– Do misji nie da się przygotować. Te słowa usłyszane od jednego ze starszych misjonarzy potwierdzają się każdego dnia. Misję trzeba zaakceptować, zrozumieć, pokochać, ale wszystko w afrykańskim tempie – opowiada ks. Mateusz Kusztyk.
Wyjeżdżając niemal rok temu do Botswany, wiedział zaledwie, gdzie leży to afrykańskie państwo, że jest tam tylko garstka katolików i że jego misja nie będzie łatwa. – To wszystko się potwierdziło. Najpierw Botswana zachwyca, jak cała Afryka. Inny świat, inny klimat, inni ludzie. Każdego dnia chłonie się to, co się spotyka, i tylko czasem trudno to zrozumieć i po naszemu poukładać – opowiada misjonarz.
Setswana – bez tego ani rusz
Po początkowym zachwycie przychodzą pierwsze trudności i problemy. – Jednym z największych wyzwań, oprócz zadbania o zdrowie, jest poznanie miejscowego języka. Odprawiając w Botswanie Mszę św. po angielsku, wszystkie odpowiedzi mszalne słyszałem wyłącznie w setswana, dlatego że ludzie na wioskach po prostu nie znają angielskich modlitw. Poza tym w Botswanie czuje się wyraźną presję na to, aby przybywający biały uczył się ich języka. Bez tego ani rusz – podkreśla ks. Mateusz.
Jak się okazało, nasz misjonarz miał trochę szczęścia. – W Botswanie obowiązuje setswana. Miejscowi posługują się między sobą również innymi lokalnymi językami, jednak większość używa tego i dlatego można podróżować po wszystkich zakątkach kraju, słysząc, jak zdziwieni miejscowi mówią: „lekgoa a itse setswana” (w luźnym tłumaczeniu: „biały, a zna naszą mowę”) – dodaje. Po przyjeździe do wikariatu apostolskiego Francistown, gdzie miał pracować, dostał od biskupa dość trudny warunek, że na placówkę misyjną pójdzie wtedy, gdy pozna minimum 50 proc. miejscowego języka. Pocieszające były jednak słowa: „Pamiętaj, że to jest Afryka, a tutaj czas płynie inaczej niż w Europie”.
Po pierwszych lekcjach w tamtejszej szkole najlepszymi nauczycielami stali się ludzie z wioski, gdzie zamieszkał. – Kontakt z miejscową ludnością okazał się bezcenny. Po pierwszym miesiącu odprawiałem w setswana Mszę św., w trzecim miesiącu – pierwszy pogrzeb. Do kazań czy luźnej rozmowy jeszcze mi bardzo daleko, ale przecież w końcu biskup kazał się nie spieszyć – dodaje z uśmiechem ks. Mateusz.
Niełatwe zadanie
– Spośród blisko dwudziestu kapłanów w wikariacie, przy powierzchni ok. 1,5 razy większej niż Polska, może tylko dwóch misjonarzy, nie licząc lokalnych księży, przepowiada Słowo Boże w Setswana. Co pokazuje, jak niełatwy gramatycznie i leksykalnie jest język miejscowej ludności. Najczęściej przepowiadanie słowa Bożego odbywa się poprzez tłumacza. Osoba znająca dobrze język angielski staje obok ambony i tłumaczy zebranym homilię, którą misjonarz głosi po angielsku. Z takiego tłumacza w czasie kazań korzystam i ja – dodaje ks. Kusztyk.
Jak podkreśla, istnieją materiały do nauki i na początku nie jest trudno zapamiętać poszczególne słowa, jednak problemem są detale charakterystyczne dla gramatyki setswana. W języku tym są już księgi religijne oraz, choć podobno jeszcze bardzo niedoskonały, przekład Pisma Świętego, a także Mszał Rzymski, lekcjonarz na niedziele oraz modlitewnik. – To wszystko dzięki mrówczej pracy zakonników z Polski, którzy przetłumaczyli księgi liturgiczne na większość języków południowej części Afryki – dodaje.
Jak opowiada, bycie misjonarzem to jak chodzenie po cienkiej linie, gdzie trzeba nieustannie balansować pomiędzy kulturami, językami, zwyczajami. Pomiędzy tym, co zapisane w prawie kościelnym, a tym, czego domagają się miejscowi mieszkańcy. – Podkreślają ciągle: „Tu nie Europa, nie Rzym, tu Afryka!”. A to wymaga roztropności, uwagi i modlitwy. Dlatego o taki dar proszę i dla siebie i dla wszystkich misjonarzy. Ke a leboga batho ba Modimo! (miejscowa forma „Bóg zapłać”) – podsumował ks. Mateusz Kusztyb.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
W ramach kampanii w dniach 18-24 listopada br. zaplanowano ok. 300 wydarzeń.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.