Bez doświadczenia radości, szczęścia człowiek nie miałby nawet wyobrażenia o wielkości Bożych obietnic. Z ks. Wacławem Hryniewiczem rozmawia Anna Jarmusiewicz. Fragment książki "Mądrość serca. 18 rozmów o nadziei" publikujemy za zgodą wydawnictwa WAM.
Także w ludziach wierzących bywa sporo lęku i niepokoju. Skąd biorą się te ciągłe obawy o nihilizm, relatywizm, brak wiary w dobro i siłę prawdy?
Każdy czas jest dobry, aby być chrześcijaninem. Lęki rodzą się w człowieku przekonanym, że musi bronić tylko jednej określonej drogi ku prawdzie. Jest rzeczą zastanawiającą, że w Biblii jest tak wiele określeń mówiących o życiu prawdą, o świadczeniu o prawdzie, o dzieleniu się prawdą, ale nie
ma mowy o obronie prawdy. Nawet jeżeli apostoł Piotr mówi, że trzeba zdawać sprawę z nadziei (zob. 1 Pt 3,15), to myśli o sile świadectwa. Boża prawda ma siłę samą w sobie, bo jest czymś z Boga, czymś niezniszczalnym. Błędne jest przekonanie, że musimy ustawicznie bronić prawdy, stawać się apologetami. Obrona bardzo łatwo prowadzi do agresywności, oskarżeń, nieufności; skłania do tego, aby być podejrzliwym w stosunku do drugiego człowieka, odmawiać mu trwania w prawdzie. Dzieje chrześcijaństwa to potwierdzają. Koncentracja na obronie prawdy prowadziła do niekończących się kontrowersji, antagonizmów, wzajemnych oskarżeń, a nawet wojen religijnych.
Moje spojrzenie na prawdę jest spokojne: prawda sama cię szuka, prawda sama zagląda ci w oczy, zaprasza cię do otwarcia się. Jeżeli szukasz, jeżeli pytasz, jeżeli masz odwagę nie zniechęcać się brakiem natychmiastowej odpowiedzi – wtedy prawda znajdzie ciebie, prędzej czy później. Zróżnicowanie światopoglądowe w dzisiejszych czasach skłania często do tego, aby drugich oskarżać o nihilizm, cynizm czy relatywizm. To prawda, że niebezpieczeństwo zagubienia się człowieka jest czymś realnym, ale najlepiej służy się prawdzie, dając jej świadectwo, w sposób nieagresywny, dialogowy, z zaufaniem w siłę samej prawdy. I nie narzucajmy innym jednej, określonej drogi ku prawdzie. Bóg się nie powtarza. Bóg mówi do każdego człowieka po imieniu, wzywa go i zaprasza. Każdy człowiek w stosunku do prawdy powinien mieć ekumeniczną wrażliwość. Ostatnio często w eucharystycznych modlitwach posoborowych odkrywam zaskakującą świeżość wyrażeń, gdy np. prosimy: „Uczyń nas otwartymi”, „Otwórz nasze oczy”. Modlimy się o to, bo to trudna umiejętność, która także wierzącym przychodzi niełatwo. Trzeba się tego uczyć.
Czy otwartość jest tak trudna, bo trzeba być gotowym także na zranienie, a to wymaga przekraczania siebie?
To ważny moment antropologiczny w patrzeniu na człowieka, na jego naturę. Bóg chciał, żeby człowiek był partnerem Boga Stwórcy w tworzeniu dobra i w kształtowaniu takich relacji międzyludzkich, które nie są dla nikogo upokorzeniem, zranieniem, degradacją. Człowiek rzeczywiście często okazuje się niszczycielem: niszczy środowisko naturalne, środowisko własnego życia rodzinnego, rani innych. Rany te przenosimy nieraz na drugą stronę życia... Szczęśliwy ten, kto zdoła pojednać się z życiem, z innymi, zwłaszcza z najbliższymi! Samo życie wystawia nas na obecność drugiego człowieka – obecnością tą można się cieszyć, lubić, kochać ludzi. Ale tą obecnością można się nieraz przerazić, wystawić na zranienie – samo życie otwiera nas na perspektywę bycia zranionym. Tu jesteśmy solidarni z samym Bogiem.
Ewangelia mówi, że Chrystus jest w człowieku. On też wystawia się na zranienie.
Tak, bo dając człowiekowi wolność – ryzykował. Można Boga zranić niewłaściwą relacją, choćby pragnieniem tego, żeby nie istniał. Dotykamy tu czegoś bardzo ważnego – „relacyjności” ludzi. Jesteśmy zdani na siebie: dobre relacje budują, a złe niszczą. Być może lęk przed tym niszczącym
oddziaływaniem relacji międzyludzkich skłania nas do zamykania się w sobie ze swoimi przekonaniami, ze swoją prawdą. Relacja wymaga zaufania: przekroczyć siebie to przezwyciężyć nieufność, dostrzec w drugim sprzymierzeńca, towarzysza ludzkiej drogi, wraz z jego innością. Najtrudniej przychodzi zachowanie zgody i pokoju mimo odmiennych przekonań. Otwartość jest drogą do Boga i do ludzi. Nie sposób otwierać się na Boga, a zamykać się na ludzi. Otwartość jest najlepszym zaproszeniem do współuczestnictwa w przygodzie ludzkiego życia. Mścisław Rostropowicz, słynny wiolonczelista, powiedział kiedyś, że cieszy się z przebywania z ludźmi. To odwrotność słynnego powiedzenia J. P. Sartre’a: „Piekło to inni”. Istnienie zamknięte, agresywne, ma w sobie coś z infernalności. Istnienie otwarte, mimo wystawienia się na ryzyko zranienia, jest znakiem ocalenia, zbawienia i tego, co nazywamy spełnieniem życia.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).