Historia podpisania konkordatu między Stolicą Apostolską a Rzecząpospolitą Polską i jego skutki prawne
Andrzej Macura / CC-SA 3.0 Rzym, bazylika św. Piotra
Kiedy w 1993 r. rząd Hanny Suchockiej podpisywał Konkordat ze Stolicą Apostolską nikt nie przypuszczał, że na ratyfikację dokumentu trzeba będzie poczekać aż do kolejnych prawicowych rządów. Lawina obaw, uprzedzeń i dyskusji, jaka w ciągu tych pięciu lat przetoczyła się przez media, nie miała sobie równych ani przedtem, ani potem. Przyjęcie umowy ze Stolicą Apostolską w kraju, w którym katolicy stanowią większość, okazało się trudne.
Tymczasem Polska normalniała i bez podpisanego Konkordatu: religia wróciła do szkół, w szpitalach pojawili się kapelani, wojsko brało udział w religijnych uroczystościach, powrócił ordynariat polowy i funkcja kapelana wojskowego, programy katolickie z trudem, ale przebijały się do telewizji publicznej.
Jednak tylko Konkordat - jako międzynarodowa umowa, z którą polskie prawo nie może być sprzeczne - dawał pewność, że zmiany w polityce wyznaniowej są nieodwracalne i niezależne od opcji kolejnych rządów. Ratyfikował go dopiero Sejm III kadencji, a Jan Paweł II podczas wymiany dokumentów w Watykanie w marcu 1998 r. z ulgą powiedział: "Kościół chce być sprzymierzeńcem państwa we współdziałaniu dla rozwoju człowieka i dla dobra wspólnego".
Nie sprawdziły się obawy przeciwników, że dokument stanie się instrumentem klerykalizacji życia, źródłem nietolerancji religijnej i gwałcenia praw niekatolików. Stało się przeciwnie: polski Konkordat utorował drogę do normalizacji stosunków państwa z wyznawcami innych religii, był także wzorem dla pozostałych państw Europy Środkowowschodniej.
Podczas międzynarodowej konferencji, zorganizowanej na KUL z okazji 10. rocznicy podpisania Konkordatu, Hanna Suchocka, ambasador RP przy Stolicy Apostolskiej, przypomniała, że podpisanie umowy wymagało przede wszystkim przełamania stereotypów i uprzedzeń narosłych wokół duszpasterskiej i społecznej roli Kościoła. Czas pokazał, że obawy były bezzasadne, dokument bowiem - wbrew temu, co głosili jego przeciwnicy - nie nadawał Kościołowi szczególnych przywilejów. Niewiele nawet wnosił nowości. Z racji swojego charakteru ramowo uregulował stosunki między Kościołem i państwem, nadawał im jednak inny charakter. Odtąd religia, praktyki religijne nie były tylko "prywatną sprawą obywatela" - nie były jego przywilejem, ale prawem. Gwarantował też, że prawo to zostanie uszanowane niezależnie od przekonań rządzących polityków, co - biorąc pod uwagę doświadczenia ostatnich dziesięcioleci - miało podstawowe znaczenie.
Religia powróciła do szkół jeszcze przed podpisaniem Konkordatu, w 1991 r. Dokument tylko przypieczętował tę obecność i wprowadził możliwość katechizowania także w przedszkolach. Teraz na lekcje religii chodzi ponad 90 proc. uczniów i przedszkolaków.
- Okres pionierski mamy już za sobą - ocenia ks. kanonik Henryk Małecki, dyrektor Wydziału Nauki Katolickiej warszawskiej Kurii. - Katecheza zadomowiła się w szkole. Niewielkie trudności zdarzają się tylko tam, gdzie dyrekcje są mocno upolitycznione. Tym, którzy chcieliby znów widzieć lekcje religii w salkach na probostwach, przypomnę, że dawniej na religię chodziła elita. Teraz procent katechizowanej młodzieży jest nieporównywalnie wyższy. Wielu uczniów w ogóle nie usłyszałoby o Dekalogu, gdyby nie lekcje religii. Stały się one ważnym czynnikiem ewangelizacji i humanizacji środowiska nie tylko uczniowskiego, ale także nauczycieli i rodziców.
Piotr Słójkowski, który od 1991 roku katechizuje w warszawskich szkołach publicznych i niepublicznych, mówi, że początkowa niechęć niektórych dyrektorów i nieufność grona pedagogicznego ustąpiły, trudniej natomiast jest rozmawiać z młodzieżą.
- Narasta zagubienie. Młodzież zastępuje wiarę mistycznym humanizmem, własną interpretacją zasad chrześcijańskich. Często takie postawy przejmuje od rodziców. Dlatego tak ważna jest obecność katechety w tych poszukiwaniach - podkreśla Słójkowski.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).