Nikt nie jest samotną wyspą. Jak ułożyć wzajemne relacje nie tylko z pojedynczymi wyspami, ale całym archipelagiem?
Z cyklu "Jak żyć, by podobać się Bogu" na kanwie KKK 1877-1896
Jak żyć, by podobać się Bogu.... To przede wszystkim ważne pytanie, nie tylko zwykły tytuł naszego cyklu. Ważne. I nie chodzi tylko o to, że nie brakuje dziś chrześcijan wbrew Ewangelii głoszących, że grzechem można się nie przejmować, bo został już odkupiony. Chodzi też o to, by rozsmakować się w tym, co Boże, dobre, piękne i szlachetne. By niebo nie było dla nas rzeczywistością zupełnie obcą; nie trafiająca w nasze rozmiłowane w bylejakości i taplaniu się w błocku grzechu „ja”.
W poprzednich odcinkach cyklu koncentrowaliśmy się właśnie na owym szeroko rozumianym „ja”. Moje wybory, moje sumienie, mój grzech. Człowiek jest jednak istotą społeczną. Warto zobaczyć go także w odniesieniu do wspólnoty, w której żyje. I temu tematowi – zgodnie z układem Katechizmu Kościoła Katolickiego – poświęcone będą najbliższe odcinki cyklu. Wejdziemy więc w zakres tej części teologii moralnej, która bardziej rozbudowana nazywa się katolicką nauka społeczną. Ale tutaj – same tylko podstawy.
Między skrajnościami
Niektórzy ludzie, niekoniecznie zresztą skrajni liberałowie, zwykli twierdzić, że liczy się tylko jednostka. Że społeczeństwo tylko ogranicza jej wolność, więc ze wszystkich sił trzeba się temu dyktatowi przeciwstawiać. Żeby przekonać się jak nierozsądny to pogląd wystarczyłoby delikwentów wysłać na dwa tygodnie w jakąś głuszę bez żadnych cywilizacyjnych zdobyczy z ubraniem i zapałkami włącznie. Wtedy zauważyliby, jaki zysk przynosi człowiekowi życie w grupie.
Człowiek czy sobie to uświadamia czy nie, zawsze korzysta z dobrodziejstw bycia członkiem ludzkiej wspólnoty. Zarówno ze zdobyczy, jakie pozostawili nam nasi przodkowie, jak i z tego, co wspólnie wypracowują obecne (dzisiejsze) pokolenia. To jednak, choćby z powodu zwykłej sprawiedliwości i wdzięczności, rodzi zobowiązania: ja też powinienem coś tej ludzkiej wspólnocie dać, przyczynić się do dobra wspólnego.
Na przeciwnym krańcu patrzenia na relacje człowieka i grupy znajdują się zaś ci, którzy uważają, że jednostka się wcale nie liczy; że zawsze liczy się tylko dobro wspólnoty – miasta, państwa, narodu itd, a "jednostka niczym, jednostka zerem". Nietrudno zauważyć, że pogląd ten z kolei pogląd niesie ze sobą perfidne oszustwo. Społeczeństwo to zawsze jednostki. Jeśli nie liczy się dobro jednych, pod płaszczykiem „dobra wszystkich” kryje się najpewniej dobro drugich: uprzywilejowanych kast czy nawet tylko jednostek. Przerabialiśmy to zresztą w Polsce doby komunizmu. Gdzie między tymi skrajnościami jest chrześcijańskie spojrzenie na relacje jednostki społeczeństwa?
Wyznaczając je dwa pojęcia: uczestnictwo i pomocniczość.
Uczestnictwo: prawo i obowiązek
Każdy człowiek – jak już wspomniałem – sporo zawdzięcza wspólnocie, w której żyje. „Dziedziczy przeszłość i przygotowuje przyszłość”; „staje się dzięki niej «dziedzicem», otrzymuje »talenty", które wzbogacają jego tożsamość” – czytamy w KKK 1880. To oczywiste, że powinien też do tej wspólnoty wnosić swój własny wkład: „zobowiązany (jest) do poświęcania się na rzecz wspólnot, do których należy, i do szacunku wobec władz troszczących się o dobro wspólne” (KKK 1880). Chodzi jednak ciągle o dobro tworzących wspólnotę ludzi, nie dobro abstrakcyjnej, bezosobowej wspólnoty. To „osoba ludzka jest i powinna być zasadą, podmiotem i celem wszystkich urządzeń społecznych” (KKK 1881).
Co dwie głowy, to nie jedna, mówi przysłowie. Trudno nie zauważyć, że co parę tysięcy czy milionów głów i dwa razy tyle rąk, to nie to samo co kilkadziesiąt głów tych, którzy uważając się na lepszych są przekonani, że tylko oni powinni decydować o w sprawach wspólnoty, w której żyją. Zaangażowanie jednostek to dla społeczeństwa wielki skarb. Czy będzie chodziło o cele gospodarcze, ekonomiczne, czy kulturalne albo jeszcze jakieś inne. Bo wielość i różnorodność ludzkich talentów dobrze spożytkowana to zawsze potężna siła, większa niż moc najbardziej nawet tęgiej głowy najwybitniejszej jednostki. Trudno też nie zauważyć, że to zaangażowanie jednostki w życie wspólnoty jest szansą na jej rozwój. Cięgle jednak – warto to powtórzyć – celem nadrzędnym tych wszystkich działań powinno być dobro wszystkich tworzących tę społeczność osób. Czyli dobro wspólne. Gdy lekceważy się takie zaangażowanie osób albo gdy mocno akcentuje się dobro abstrakcyjnej społeczności przeciwstawiając je dobru jednostek, pojawia się problem.
Pomagać nie znaczy zastępować czy wyręczać
Wiadomo, że czasem „gmina wie lepiej”, albo że lepiej wie państwo. Gmina, państwo, czyli zawsze osoby pełniące w społeczności kierownicze funkcje, albo przynajmniej do „kręgów kierowniczych” zbliżone. Istnieje spore niebezpieczeństwo, że mając przecież stosowne ku temu środki, zechce narzucić wspólnocie osób swoje rozwiązania. Nie chodzi tu nawet o możliwość uprawiania poletka prywaty, ale przede wszystkim o zabijanie w innych inicjatywy. Czyli uczenie obywateli bierności. W tym miejscu wkracza druga z podanych wcześniej zasad: zasada pomocniczości. Według niej „społeczność wyższego rzędu nie powinna ingerować w wewnętrzne sprawy społeczności niższego rzędu, pozbawiając ją kompetencji, lecz raczej powinna wspierać ją w razie konieczności i pomóc w koordynacji jej działań z działaniami innych grup społecznych, dla dobra wspólnego” (KKK 1883) .
To całkiem proste. Jak rodzice nie powinni robić za dziecko tego, co spokojnie może zrobić samo, tak społeczność „wyższego rzędu” nie powinna wkraczać w kompetencje, wyręczać czy zastępować społeczności „niższego rzędu”. Czyli np. gmina wkraczać w kompetencje wspólnoty mieszkaniowej, wojewoda w kompetencje gminy a władza centralna w kompetencje władzy samorządowej. Wyjątek stanowią sytuacje – stąd nazwa „zasada pomocniczości” – kiedy owe społeczności niższego szczebla z jakimś problemem sobie nie radzą. Wtedy trzeba tym społecznościom pomóc. Ale pomóc, wesprzeć, nie bezceremonialnie zastąpić twierdząc, ze to nie ich sprawa.
Stwarzać warunki dla wzrostu dobra
W takich ramach relacji miedzy jednostką a społeczeństwem zawsze pojawia się jeszcze jeden problem. W KKK 1887 nazwano to „zamianą środków i celów, prowadzącą do nadania wartości celu ostatecznego temu, co jest jedynie środkiem do jego osiągnięcia lub do traktowania osób jako zwykłych środków ze względu na jakiś cel”. Mówiąc bardziej po ludzku, chodzi o grzech, a konkretnie o struktury grzechom sprzyjające. Takie, które „utrudniają albo praktycznie uniemożliwiają prowadzenie życia chrześcijańskiego, zgodnego z przykazaniami Boskiego Prawodawcy” (KKK 1887). Jak chrześcijanin, osoba, ma w takiej społeczności się odnaleźć?
Moralna refleksja nad relacjami osoby i społeczeństwa nie kwestionuje „pierwszeństwa nawrócenia serca”. To człowiek zawsze wybiera dobro czy zło. Nie sposób jednak nie zauważyć, że zasady jakimi kieruje się społeczność może mieć mocny wpływ na wybory żyjącego w tej społeczności człowieka; czasem mogą wręcz zmuszać go do uczestnictwa w złu. Refleksja teologiczno-moralna Kościoła dostrzega ten problem. Stąd zapisany w katechizmie „obowiązek uzdrawiania instytucji i warunków życia - jeśli skłaniają do grzechu - w taki sposób, by były zgodne z normami sprawiedliwości i sprzyjały dobru, a nie stawały mu na przeszkodzie (KKK 1888).
Jak to ujęto w Katechizmie Kościoła Katolickiego - na następnej stronie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Mają uwydatnić, że jest to pogrzeb pasterza i ucznia Chrystusa, a nie władcy.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.