Święta Joanna Beretta Molla

„Taka sobie rodzina” – napisał kardynał Martini, pokazując rodzinę Joanny jako wzór dla współczesnych rodzin.

Reklama

Wkrótce Nando, bratu lekarzowi, z którym przez pewien czas wspólnie studiowała, urodziła się dziewczynka (na pamiątkę siostry Amelii nazywana Iucci). Stała się ona ukochaną cioci Joanny i dlatego, jak to tylko było możliwe, przebywały razem. Z drugiej strony własne macierzyństwo, wobec którego pani doktor Beretta Molla wydawała się mieć szczególne predyspozycje, nie mogło czekać. Wreszcie Joanna, nieco wstydliwie, ale jednocześnie z wielką radością, podzieliła się ze swoim mężem nowiną o oczekiwanym dziecku. Dnia 19 listopada 1956 roku przyszedł na świat pierworodny – Pierluigi. Jego chrzest i poświęcenie Matce Bożej Dobrej Rady rozpoczęło kontynuowaną w latach następnych rodzinną tradycję. Za rok (11 grudnia 1957 roku) nadszedł czas na Marię Zytę, nazywaną w rodzinie Marioliną. Dwa lata później urodziła się Laura (15 lipca 1959 roku).

Joanna, niestety, ciężko przechodzi czas oczekiwania na dziecko, a także sam poród. Tym niemniej cierpienia związane z macierzyństwem podejmowała chętnie, gdyż miała na uwadze wartość życia. „Kobieta, gdy rodzi, doznaje smutku, bo przyszła jej godzina. Gdy jednak urodzi dziecię, już nie pamięta o bólu z powodu radości, że się człowiek narodził na świat” (J 16,21). Podobnie było z Joanną, która po każdym urodzeniu dziecka stawała się jeszcze bardziej promienna i wewnętrznie przekonana, że otrzymała możliwość udziału w najbardziej niezwykłym akcie historii, to znaczy, że powtarza akt stwórczy Boga. On stworzył niebo i ziemię, słońce i morze, i człowieka; „i widział, że było dobre”. Joanna dawała życie swym dzieciom, które były wezwane, aby odnowiły oblicze ziemi, i były gwarancją, że świat nie jest przeznaczony do skostnienia i starości, lecz odnowy i młodości oraz nowego życia w płodności i następstwie pokoleń.

Najdroższa Mariuccia!
Nie wiem, czy otrzymałaś już informację: w środę rano, o ósmej piętnaście, urodziła się Lauretta. Czy możesz sobie wyobrazić naszą radość przede wszystkim z tego powodu, że – dzięki Bogu – wszystko poszło dobrze, a poza tym dlatego, że dziewczynka jest piękna, grzeczna, zdrowa, a ponadto urodziła się właśnie dziewczynka. Ja przecież pragnęłam siostrzyczki dla Marioliny. Wiem z doświadczenia, jak cenne są siostry, i tak oto Pan Jezus wysłuchał moich modlitw.

W zeszłym miesiącu, dokładnie piętnastego, musiałam zostać natychmiast odwieziona do szpitala z powodu jakiegoś zatrucia. Bardzo, bardzo mnie bolało. Miałam ciągłe skurcze, gorączkę, torsje. Pojawiło się ryzyko utraty mojej dzieciny. Przerażona, posłuchałam Nando i zabrał mnie do Monza. Była już północ, gdy czekał na mnie nasz znajomy profesor Ostetrico. Przy pomocy tlenu, środków uspokajających i hipodermoklizie wszystko przeszło. Po dwóch dniach mogłam wyjechać na lotnisko Malpensa na spotkanie z Piotrem, który – niczego nie świadom – wracał z Ameryki. Myślałam o powrocie z noworodkiem, a tymczasem... mogłam kontynuować swój stan błogosławiony bez przeszkód aż do końca, uwzględniając moje zwykłe dziesięć dni opóźnienia. A teraz jestem tutaj razem z Laurettą, tak grzeczną. W te pierwsze trzy dni życia śpi, ssie pierś i prawie wcale nie płacze. Żałuję, że nie mogę Ci jej pokazać. Ma ciemne, a nawet prawie czarne włoski (jest o wiele ciemniejsza nawet od półtorarocznej Marioliny!), jasne oczka, a ważyła w dniu urodzin 3.950 kilograma. Buźkę ma raczej okrągłą. Jest bardziej podobna do Gigetto niż do córeczki. Oczekuję, że dziś wieczorem zobaczę moje dwa skarby, które już od piętnastu dni są w Courmayeur. Codziennie do mnie dzwonią, ponieważ w tym roku mogą mieć telefon w domku i są przeszczęśliwi, że mogą przybyć, aby poznać „nową siostrzyczkę” (tak ją właśnie nazywa Pierluigi). Prócz tego wczoraj wieczorem chciał, abym ją podała do telefonu: „Chcę rozmawiać z moją siostrzyczką”.

Czekam, żeby zobaczyć jego reakcję, gdy ją zobaczy i stanie koło jej kołyski. Powiedział już między innymi, że „podaruje nowemu dzidziusiowi beczułki, natomiast starszej dziewczynce... tak!”.

Wybacz, Mariucciona, to moje przydługie gadulstwo, lecz uważałam za słuszne, abyś tym razem wiedziała o tym wszystkim szczegółowo. Pozdrów ode mnie bardzo ciocię Nini. Wielkie całusy dla Twojego Pierangelo, który, jak sądzę, czuje się dobrze, jest rześki i zdrowy.

Serdeczne pozdrowienia dla Giampiero, a dla Ciebie mocne uściski.
Kochająca Cię Joanna

Pozdrowienia dla wszystkich od Zyty, która jak zawsze jest przy mnie, aby mi pomagać z wielką troską i czułością.

List Joanny do Mariucci Parmigiani z 18 lipca 1959 roku

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama