Co może mieć do powiedzenia mnich o wojnie, i to wojnie nuklearnej? Czy w ogóle powinien się na ten temat wypowiadać? Przełożony o. Thomasa Mertona uważał, że nie, dlatego ta książka - napisana w latach 50. - bardzo długo nie mogła być opublikowana. Niestety, na aktualności nie straciła. Dzięki uprzejmości wydawnictwa WAM publikujemy jeden jej rozdział...
Krótko mówiąc: katolikowi wolno wyznawać następujące poglądy dotyczące wojny nuklearnej:
a) Wielu rozsądnych teologów nauczało, że tradycyjne warunki sprawiedliwej wojny nie mogą w praktyce zostać w pełni zrealizowane przy zastosowaniu broni nuklearnej i że – jak powiedział papież Pius XII jeszcze przed atakiem na Hiroszimę –„teoria wojny jako stosownego i proporcjonalnego środka rozwiązywania międzynarodowych konfliktów jest obecnie przestarzała”. W praktyce to, co określane było „relatywnym pacyfizmem”, z pewnością może być i jest wyznawane przez wielu katolików. Bez odrzucania tradycyjnego nauczania o tym, że „sprawiedliwa wojna” może być prowadzona, a nawet powinna być prowadzona zgodnie z wyraźnie określonymi warunkami, pogląd ten utrzymuje, że wojna nuklearna w nieuchronny sposób pogwałci wiele, a może nawet wszystkie wymagane warunki i będzie w jakiś sposób, albo na wiele sposobów, głęboko niesprawiedliwą wojną. Można to poprzeć bardzo wyraźnymi stwierdzeniami kardynała Ottavianiego, a nawet papieża Piusa XII. A zatem, pomimo że nie jest to ostateczne „nauczanie Kościoła”, doktrynę tę z pewnością nie tylko da się obronić, ale wydaje się ona opinią najrozsądniejszą i najbezpieczniejszą. Z pewnością też jest opinią, która najlepiej pasuje do tradycyjnych norm etycznych Kościoła i teorii sprawiedliwej wojny.
b) Potępia się absolutny pacyfizm w całkowicie bezwarunkowej formie. Katolik nie powinien twierdzić, że każda wojna, bez względu na warunki, jest z samej swojej natury niesprawiedliwa i zła. Katolik nie powinien oficjalnie przeczyć temu, że społeczeństwo ma prawo do swojej obrony z użyciem siły w sytuacji, gdy inne środki na nic się nie zdają. Oczywiście prawdą jest, że wojna powinna zawsze być traktowana wyłącznie jako ostateczność i bez względu na to, jak sprawiedliwa może się wydawać, powinna być uznawana za godną politowania konieczność.
Stanowisko pacyfistyczne, a nawet nierozważna bądź nieprzemyślana polityka rozbrojeniowa, która pozostawiłaby naród bezradny w obliczu bezwzględnego i niesprawiedliwego agresora i przypuszczalnie zachęciłaby go do napaści, z pewnością nie mogłaby być przez chrześcijanina uważana za moralną lub dopuszczalną. Trzeba jednak pamiętać, że pochopne potępianie rozbrojenia, uważanego za nierozsądne, może być oparte na fałszywych lub emocjonalnie nacechowanych przypuszczeniach dotyczących wroga. A to z kolei może stać się bardziej kwestią faktów niż kwestią zasad.
Katolik może z pewnością zgodnie z prawem woleć formę służby, w której nie będzie zobowiązany do zabijania innych, i w tej kwestii należy mu się uznanie i poparcie obrania bardziej chrześcijańskiej drogi pod warunkiem, że wybiera ją szczerze ze względu na miłosierdzie, a nie by uniknąć własnej śmierci. (Należy zauważyć, że ponieważ w kwestii niebezpieczeństwa nie istnieje już żadna różnica pomiędzy cywilem a wojskowym, niebranie bezpośredniego udziału w walce ma niewielki, a być może i żaden wpływ na bezpieczeństwo naszego życia).