Elżbieta gorszyła otoczenie. Gdy jej mąż, landgraf Ludwik, wracał do zamku, rzucałamu się na szyję i całowała w usta. Wielokrotnie! Przy ludziach!
Siostro, dlaczego tu was, zakonnic, tak mało? – pytają chorzy w należącym do elżbietanek katowickim szpitalu. Właśnie. Każdy życzyłby sobie tak znakomitych pielęgniarek, zawsze dyspozycyjnych, traktujących cierpiących jak samego Pana Jezusa. Dziś, po latach komunizmu, który wygnał zakonnice ze szpitali, personel w habitach to rzadkość. Do tych nielicznych „specjalistek od chorych” należą zgromadzenia elżbietanek. To po ich patronce, świętej Elżbiecie z Turyngii. W tym roku mija 800 lat od jej urodzin.
Mała skandalistka
Utrapienie mieli z Elżbietą na zamku w Wartburgu. Daremnie teściowa, księżna Zofia, próbowała wtłoczyć ją w ramy, w których córce króla Węgier wypadało się mieścić. Starała się o to już od dnia zaręczyn, gdy królewna miała… cztery lata. To wtedy przywieziono ją z Węgier. Została narzeczoną następcy tronu Turyngii, jedenastoletniego Hermana. Chłopak zmarł dwa lata później, a dziewczynkę zaręczono z kolejnym dziedzicem tronu, Ludwikiem. Nowi narzeczeni znali się dobrze z piaskownicy. „Kochana siostrzyczko”, „kochany braciszku” – mówili do siebie.
Ludwik był przekonany, że jego przyszła żona jest kimś wyjątkowym. Nie przeszkadzały mu docinki księżnej Zofii, że Elżbieta chce zaliczać się raczej do sług niż do książąt. Było w tym zresztą coś prawdy, bo panna nie wykazywała żadnej wyniosłości wobec ludzi podlejszego stanu. A jałmużny nie ograniczała do rozdawania pieniędzy z wiszącej u pasa sakiewki. Gdyby jej nie pilnowano, ogołociłaby zamek ze wszystkiego, co wartościowe.
No i jeszcze ta pobożność. Dziewczyna wykorzystywała każdą okazję, żeby wpaść choć na chwilę do kaplicy. Kiedyś wywołała mały skandal w kościele, gdy zdjęła z głowy książęcą koronę i włożyła ją dopiero po wyjściu. – Jakże ja mam stać w obliczu mego Boga i Króla, ubrana w urągającą Mu koronę? – wyjaśniła osłupiałej księżnej.
Po tym incydencie zaczęto rozważać rozwiązanie umowy narzeczeńskiej. Dorastający książę przeciął te spekulacje. – Miłuję ją i małżeństwo z nią cenię bardziej niż wszystko na świecie – powiedział stanowczo.
Ona nas zrujnuje
W 1221 roku Wartburg oglądał ceremonię zaślubin książęcej pary. On miał lat dwadzieścia, ona – czternaście. Wyglądała zachwycająco. Smukła, śniada, pełna zniewalającego wdzięku. Młodzi kochali się bardzo. Rok później urodził się syn Herman. Potem na świat przyjdą jeszcze dwie córki, Zofia i Gertruda.
W tym czasie Elżbieta poznała franciszkanów. Przyszli, wysłani przez żyjącego jeszcze świętego Franciszka. – To droga dla mnie – myślała, słuchając opowiadań braci o doskonałym ubóstwie.
Na razie dawała jałmużnę. Jej hojność przyprawiała zarządców książęcych dóbr o rozpacz. – Nasza pani wszystko, co posiada, rozda na pewno biednym, a nas doprowadzi do nędzy – desperował przed księciem jeden z nich. – Bóg w dwójnasób wynagrodzi miłosierdzie – odpowiadał Ludwik.
Książę doceniał gorliwość żony. Gdy budził się w nocy i zastawał ją klęczącą przy łóżku, brał jej ręce w swoje dłonie i znów zasypiał. Czasem nalegał, żeby się położyła. Elżbieta uważała jednak, że jej grzechy i wady wymagają modlitwy i umartwienia. Dlatego prosiła swoje węgierskie dwórki, Gudę i Izentrudę, żeby budziły ją w nocy, pociągając za palec u nogi. Izentruda kiedyś pomyliła w ciemności nogi i obudziła księcia. Ten zerwał się z łoża, ale gdy zorientował się w sytuacji, skończyło się śmiechem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.