Wierzono w moc poświęconej wody i ognia. Skrapiano wszystkie izby, gospodarstwo i domowników.
Kiedy mówi się o tradycyjnych zwyczajach wielkanocnych, ma się na myśli okres przed rokiem 1945. – Wówczas kultura ludowa była w rozkwicie. Została również na tyle dobrze zbadana, że możemy dziś wspominać dawną obrzędowość, która prawie zupełnie dziś zanikła, są tylko pewne pozostałości z tamtych czasów – mówi Maria Wroniszewska, etnograf z Muzeum Budownictwa Ludowego w Olsztynku. – Wielkanoc przypada na czas przesilenia wiosennego, więc w obrzędy kościelne wplątane były relikty pogańskich wierzeń wiosennych...
Krzyżyki z palm
Symbolicznym wejściem w okres świąt była Niedziela Palmowa. Tego dnia wokół kościoła szła procesja, w której dziewczęta ciągnęły figurę Jezusa siedzącego na osiołku. Jednak ten zwyczaj już zaginął. Jak dziś, tak na początku XX w. wierni do kościoła przynosili palmy. Nie były one jednak takie, jak obecne, pełne suszonych i barwionych kwiatów, roślin i kłosów. – Palma symbolizowała odradzające się życie. Zrobiona była z zielonego bukszpanu, były bazie – symbol budzącej się przyrody. Wierzono, że bazie z poświęconej palmy mają magiczną moc leczenia chorób gardła. Mimo tego, że są kosmate i trudne do połknięcia, robiono to w nadziei na zachowanie zdrowia, dawano je zwierzętom domowym, by uchronić je przed złem – wyjaśnia pani Maria. Oprócz tego do wykonania palm wykorzystywano gałązki brzóz. Już dwa tygodnie wcześniej przynoszono je do domów, wstawiano do wody, by puściły zielone listki. – Brzoza była uważana za drzewo, które miłuje życie – dodaje. Ważnym elementem był również kadyk, czyli jałowiec (niezbędny element drugiego dnia świąt). Uważano, że palmy po poświęceniu mają moc magiczną. Już po Mszy św. smagano się nimi, życząc sobie zdrowia i błogosławieństwa Bożego. – Wykorzystywano je przez cały rok, nawet popiół ze spalonych palm był używany w Środę Popielcową. Chcąc zapewnić sobie urodzajne plony, gospodarze z gałązek palmowych robili krzyżyki, które wbijali w czterech rogach pola. Gospodynie kładły je pod grzędy. Zatykano je za świętymi obrazami, a w przypadku burz zapewniano sobie ochronę, kładąc je w oknach – wymienia etnograf.
Milkły dzwony
Tak dawniej wchodzono w okres Wielkiego Tygodnia. Rozpoczynały się wielkie porządki. Przygotowywano większą ilość paszy dla zwierząt, wykonywano czynności, których należało unikać w czasie Triduum Paschalnego i świąt. – Szorowano wszystko, bielono ściany izb i sieni. Wyczyszczoną podłogę posypywano jasnym piaskiem i drobno pociętymi gałązkami świerku lub pociętym tatarakiem. W ten sposób dekorowano dom – opowiada Maria Wroniszewska. Kościół pogrążał się w żałobie. W czwartek milkły dzwony, po wsi zaczynali chodzić chłopcy z kołatkami, głosząc mękę i śmierć Chrystusa. W Wielki Piątek nawet nie rozpalano w piecach ognia. W kościołach, podobnie jak obecnie, odtwarzano fragmenty Pasji i ado- rowano krzyż, który całowano w miejscach, gdzie oprawcy zadali rany Jezusowi. Pod koniec nabożeństwa krzyż zanoszono do grobu Pańskiego. W domach również zdejmowano ze ścian krzyże, które owijano w białe chusty. W Wielką Sobotę, podobnie jak dziś, odbywały się nabożeństwa światła i wody. Przy tej okazji palono stare zniszczone krzyże, wymieniając je na nowe. – Wierzono w siłę i moc poświęconej wody i ognia. Skrapiano wszystkie izby, gospodarstwo i domowników. Węgielki z ognia trzymano, wierząc, że chronią przed pożarem i że są doskonałym lekarstwem na wrzody. Nie było zwyczaju święcenia pokarmów – opowiada pani Maria. Mówiono, że z soboty na niedzielę w domach pojawiają się dusze zmarłych. Zostawiano na noc rozpalony ogień. Na groby bliskich zanoszono jajka.
Boże rany
Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego. Jeszcze przed świtem, przed Rezurekcją, niektórzy wychodzili z domów, by pójść nad rzekę. – Należało iść po cichu, niezauważonym. Wierzono, że jeśli wejdzie się do płynącej wody i obmyje, zapewni to zdrowie, a dziewczętom urodę. Często przynoszono trochę wody, by pokropić domowników – mówi etnograf. Msza rezurekcyjna rozpoczynała się najczęściej o 5 rano. Zdarzało się, że wpatrywano się we wschodzące słońce, by ujrzeć w nim Baranka. – Śniadanie było raczej skromne. Jajka, chleb, twaróg, słone ciasteczka w kształcie ptaków. Na naszych terenach jajka były albo w ogóle niebarwione, albo barwione w łupinach cebuli, czasami w oziminie, burakach lub też w czerwonej kapuście. Czasem na zabarwionych jajkach wydrapywało się proste wzory – opowiada Maria Wroniszewska. Na stole stał również baranek, najczęściej wypiekany, robiony z masła lub „marcepanu” – rozgotowanej na mleku porcji kaszy manny z porcją cukru i dodatkiem olejku migdałowego. Pierwszy dzień świąt spędzano rodzinnie. Drugiego odwiedzano rodzinę i znajomych. Znany był zwyczaj smagania. – Chodziły dwa rodzaje grup. Pierwszą stanowiły dzieci, które odwiedzały domy bogatych gospodarzy, by dostać tzw. wykup. Drugą tworzyli młodzi chłopcy, którzy ganiali dziewczęta. Smaganie kadykiem było bolesne. Powstałe skaleczenia nazywano „Bożymi ranami”. Oczywiście, były to również swego rodzaju zaloty – uśmiecha się etnograf.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).