Każdy ma swój pretekst

ks. Roman Tomaszczuk

publikacja 26.07.2016 06:00

Piesza pielgrzymka z Żar do Rokitna. Gdyby nie cel, ten tydzień byłby wakacyjną porażką. Z powodu celu stał się przygodą. Wymagającą, ale satysfakcjonującą.

Michał nie był przekonany, że pielgrzymka to dobry pomysł. Dał się jednak przekupić. ks. Roman Tomaszczuk Michał nie był przekonany, że pielgrzymka to dobry pomysł. Dał się jednak przekupić.

Wakacje, a oni spoceni, zmęczeni, brudni idą całe kilometry, śpiewają, modlą się i czekają na koniec. Wiedzą, że będzie wyjątkowy. Tak jest na każdej pieszej pielgrzymce. Dystans od kilku do kilkudziesięciu kilometrów dziennie pokonują w imię Boga. On jest jedyną racją tej wędrówki, dlatego staje się ona święta. Kim są? Co im kazało zostawić dom i ruszyć przed siebie? Co czują, gdy mijają kolejne dni w drodze?

Zestaw I

Edmund – stary, zagorzały, wierzący komunista. Wierzący w partię, internacjonalizm i marksistowsko-leninowską dialektykę. Budowniczy PRL-u i władzy ludowej. Idzie nawrócony na katolicyzm. Niesie go Duch. Cieszy się jak dziecko. Ma 71 lat.

Inga – siostra zakonna, elżbietanka. Wierząca, że droga do Matki Cierpliwie Słuchającej ma sens, bo zmienia myślenie, uzdrawia uczucia, porządkuje przeszłość. Przekonuje się o tym od kilku lat – odkąd tę wyprawę organizuje.

Boguś – kościelny, bo oddany Kościołowi bez reszty. Kościelny – bo na co dzień zajmuje się kościołem. Umie grać, animować, zapalać i nauczył tego swoje dzieci: Maćka i Emilkę. One też idą.

Joanna – rok temu zachęciła ja koleżanka. Spodobało się. Ceni sobie to, że w drodze jest tak rodzinnie, jak nie bywa nawet w jej wspólnocie oazowej. Dlatego poszła znowu.

Małżeńska randka

Małżeństwem są od dziewięciu lat, znają się pięć lat dłużej. On katecheta w wałbrzyskiej szkole specjalnej, ona nauczycielka od maluchów w świdnickiej podstawówce Caritas. Nigdy nie mieli odwagi wyruszyć pieszo w drogę do Matki. Ani tej w Częstochowie (280 km od Wałbrzycha), ani tej w Rokitnie (150 km od Żar), ani tej w Sulistrowiczkach (20 km od Świdnicy). Gdy nie ruszyli się z domów w wieku nastu lat – wtedy, gdy zaczynali wszyscy inni, potem z roku na rok było coraz trudniej. I nie poszliby nigdy, gdyby nie pomoc.

Gdy ich przyjaciółka oznajmiła: „Jesteście zapisani, przygotujcie się z Kajetanem…” – zwątpili. Zmierzyć się z drogą nie jest łatwo, ale zabrać w nią synka – jeszcze trudniej. Ostatecznie zostawili młodego z babcią.

– Z perspektywy kilku dni drogi wiemy, że to był dobry pomysł – zapewnia Daniel Cyrybulka i patrzy z miłością na swoją żonę, „Czarną Mambę”. Anna to bohaterka reportażu GN sprzed kilku lat. Wtedy pracowała w osiedlowym spożywczaku i barwnie opowiadała o swoich klientach: żulikach, miejscowych pijaczkach, którzy pieszczotliwie mówili o niej „Czarna Mamba”. Była ich sumieniem, pocieszycielką i ostatnią deską zdrowego rozsądku. Od tego czasu w jej życiu zmieniło się sporo. Jako nauczycielka jest szczęśliwa, że od pedagogizowania meneli przeszła do nauczania początkowego.

Pielgrzymka to dla nich małżeńska randka. Bez synka mogą się skoncentrować na sobie. Wracają pamięcią do sylwestra, na którym się poznali. We wspomnieniach odżywają romantyczne spotkania, początek małżeństwa, gdy jeszcze nie było dziecka.

Razem szli tylko pierwszego dnia. Daniel skapitulował i pewnie musiałby wrócić do Wałbrzycha, gdyby nie nagła potrzeba kierowcy. Rozwiązanie przyjęli z ulgą – nie muszą się rozstawać, wprawdzie nie wspierają się podczas trasy, a łatwo nie jest, ale przynajmniej widują się na postojach, razem modlą się podczas Mszy św. i wieczornych nabożeństw.

Przed snem opowiadają sobie, że ludzie są dobrzy. Wiedzą o tym, bo po drodze sięgają po przygotowane dla nich kanapki i wodę; bo zasiadają do obiadu przy stole przygotowanym dla pół setki pielgrzymów; bo znajdują nocleg u tych, którzy najczęściej mają dużo mniej od nich samych. – Ludzie są dobrzy, bo poznali dobrego Boga – mówi Anna.

Zestaw II

Wiktoria – będzie elżbietanką, wychowała się i dorastała pod okiem samego Pana Jezusa Wileńskiego. Bardzo konkretna – szczególnie w ataku na boisku do nożnej. Kiedyś w meczu z Hiszpanami wślizgiem zdobyła gola. Litwa była górą.

Szymon – trzy lata temu poznał Marlenę. Na tej pielgrzymce. W tym roku idą znowu razem. Chłopak ma plan – chce się oświadczyć.

Tymek – żyje zaledwie 13 lat, a pielgrzymkowo przeszedł już… 1600 km. Nie sam! Z rodziną, bo oni już tak mają, wszędzie razem: Hiacynta, 13 lat, siostra; Seweryn, 16 lat, brat; Żaneta, 42 lata, mama; Stanisława, 66 lat, babcia; Zdzisław, 68 lat, dziadek.

Katarzyna – nastolatki biorą ją za rówieśnicę, ale ona jest nauczycielką angielskiego. Zmęczona szkołą znalazła sposób na relaks w trakcie drogi. Idzie i odpoczywa, chłonie inny świat, patrzy na pięknych ludzi, przeżywa duchowe poruszenia. Potem wystarcza tego na kilka miesięcy szkolnego kieratu.

Śmierć przyszła

Ma dopiero 24 lata, ale jej serce pełne jest ludzi. Tych zmarłych i tych, co jeszcze żyją, ale są w żałobie. Całe tabuny. Oni właśnie idą razem z nią. Myśli o nich, modli się za nich, wypisuje intencje na karteczkach i dorzuca je do stosu spraw na różaniec w drodze. Odczytane głośno, przez mikrofon, stają się wyzwaniem rzuconym wszystkim w zasięgu tuby. Gdy zrobią tym imionom miejsce w swoim sercu – dziesiątek modlitwy zaowocuje także dla nich. Dla tych w czyśćcu cierpiących – to najważniejsze, ale także tych żyjących, szykujących się do śmierci – z każdym uderzeniem swego serca.

Oni zresztą są bardzo ciekawi. Poznaje ich wtedy, gdy pełni żalu, smutku, a czasem nawet histerii szykują pogrzeb swego ukochanego. Ale zna też takich, którzy mają ulgę w oczach, że wreszcie wszystko się skończyło – cierpienie, lekarze, wydatki. Pamięta też tych ze spokojem i lekkością w głosie. Rzeczowi, techniczni, niemalże zadowoleni, bo pokój się zwolnił, bo testament się wypełnia, bo komplikacji z wakacjami już nie będzie. Wszyscy oni idą na pielgrzymkę do Rokitna – w sercu zaocznej studentki bhp.

Bo Ania Lebda jest florystką z pierwszego wykształcenia. Pracuje w zawodzie. W zakładzie pogrzebowym. Pielgrzymkę zna dobrze, ale inaczej niż wtedy, gdy była na niej po raz pierwszy i drugi. Wtedy była nastolatką, inaczej myślała. Wtedy nie liczyła się ze śmiercią. Po latach przerwy znowu ruszyła w drogę. Dojrzalsza, bardziej świadoma życia, ale dlatego, że tak bardzo spotyka śmierć – codziennie. Ot, nauczycielka się znalazła, kto by pomyślał.

Zestaw III

Mati – nastolatek, siostrzeniec księdza. Matka jego, rodzicielka, nalegała, więc zaryzykował. Wyruszył w drogę – prosto sprzed komputera, szczęśliwy, że z komórką w kieszeni. Chociaż tyle. Szybko znalazł kumpli. Od wujka trzyma się z daleka. Zamierzał wytrzymać dwa dni. Doszedł do końca.

Tomasz – ksiądz, wikary od pięciu lat. Namawiali go, przypierali do muru, mobilizowali – Bóg i ludzie, więc poszedł. Gdy tak myśli o tym, to wie, że nie miał wyjścia. Uczy się więc drogi, uczy bólu pęcherzy na stopach, uczy słowa głoszonego tym, co najbliżej i przez cały dzień. Non stop z ludźmi.

Miłosz – brat sławnego na tej pielgrzymce Amadeusza. Wygląda na lat 17, ma dopiero 14. Sam nigdy nie poszedłby na pielgrzymkę, ale gdy mama go spakowała i zarządziła: idziesz ze mną – nie protestował.

Hubert – całe życie w kościele, przy ołtarzu. Jako 25-latek idzie na pielgrzymkę wypędzony przez historię swego życia. Chce odpokutować grzechy, chce się nawrócić, potrzebuje trampoliny, bo nie ma już duchowej siły.

Czysty biznes

Niebieskooki blondynek – aniołek po prostu. Był nim, gdy miał kilka lat mniej. Teraz rogi widać, coraz bardziej. – Porozmawiam z księdzem, ale za stówę – Michał Kowalski stawia warunek. – Wierzę, że Jezus był, ale nie wierzę, że był Bogiem – deklaruje i w tym samym momencie sięga po krzyż i ustawia się na przedzie kolumny. Będzie krucyferariuszem – sługą krzyża, niosącym krzyż.

Nastolatek w fazie negacji świata, autorytetów, wartości. Klasyczny, książkowy przykład buntu. Matka z ojcem myśleli, że ich to ominie. Chowali, kształcili, wiarę przekazali. Telewizji w domu nie mają, na wsi mieszkają, pracy fizycznej dzieciom nie żałują. Nic z tego, jakby wajcha przekory odbiła jeszcze mocniej. Może dlatego zaangażowana „kościółkowo” mamusia była gotowa zapłacić synkowi 250 zł, byle ten poszedł na pielgrzymkę. Niech posłucha, pomodli się, przyjrzy uważnie, sam oceni. Niech wpadnie pod skrzydła księdza „od poprawczaka” – może ten coś pomoże.

– Nie chciałem iść, bo wolę siedzieć przed komputerem albo pobyć z kolegami – deklarował pierwszego dnia. Miał wszystkiego dosyć. – 30 km marszu na sam początek to lekka przesada – mówił. Gdyby nie kasa, żądałby taksówki do domu. Został i trzy dni później prosi: – Niech ksiądz tam dopisze, że już mi się spodobało. – Czemu? – Bo koleżanki są tu fajne i koledzy w porządku. – Tylko tyle? – Z Jezusem też trochę lepiej. Przez te wieczorne nabożeństwa. Patrzę na was, namaszczonych balsamem z Krakowa, jak błyszczą wam oczy. Siedzę z daleka i drażni mnie ten dystans. Nie wyjdę jednak z ławki, nie po tym, co utargowałem, na co postawiłem i czego próbuję – rzuca.

– Po co ci te 350 zł, na co je wydasz? – Ze trzy stówki kosztuje pistolet ASG, taki na małe, białe kulki. Pneumatyczny. Brakuje mi jeszcze na strój do gry. Musi być specjalny, szczególnie gogle, żeby oka nie stracić. Ale kiedy oberwiesz i tak boli, siniaki masz potem po całym ciele – opowiada. – Skąd weźmiesz resztę? Znowu zarobisz na buncie? – Nie ma opcji, to się już nie powtórzy. Te 350 zł było najłatwiejsze. Resztę, czyli co najmniej drugie tyle, zarabiam na zbieraniu truskawek czy malin, albo na zrywaniu wiśni. Nie ma zlituj, trzeba pracować – wzdycha, a potem rusza w drogę, z krzyżem.

Nawet nie ma pojęcia, jak bardzo przypomina Szymona z Cyreny.