostał animator katolicki i jego rodzina. Dla nich to nie było łatwe doświadczenie, bo wyśmiewano ich i dyskryminowano. Ale stało się nieszczęście, bo pękł przechodzący przez tamtą okolicę rurociąg i ropa wylała się do rzeki. Wszystko zostało skażone, ryby wyginęły. To była wielka tragedia dla tych i tak biednych ludzi. Praktycznie nikt im nie chciał pomóc, wstawić się za nimi. A sekty i inne grupy religijne po cichutku wycofały się z wioski. – Z tymi ludźmi pozostał jedynie Kościół katolicki. Zaczęliśmy nagłaśniać sprawę, alarmować obronę cywilną, chodzić z nimi do urzędów i ministerstw, byliśmy na rozprawach sądowych. Gdyby mieli iść sami, odsyłano by ich od jednego okienka do drugiego, od jednego do drugiego urzędnika. Pozostał z nimi Kościół, choć oni od niego odeszli. Ale po tym doświadczeniu chyba 90 proc. mieszkańców wioski wróciło do wiary katolickiej – opowiada ks. Radek.
Podobnie jest ze szkolnictwem i służbą zdrowia. Kościół nad tym czuwa i broni ubogich, dla których zamyka się szkoły albo dla których nie ma lekarza. – W pewnej wiosce na terenie mojej parafii przez 2,5 roku szkoła była zamknięta. Ktoś zdefraudował pieniądze, a nauczyciel wyjechał do miasta. Naszym obowiązkiem jako parafii była interwencja u władz i upominanie się o prawo do nauki dla dzieci. A ile razy nasza parafialna łódź służyła jako karetka... – wspomina ks. Zawadzki.
Bez stereotypów
Przed wyjazdem do Ameryki Łacińskiej nasz misjonarz uczył się języka hiszpańskiego i przygotowywał się w ośrodku misyjnym w Warszawie. – Tymczasem okazało się, że to ja więcej od nich otrzymałem, niż im dałem. Mogłoby się wydawać, że jadąc na misje, będę robił wszystko od początku. Zazwyczaj tak nie jest, bo wchodzi się w trud naszych poprzedników. Piękne i budujące było dla mnie odkrycie ludzi, którzy mają wiarę prostą i głęboką, większą od mojej. Misjonarz musi się uczyć tamtego Kościoła i ludzi. Trzeba też odrzucić stereotypy, że teraz ktoś z Polski jedzie do buszu, śpi na drzewie, je węże i zupy z małpy czy z żółwia, choć te ostatnie są naprawdę dobre. Nie to jest najważniejsze – mówi ks. Zawadzki. Przekonuje, że misjom można skutecznie pomagać na odległość: przez modlitwę, włączenie się w akcje misyjne i wsparcie materialne. Dla odważnych cenną formą pomocy może być wolontariat misyjny.
– W Iquitos ludzie żyją w skrajnej nędzy, ale jak sami mówią, „nie ma takiej biedy, żeby nie móc się podzielić”. Jeszcze mocniej te słowa docierają do mnie teraz, gdy jestem już w Polsce – przekonuje. Od września misjonarz z 9-letnim stażem i peruwiańskim doświadczeniem rozpoczął pracę w płockim Wyższym Seminarium Duchownym. Jest wychowawcą tych, którzy w tym roku wstąpili do seminarium, i odpowiedzialnym za duszpasterstwo powołaniowe w diecezji. – Peru nauczyło mnie, że aby coś wspólnie zbudować, do czegoś dojść, to trzeba mieć do siebie nawzajem zaufanie i nie nosić fałszywych masek. Nauczyło mnie też, że realnego duszpasterstwa powołaniowego nie zbuduję w pojedynkę, ale razem z księżmi i świeckimi. Na tym nie zawiodłem się w Iquitos, na to liczę i tutaj – dodaje ks. Radosław Zawadzki.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).