Piesza pielgrzymka z Żar do Rokitna. Gdyby nie cel, ten tydzień byłby wakacyjną porażką. Z powodu celu stał się przygodą. Wymagającą, ale satysfakcjonującą.
Wakacje, a oni spoceni, zmęczeni, brudni idą całe kilometry, śpiewają, modlą się i czekają na koniec. Wiedzą, że będzie wyjątkowy. Tak jest na każdej pieszej pielgrzymce. Dystans od kilku do kilkudziesięciu kilometrów dziennie pokonują w imię Boga. On jest jedyną racją tej wędrówki, dlatego staje się ona święta. Kim są? Co im kazało zostawić dom i ruszyć przed siebie? Co czują, gdy mijają kolejne dni w drodze?
Zestaw I
Edmund – stary, zagorzały, wierzący komunista. Wierzący w partię, internacjonalizm i marksistowsko-leninowską dialektykę. Budowniczy PRL-u i władzy ludowej. Idzie nawrócony na katolicyzm. Niesie go Duch. Cieszy się jak dziecko. Ma 71 lat.
Inga – siostra zakonna, elżbietanka. Wierząca, że droga do Matki Cierpliwie Słuchającej ma sens, bo zmienia myślenie, uzdrawia uczucia, porządkuje przeszłość. Przekonuje się o tym od kilku lat – odkąd tę wyprawę organizuje.
Boguś – kościelny, bo oddany Kościołowi bez reszty. Kościelny – bo na co dzień zajmuje się kościołem. Umie grać, animować, zapalać i nauczył tego swoje dzieci: Maćka i Emilkę. One też idą.
Joanna – rok temu zachęciła ja koleżanka. Spodobało się. Ceni sobie to, że w drodze jest tak rodzinnie, jak nie bywa nawet w jej wspólnocie oazowej. Dlatego poszła znowu.
Małżeńska randka
Małżeństwem są od dziewięciu lat, znają się pięć lat dłużej. On katecheta w wałbrzyskiej szkole specjalnej, ona nauczycielka od maluchów w świdnickiej podstawówce Caritas. Nigdy nie mieli odwagi wyruszyć pieszo w drogę do Matki. Ani tej w Częstochowie (280 km od Wałbrzycha), ani tej w Rokitnie (150 km od Żar), ani tej w Sulistrowiczkach (20 km od Świdnicy). Gdy nie ruszyli się z domów w wieku nastu lat – wtedy, gdy zaczynali wszyscy inni, potem z roku na rok było coraz trudniej. I nie poszliby nigdy, gdyby nie pomoc.
Gdy ich przyjaciółka oznajmiła: „Jesteście zapisani, przygotujcie się z Kajetanem…” – zwątpili. Zmierzyć się z drogą nie jest łatwo, ale zabrać w nią synka – jeszcze trudniej. Ostatecznie zostawili młodego z babcią.
– Z perspektywy kilku dni drogi wiemy, że to był dobry pomysł – zapewnia Daniel Cyrybulka i patrzy z miłością na swoją żonę, „Czarną Mambę”. Anna to bohaterka reportażu GN sprzed kilku lat. Wtedy pracowała w osiedlowym spożywczaku i barwnie opowiadała o swoich klientach: żulikach, miejscowych pijaczkach, którzy pieszczotliwie mówili o niej „Czarna Mamba”. Była ich sumieniem, pocieszycielką i ostatnią deską zdrowego rozsądku. Od tego czasu w jej życiu zmieniło się sporo. Jako nauczycielka jest szczęśliwa, że od pedagogizowania meneli przeszła do nauczania początkowego.
Pielgrzymka to dla nich małżeńska randka. Bez synka mogą się skoncentrować na sobie. Wracają pamięcią do sylwestra, na którym się poznali. We wspomnieniach odżywają romantyczne spotkania, początek małżeństwa, gdy jeszcze nie było dziecka.
Razem szli tylko pierwszego dnia. Daniel skapitulował i pewnie musiałby wrócić do Wałbrzycha, gdyby nie nagła potrzeba kierowcy. Rozwiązanie przyjęli z ulgą – nie muszą się rozstawać, wprawdzie nie wspierają się podczas trasy, a łatwo nie jest, ale przynajmniej widują się na postojach, razem modlą się podczas Mszy św. i wieczornych nabożeństw.
Przed snem opowiadają sobie, że ludzie są dobrzy. Wiedzą o tym, bo po drodze sięgają po przygotowane dla nich kanapki i wodę; bo zasiadają do obiadu przy stole przygotowanym dla pół setki pielgrzymów; bo znajdują nocleg u tych, którzy najczęściej mają dużo mniej od nich samych. – Ludzie są dobrzy, bo poznali dobrego Boga – mówi Anna.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).