– W dialogu między religiami bardzo cenne jest zbliżanie się do siebie poprzez zwyczajne, wspólne życie – zapewnia Viola, mała siostra Jezusa.
Do koczowniczego życia na pustyni trzeba się przystosować. Folklor trwa tydzień. Później człowiek zaczyna się męczyć, odczuwa duży dyskomfort i po miesiącu wyjeżdża – mówi wprost mała siostra Jezusa Viola, która przez blisko 20 lat żyła w Nigrze wśród ludności muzułmańskiej. W tym roku wróciła do Polski i zamieszkała we wspólnocie małych sióstr na warszawskiej Pradze. W Opolu gościła w wigilię wspomnienia bł. brata Karola de Foucauld – pustelnika, który wybrał życie w Algierii wśród plemienia Tuaregów i pragnął być bratem wszystkich ludzi. Na spotkaniu osób zainteresowanych duchowością Nazaretu, które odbyło się w parafii Chrystusa Króla w Opolu-Metalchemie, s. Viola opowiadała o obecności w świecie islamu.
Jeżeli Bóg pozwoli
– Żyjemy wśród ludzi o innej kulturze, mentalności i religii, bo naszym pragnieniem jest przekraczanie barier, które między nami istnieją, i świadczenie o tym, że wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami, jednego mamy Boga – mówi s. Viola. Na początku przez 3 lata żyła w N’Gigmi wśród koczowników z plemienia Tubu, a później przez 6 lat w Kerbubu z koczowniczym ludem Tuaregów.
– Od dziecka byłam bardzo szczupła i kiedy w 1993 r. pierwszy raz pojechałam do Nigru, spojrzeli na mnie i stwierdzili, że po miesiącu wyjadę. Wtedy jedna ze starszych sióstr powiedziała mi, że są trzy warunki, które muszę spełnić, by zostać w Afryce. Po pierwsze, muszę jeść. Po drugie, muszę być cierpliwa. I po trzecie… ponownie wymieniła cierpliwość – wylicza s. Viola. Przyznaje, że sama dodała do tej listy jeszcze jeden warunek – trzeba pokochać tych ludzi i życie z nimi.
– Żyłyśmy w obozowisku rodzin koczowniczych, w bliskich relacjach, przy wspólnej pracy, w najprostszych warunkach, a także w bliskości z naturą i w dużej zależności od jej kaprysów. Miałyśmy stado kóz i swoje namioty; w jednym mieszkałyśmy, a w drugim była kaplica z Najświętszym Sakramentem. Kiedy koczownicy przenosili się w inne miejsce, my szłyśmy razem z nimi. Nie było żadnych murów czy płotów, żyliśmy wszyscy razem w dużej bliskości – opowiada mała siostra Jezusa.
Wiele mówi też o ludziach, o ich prostocie, sile i zawierzeniu Bogu. – Kiedy mówią o planach, nawet tych na najbliższy czas, zawsze dodają zwrot inshallah, czyli: „jeżeli Bóg pozwoli”. Wydawać by się mogło, że to forma fatalizmu, ale tak nie jest. W tych słowach kryje się ogromna mądrość życia w trudnych warunkach – wyjaśnia.
Kobiety modlitwy
Tak właśnie o małych siostrach Jezusa mówili koczownicy. – Praktykujemy codzienną adorację Najświętszego Sakramentu oraz w miesiącu dzień lub dwa dni pustyni. Ludzie wiedzieli, że co dnia znikamy w kaplicy, że raz w miesiącu oddalamy się. To było dla nich cenne, że jesteśmy wierne modlitwie – podkreśla. – Kiedyś powiedziałyśmy sąsiadowi, którego stado kóz było zawsze z naszym stadem, że żyjąc razem, staliśmy się bliskimi przyjaciółmi. A on popatrzył na nas ze zdziwieniem i powiedział, że nie przyjaciółmi, ale braćmi i siostrami – wspomina s. Viola. Opowiada też o wizycie delegacji Caritas, z którą przyjechał katecheta, Afrykanin.
– Był zaskoczony obecnością sióstr w tak odległym miejscu. Kiedy spoglądaliśmy razem na obozowisko, zapytał, ile osób nawróciło się. Dopytałam, o jakie nawrócenie chodzi. Chciał wiedzieć, ile osób nawróciło się na chrześcijaństwo. Odpowiedziałam mu, że nikt. Ale że my wspólnie z tymi ludźmi codziennie się nawracamy. W trudnych warunkach pustyni mocni ukazują siłę charakteru, ale mierni nie potrafią ukryć swojej mierności. Były sytuacje, gdy czułam się mierna i naprawdę nie umiałam żyć bardziej ewangelicznie. Dostrzegałam, że moja sąsiadka wiele może mnie nauczyć, że ona żyje bardziej ewangelicznie – wspomina mała siostra. I dodaje: – Ten katecheta słuchał mnie, a potem weszliśmy do kaplicy w szałasie. Po chwili przerwał ciszę, śpiewając po francusku: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom”.
Nikt już nic więcej nie powiedział, a ja pomyślałam, że Pan Bóg pozwolił temu człowiekowi zrozumieć istotę naszej obecności w tym miejscu.
Cierpienie i przebaczenie
– W 2010 r. musiałyśmy z dnia na dzień zamknąć dwie wspólnoty w Nigrze. To dlatego, że zaczęły nasilać się ataki islamistów, którzy przyjeżdżali do Nigru z sąsiednich krajów, m.in. z Mali, i porywali białych ludzi na okup. Byłam wtedy w Bankilare, wiosce oddalonej o 60 km od granicy z Mali. Na co dzień raczej się nie bałam, żyłyśmy bez żadnych zabezpieczeń, spałyśmy na zewnątrz z powodu strasznych upałów. Ale po półtora roku władze ubłagały nas, byśmy przeniosły się do Niamey, czyli do stolicy, gdzie będzie bezpieczniej – wspomina mała siostra.
Opowiada też o jednym z trudniejszych doświadczeń, kiedy 2 lata temu islamiści w ciągu jednego dnia sprofanowali i spalili w Niamey 5 kościołów katolickich i wiele mniejszych – protestanckich. – Płonęły w bardzo bliskiej odległości od naszego domu. Poszłam do kaplicy, która była w osobnym budynku, i zabrałam całe tabernakulum. Modliłyśmy się: „Panie, zmiłuj się nad nami”, a zza okien słyszałyśmy zmanipulowanych młodych chłopców, którzy biegali i krzyczeli „Allah akbar”. Zastanawiałyśmy się, kiedy przyjdą po nas. Nie wiedziałyśmy wtedy, że nasi najbliżsi sąsiedzi, którzy są muzułmanami, siedli murem przed naszą bramą i nas pilnowali – opowiada s. Viola.
– Po tych wydarzeniach wszyscy byli zszokowani – chrześcijanie i muzułmanie. Niger wcześniej był krajem, w którym nie było wzajemnej nienawiści. Na co dzień wyczuwałyśmy szacunek dla naszej odmienności. Widziałyśmy nawet, jak niektórzy muzułmanie przechodzili na chrześcijaństwo bez tragicznych konsekwencji – wyjaśnia i mocno podkreśla, że spalenie kościołów to efekt systematycznej manipulacji, wprowadzającej wrogość. – Po tych wydarzeniach przez parę dni, wychodząc na ulicę, chowałam krzyżyk. Raz spieszyłam się i zapomniałam tego zrobić. Wtedy na parkingu podszedł do mnie pan, muzułmanin, i przeprosił mnie za to, co się stało. Podkreślał, że potępia te czyny – wspomina mała siostra.
– Nasi biskupi i księża nawoływali do jedynej możliwej postawy chrześcijańskiej – do przebaczenia. A ja czułam, że nie możemy dać się zniszczyć przez manipulację. Że przez te wydarzenia Pan Bóg jeszcze bardziej wzywa nas do dialogu, do wychodzenia ku sobie nawzajem, do budowania więzi przyjaźni.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).