Przecież prócz oczu istnieją też inne, dostarczające wielu dobrych wrażeń.
Z cyklu "Rozmyślania w drodze"
Piękno? Dostrzegają je głownie oczy. Obrazy - to jest to, co najczęściej przynosimy ze sobą z wędrówki. Albo przynajmniej fakt, że przynosimy, najlepiej sobie uświadamiamy. Te obrazy utrwalone na zdjęciach czy filmikach i te, którymi napaśliśmy oczy, zachowane gdzieś w zakamarkach pamięci i serca. Pierwsze robimy z nadzieją, że pozwolą uwiecznić ulotne piękno chwil. Oglądając je potem w domu najczęściej odczuwamy jednak zawód: to nie to; to co widziałem było o wiele piękniejsze; nie wyszło, nie umiem robić zdjęć... Pomaga większy ekran, ale też nie do końca... Bo ludzkie oko widzi więcej, szerzej, niż oko obiektywu. A te obrazy zachowane w pamięci serca? Cóż, ulotne, z czasem okazuje się też, że bywają mylące, gdy odwiedzane po paru latach miejsce wygląda inaczej, niż to zapamiętałem.... To, co utrwaliło oko obiektywu pomaga przywrócić wspomnienia, ale i tak w pełni oddać minionych chwil nie potrafi. Bo podczas wędrowania drogę chłonie nie tylko wzrok, ale i pozostałe zmysły.
Ot, słuch. Rejestruje nie tylko zgiełk miasta i odgłosy nadchodzącej burzy, ale i szum wiatru, drzew, srebrzysty szmer rzek i strumieni, brzęczenie owadów i śpiew ptaków. Czasem to dźwięki męczące – jak w upalny dzień gra owadów wśród traw – czasem kojące – jak ów szum powietrza i wody. A czasem, jak bywa ze śpiewem ptaków, budzące wspomnienia: tak, tę melodię, ten głos rozpoznaję, towarzyszył mi, gdy... Podczas wędrówki, chyba częściej niż na co dzień, słyszę też własny oddech. Bywa, gdy trzeba mocno się wysilić, także bicie własnego serca. Dziwne to: słyszeć, że żyję. Czasem zaś słyszę ciszę. Wielki skarb pozwalający bezdźwięcznie przemówić ciągle zagłuszanemu przez harmider codzienności sercu.
Jest też i dotyk – poza wzrokiem najbardziej oczywisty, bo nieraz boleśnie dający o sobie znać w kontakcie z twardą ziemią. Pozwalający cieszyć się orzeźwiającym chłodem wody – jakaż rozkosz dla zmęczony stóp – czy łechcącym skórę miłym ciepłem słońca. Pozwalający poczuć gładkość rzecznych kamieni, wilgotną miękkość mchu, szorstkość trawy i chropowatość pokrytych porostami skał.... I wiele innych.
Jest też smak. Nie, nie tylko przygotowanej rano i niesionej w plecaku kanapki. Ani nie tylko pierogów czy schabowego w tej czy innej jadłodajni. Smak borówek, czerwonych jagód, poziomek, malin, ostrężyn, gdzieniegdzie czasem i dziko rosnących czereśni.... Jakże inaczej smakują zerwane z krzaczka, wyrosłe w słońcu czy w cieniu, o różnym stopniu dojrzałości, kosztowane nie hurtem, ale pojedynczo, najwyżej po kilka sztuk. I jedzone dla nich samych, nie jako dodatek do takiego czy innego deseru... Są też przeróżne smaki wody. Tej z mijanych źródeł i strumieni. Z lekką nutą czasem mułu, czasem mchów i wielu innych trudnych do rozpoznania smaków. No i jest smak potu, gdy zalewa oczy i spływa dalej całą twarzą. Smak ceny, jaka trzeba zapłacić za wysiłek.
No i w końcu są też przeróżne zapachy. Zapach spalonego w ognisku drewna, zapach nasiąkniętych dymem kadzideł kościółków, zapach wody, deszczu, burzy, zapachy pół i łąk, zwłaszcza gdy znajdą się na nich jakieś jałowce; jest zaduch łopuch i olchowych lasków, ostry i suchy zapach sosen, łagodniejszy i bardziej wilgotny świerków i najprzyjemniejszy, najdelikatniejszy i najcieplejszy, lasów bukowych. Jest też zapach wiatru, odkrywany najczęściej, gdy dotkniemy nosem suszonego na słońcu prania. I jest też zapach skał – inny granitów, inni piaskowców, inny wapieni. Ale te odkrywamy raczej przypadkiem, już w domu, dziwiąc się, że pachnie nimi nieopatrznie wycierany o te skały plecak...
Wspaniale, że dobry Bóg dał nam aż pięć zmysłów. Żadna fotografia, żaden film, nie odda chwil, gdy nocą wychodzisz przed namiot i nie tylko widzisz osrebrzony blaskiem księżyca odbijającego się w milionach kropelek rosy świat rosłych świerków i górskich grani, ale jednocześnie słyszysz śpiew dalekich strumieni, czujesz zapach wypalonego ogniska, smakujesz rześkość powietrza, a jednocześnie dotyk mówi ci „tak, to nie fatamorgana, ja tu jestem naprawdę”. I pewnie nawet to wszystko połączone razem nie dałoby takiego efektu, gdyby Bóg nie dał nam jeszcze jednego: duszy, serca, uczuć.
Bóg jest dobry, bo prócz rozumu i woli dał nam uczucia i pięć zmysłów, pozwalających kosztować piękna tego świata. A może, choć trudno to sobie wyobrazić, istnieją jeszcze inne zmysły, dla nas w tym życiu niedostępne, ale które posiądziemy w życiu przyszłym? Trudno powiedzieć. Bo przecież ani oko nie widziało ani ucho nie słyszało, jak wielkie rzeczy przygotował nam Bóg.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.