Te wędrówki to bardziej niż inne ikona życia.
Z cyklu "Rozmyślania w drodze"
Każda pora roku ma swoje uroki, wędrować każdą – pięknie. Wiosną, gdy kontrast między starym a nowym ma smak nadziei; gdy przyroda najpierw budzi się do życia, a potem wystrzeliwuje zielonością. Latem, tym pachnącym ciepłem i plonami i tym późniejszym, gdy wieczory już chłodne, a zieleń zdając się przepraszać za swą zbytnią w ostatnich miesiącach śmiałość, pozwala powoli ogarniać się żółciom. Pięknie także jesienią, gdy świat chyba najbardziej kolorowy, a przy tym częściej odziany w zwiewne mgły. Ale zimą też pięknie….
Przepiękne bywają białe czapy skrzące się na choinkach, przepiękne zestawienie srebrzysto-szarych pni buków z czerwienią resztek ich liści i mocnym błękitem nieba. Wyjątkowa bywa pozbawiona przez mróz wilgoci przezroczystość powietrza, gdy wszystko to, co dalekie zdaje się być na wyciągnięci ręki. A jednocześnie to czas, gdy najłatwiej zgubić się we wszechogarniającej bieli, i gdy oczy zmęczone wiecznym oglądaniem świata w odcieniach szarości tęsknią za żywą żółcią i świeżą zielonością wiosny.
Zimą wędruje się inaczej. Cięższych trzeba butów, więcej ciepłych ubrań a i wystarczającą w innych porach roku butelkę z wodą lepiej zastąpić termosem z ciepłą kawą czy herbatą. Bywa, że marzną dłonie, bywa, że marznie twarz. No i te stopy: gdy buty przemokną albo gdy od wierzchu wpadnie do nich śnieg...
Trudniej też odpocząć. Nie można zwyczajnie położyć się na trawie. Co najwyżej przycupnąć na plecaku. Gdy szlak przetarty, niespecjalnie trzeba uważać, by nie zgubić drogi. Gorzej, gdy trzeba go samemu przecierać; wtedy bardzo przydaje się intuicja, wyczucie i… mapa. Dni też krótsze, więc częściej zdarza się, że ich braknie, a wędrówkę kończy się już po zmroku. Ale o ile nie trafi się śnieżyca, to akurat nie problem. Zimowe noce są jaśniejsze od innych. A odcienie szarości, połączone z skrzącym się w blasku księżyca śniegiem, bywają niezwykle urokliwe…
Trudniej? Pod jednym względem na pewno łatwiej niż w innych porach roku: śnieg amortyzuje kroki. Mniej wstrząsów dla stóp, kolan i kręgosłupa. Ale prawda: zazwyczaj idzie się trudniej. Gdy śniegu akurat wcale albo na wysokość podeszwy w bucie, nie ma problemu. No, o ile zamiast śniegu nie ma lodu. Gdy śniegu po kostki – już gorzej. Gdy do połowy łydki albo i do kolan, zwłaszcza gdy zmarznięta powierzchnia przez moment utrzymuje wędrowca, a dopiero potem pęka, dość już męczące; ciągle to zapadanie i konieczność wyjmowania nogi ze śniegu. Za każdym krokiem. Ale gdy śnieg już powyżej kolan…
Zimowa wędrówka, bardziej niż te w innych porach roku, uczy pokory. Nie ma „sprężę się i dam radę”. Nie dam rady. Można iść po pas w ściegu przez parometrową zaspę, ale nie da się tak brodzić przez cały dzień. Gdy nie pomagają rakiety na nogach i coś, co latem zabrałoby ci godzinkę z hakiem idziesz godzin pięć… Nie, nie dasz rady. To nie ma sensu. Musisz się poddać. Przeczekać gdzieś na kwaterze, w schronisku. Albo wcześniej niż byś chciał wrócić do domu.
Wędrowanie zimą to chyba bardziej niż wędrówka w innych porach roku ikona życia. Można w nim wiele zrobić, można wiele osiągnąć. Ale przychodzą takie okoliczności, że trzeba powiedzieć „nie dam rady”. Starałem się, wysilałem, walczyłem; wykrzesywałem z siebie siły, których istnienia w sobie nawet nie podejrzewałem. Ale w tych warunkach nie dam rady. Trzeba uznać swoją bezsilność, uznać porażkę… Można próbować przeczekać, bo przecież warunki mogą się zmienić. Albo, choć serce chciałoby inaczej, jednak zwyczajnie wrócić do domu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.