Nie są żywe. Ale gdyby widziały, słyszały, gdyby umiały odczuwać...
Z cyklu "Rozmyślania w drodze"
Wysokie górskie granie…. Te szerokie, pokryte leżącymi wśród darni kamieniami, uwalnianymi z ich objęć przez topniejące wiosną śniegi, kopyta kozic albo i buty wędrującego. Te ostre, z litej skały, bo wszystko co luźne dawno już z nich spadło; skały czasem odsłaniającej fakturę kamienia, a czasem pokrytej nalotem szarych czy zielonych porostów… Same w sobie... hmmm ... bywają piękne. Zawsze jednak piękny jest rozciągający się z nich widok. Na schodzące w dół głębokie doliny, na ściany, na inne granie, inne szczyty… Na leżące niżej wsie, miasta, uprawne pola. I na wyrastające za nimi inne góry… Pięć dni marszu – możesz ocenić, gdy widzisz tę najbardziej z lewej i tę najbardziej z prawej, bo znasz je. Pięć dni drogi ogarniętych wzrokiem w jednej chwili. A kiedy odwracasz głowę... Tam byłem, tam byłem i jeszcze tam. Ale o tam – jeszcze nie. A tam… ciekawe co to za szczyty?
Jak nie zazdrościć leżącym na grani kamieniom? One ten widok mają na co dzień. O ile nie otulają ich chmury. Ciągle mogą sycić się niesamowitym pięknem. Zmiennym, zależnym od pogody, pory roku, pory dnia, nocy… Przebogatym. A jednak… Nie, samo tkwienie w jednym, nawet najpiękniejszym miejscu, to nie jest to. Bo można tylko patrzeć na te odlegle światy, ale nie można ich poznać: w nich być, ich dotknąć, przemierzać, nie można ich smakować. Mogą tylko pozostać niespełnioną tęsknotą. A to boli.
Dziwić się, że ten czy ów kamień w końcu ma dość? I że wraz z topniejącym śniegiem, wraz z napęczniałą wodą ziemią albo tylko trącony butem nieopatrznego wędrowca czy zupełnie bez wyraźnego powodu, spada w dół? Prawa przyrody? A może żeby tego piękna nie widzieć, żeby zabić tęsknotę za tym, co i tak nieosiągalne, żeby przestało tak bardzo boleć...
Wędrowiec czasem może usłyszeć, jak spadają takie kamienie z łomotem i trzaskiem, rozpadając się w tej drodze na kawałki, raniąc leżące niżej skały i zabierając ze sobą inne, aż w końcu, gdy docierają w dół, pozostaje cisza i czasem delikatny swąd kamiennych iskier. A czasem słychać niewiele. Ot, jakby trzepocząc skrzydełkami tylko przeleciał mały wróbelek. I dopiero niżej zagrzechocze odbijając się od skał.
Tak, wszystko przemija: granie, ściany, żebra, filary i szczyty: wszystkie się rozsypują Wyniosłe i dumne kamienie wcześniej czy później nieuchronnie rozpoczynają tak swoją wędrówkę na dna mórz. Nic nadzwyczajnego, takie prawa przyrody. Ale gdyby potrafiły czuć...
Co gna wędrowców? Dlaczego będą w jednym miejscu nie potrafią długo się nim cieszyć, ale szybko tęsknią za innym? Za czym tak gonią? Trudno zrozumieć to pragnienie. Bo nie jest to zwykłe łakomstwo kolekcjonowania odwiedzonych miejsc, by potem móc się pochwalić przed znajomymi. To coś więcej. To niepokojące przeczucie własnej ograniczoności wraz z tęsknota za niczym nieograniczoną nieskończonością. Można być jak ten kamień, co spada z grani, by nie widzieć; uciekać w wir pracy i obowiązków, albo w wesołość zabawy. Wtedy, mniej bodźców, które te uczucia podsycają. Ale nawet przytłumione to niepokojące uczucie pozostanie...
Pozostaje nadzieja, że jest jeszcze Ten, który może nasycić głód wszystkich ludzkich tęsknot. Który obiecał nam nowe niebo i nową ziemię, na których nie będzie łez, żałoby, bólu, krzyku. W których nie będzie przemijania. W których stojący na grani głaz nie pomyśli, że lepiej niż patrzyć i tęsknić będzie rozbić się i spocząć na piargach w dolinie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W rozważaniu przed modlitwą Anioł Pański, Papież Franciszek mówił o męczennikach, oddających życie.
"Chciałem, aby drugie Drzwi Święte były tutaj, w więzieniu."
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.